Artykuły

I po śmierci trzeba dla kogoś żyć

"Przyjazne dusze" w reż. Jerzego Bończaka w Teatrze im. Mickiewicza w Częstochowie. Pisze Tadeusz Piersiak w Gazecie Wyborczej - Częstochowa.

Teatr im. Mickiewicza ma w repertuarze nową komedię. Wszystko wskazuje na to, że "Przyjazne dusze" będą żelazną pozycją tegorocznego karnawału.

e nazwisko Jerzego Bończaka, który jako reżyser już trzykrotnie pracował dla częstochowskiej sceny. Tu zresztą stawiał pierwsze reżyserskie kroki, przygotowując "Szczęściarza". Sięgał zawsze po tytuły sprawdzone już na innych polskich scenach, bo takimi były także kolejne realizacje: "Jeszcze jeden do puli" oraz "Miłość i polityka". Podobnie jest z "Przyjaznymi duszami" Pam Valentine, które na polskim rynku żyją (również pod tytułem "Kochankowie nie z tej ziemi") już od 2008 roku. kiedy jako pierwszy pokazał je teatr Kwadrat.

- O tej komedii romantycznej myśleliśmy z Jerzym Bończakiem od dawna - mówił podczas premiery Robert Dorosławski, dyrektor Teatru im. Mickiewicza. - Reżyser chciał odejść od fars, nad którymi wcześniej pracował, chciał zrobić coś refleksyjnego. Z kolei ja kocham komedie romantyczne. Płaczę na nich, co potwierdzą ci, którzy mnie znają.

Rzeczywiście, nowa realizacja Bończaka nie tylko może rozbawić do łez, ale też z wielu oczu może wycisnąć łzy wzruszenia. To oczywiście przede wszystkim sprawa tekstu. Podobno Pam Valentine wpadła na pomysł tej opowieści, mieszkając z mężem w starym domu. Jej zdaniem oprócz niej i męża były tam duchy wcześniejszych właścicieli. "Przyjazne dusze" traktują o podobnej sytuacji.

W podmiejskiej posiadłości pojawia się młode małżeństwo. Mary (Hanna Zbyryt-Giewont) spodziewa się dziecka. Simon (Sebastian Banaszczyk) jest początkującym pisarzem, więc żyją skromnie. Do zamieszkania w starym domu skłaniają ich doskonałe warunki najmu. Nie przejmują się, że pośrednik Mark (Antoni Rot), pokazujący im nieruchomość, zachowuje się nieco nerwowo. Nie wiedzą, że Mark jest ofiarą żartów stałych lokatorów: Suzie (Agata Ochota-Hutyra) i Jacka (Adam Hutyra). To małżeństwo w średnim wieku ma szczególną właściwość - utonęło podczas romantycznego urlopu. Nie trafiło do Nieba, bo Jack (za życia znany pisarz) poinformował św. Piotra, że jest ateistą i w żadne Niebo nie wierzy. Suzie zdecydowała się podzielić wygnanie męża, wespół więc straszą kolejnych najemców w swoim doczesnym domu. Tak naprawdę jednak straszy w tym domu teściowa Marta (Małgorzata Marciniak), wpadająca z wizytą do młodych lokatorów. Jest bohaterką sceny erotycznej, w której z Markiem tarzają się w uniesieniach, a publiczność mało nie tarza się ze śmiechu. Oboje są nawiedzeni przez domowe duchy, które z tej pary robią sobie takie żarty.

Z dystansem przyjęci są również młodzi lokatorzy. Chłód topnieje jednak, zamieniając się wiście rodzinną sielankę, rozpiętą od świata po zaświaty, gdy wydaje się, że Mary będzie rodzić. Mimo zwrotów akcji wszystko zmierza ku happy endowi, szczególnie gdy w sprawę wdaje się Anioł Stróż (Andrzej Iwiński).

Pierwszy akt jest farsą, w której duchy depczą po piętach ludziom, przestawiając przedmioty, przekrzywiając obrazki na ścianach. W takich nastrojach ujawniają się relacje między postaciami. Drugi akt zaczyna się od pysznego podwójnego duetu obu małżeństw. Wkrótce śmiech brzmi coraz mocniej przez Izy wzruszenia. Coraz silniej wprowadzana jest refleksja o tym, że żyjąc, trzeba czerpać pełnię doznań, że żyje się dobrze, gdy miłość jest przewodnikiem. Zmarłe małżeństwo zaczyna "matkować" niedoświadczonej młodej parze, żyć jej życiem, realizując swoje niespełnione marzenia, ale też usiłując uchronić młodych od własnych błędów.

Przez tę dwuwarstwowość komedii Pam Valentine aktorstwo spektaklu też zostało ustawione na dwóch poziomach. Małgorzata Marciniak, Antoni Rot i Andrzej lwiński grali farsowo, grubo rysując swoje postaci. Hutyrowie, Hanna Zbyryt i Sebastian Banaszczyk, w pierwszym akcie działali podobnie, później wydobywając ze swoich postaci coraz więcej ludzkiego ciepła (o paradoksie - szczególnie duchy!). Grająca gościnnie Zbyryt nie odstawała przy tym od swoich bardziej doświadczonych kolegów.

Tym razem autor scenografii i kostiumów Stanisław Kulczyk nie miał okazji do szaleństw, skuty klamrą realizmu. Jedynie kostium Anioła Stróża dał przepustkę do odlotu. Nic dziwnego, że pojawienie się na scenie tęczowego Andrzeja Iwińskiego z koronkowymi skrzydełkami powitały ożywiony szum i pojedyncze oklaski sali.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji