Artykuły

SMS od Romea

IX Międzynarodowy Festiwal Szekspirowski w Gdańsku podsumowuje Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.

Gdyby staruszek Szekspir trafił do Gdańska na zakończony właśnie Festiwal Szekspirowski, pewnie nie rozpoznałby swoich sztuk na scenie. Dla reżyserów nie istnieją dziś granice w adaptowaniu dzieł Stratfordczyka. Dla wielu z nich ta dowolność okazuje się fatalną pułapką.

Kościół św. Jana w Gdańsku, późny wieczór. Na podwyższeniu przed kamiennym ołtarzem siedzi półkolem grupa kobiet w baranich czapach, szerokich spodniach i wyszywanych bluzach. W pewnej chwili biorą oddech i pod sklepienie wystrzela ukraińska pieśń o kozaku "ubytym pod kaliną", a z bocznej nawy wybiegają tancerze w maskach i zaczynają wirować w tańcu.

Czy to koncert ludowego zespołu z Ukrainy? Nie, to "Makbet" Teatru DACH z Kijowa [na zdjęciu] prezentowany w Gdańsku w ramach IX Festiwalu Szekspirowskiego. Reżyser Władysław Troicki przepuścił tragedię Szekspira przez ukraiński folklor i obok aktorów zaangażował folkową grupę DahaBraha. Szkocki król zmienił się w kozackiego atamana, a renesansowa tragedia - w ludową dumkę, którą wiejskie baby śpiewają na zapiecku.

Teatr jest światem

Reżyserzy, scenarzyści i dramaturdzy nie od dzisiaj adaptują dramaty Szekspira, przenosząc akcję do miejsc i czasów, o których autorowi "Hamleta" się nie śniło. Wydawało się, że w tej konkurencji wszystko zostało już powiedziane: mieliśmy Szekspira afrykańskiego w teatrze Petera Brooka i japońskiego w filmach Kurosawy. Był Szekspir rosyjski w niezapomnianej operze "Lady Makbet mceńskiego powiatu" Dymitra Szostakowicza i islamski - w prezentowanym przed rokiem w Warszawie "Al-Hamlecie" z Kuwejtu.

Okazuje się jednak, że możliwości interpretowania Szekspira są niewyczerpane, o czym świadczy zakończony w sobotę w Gdańsku Festiwal Szekspirowski. W tym roku była to podróż przez tradycje z różnych zakątków świata, dzieła wielkiego Stratfordczyka były przeważnie tylko pretekstem. Można było w Gdańsku zobaczyć m.in. "Makbeta" z Erewanu przerobionego na ormiański epos i komedię "Wiele hałasu o nic" z Katanii wystylizowaną na folklor sycylijski. Był polityczny "Hamlet" Teatru Cameri z Tel Awiwu przeniesiony w realia wojny w Izraelu i uwspółcześniona wersja "Romea i Julii" z Łotwy zanurzona w świat rockowej muzyki i narkotyków.

Fakt, że w Szekspirze mieści się cały świat, od Bliskiego Wschodu po postkomunistyczną Europę, świadczy tylko o uniwersalności jego sztuk. Problem w tym, że zbyt często adaptacje są powierzchowne, a pod kulturowym opakowaniem brakuje myśli. Spotkało to Ormian, których przedstawienie przytłoczył nadmiar symboliki: było tam i toczenie kamieni po scenie, symbolizujące ciężkie sumienia bohaterów, i żonglowanie kolorowymi piłkami niczym ludzkim życiem. Ukraiński "Makbet", ciekawy w warstwie muzycznej, jako widowisko przypominał pokaz folklorystyczny dla turystów. Aż dziwne, że po spektaklu nikt nie sprzedawał pamiątek.

Reżyserka z Łotwy Galina Poliszuk w "Romeo i Julii" ciekawie pokazała młodzieżową subkulturę, ale przeholowała z obrazem wojny. Po scenie kręcili się żołnierze w niebieskich hełmach ONZ, co miało nas odsyłać do jednej z dzisiejszych wojen domowych. Chociaż jednak z głośników dochodziły odgłosy wybuchów i wystrzałów, bohaterowie żyli, jakby wojny nie było. Romeo z Merkucjem, zamiast walczyć na froncie, grali w rockowym zespole, a Julia chodziła z koleżankami na imprezy.

Komórki w Weronie

Uwspółcześnienie jest dzisiaj głównym instrumentem interpretacji Szekspira. Łatwo jednak wpaść w pułapkę, przenosząc mechanicznie jego sztuki w nowoczesne realia. Przykładem łotewskie przedstawienie, którego bohaterowie, jak przystało na współczesnych nastolatków, posługują się telefonami komórkowymi. W Weronie częściej niż śpiew skowronków słychać świergot komórek. Nawet w słynnej scenie balkonowej wysyłają sobie czułe SMS-y.

Ten pomysł, sam w sobie zabawny, rujnuje jednak dramaturgię sztuki. Bo na czym polega kluczowy zwrot akcji w "Romeo i Julii"? Na tym, że list wysłany przez ojca Laurentego z informacją o podstępie Julii, która zażyła środek nasenny i udała zmarłą, nie dociera na czas do przebywającego na wygnaniu Romea. W związku z czym kochanek po powrocie do Werony popełnia samobójstwo nad ciałem dziewczyny, nie wiedząc, że jest żywa. Skoro oboje mają do dyspozycji tak szybki i niezawodny środek komunikacji jak telefonia komórkowa, cała intryga bierze w łeb.

Można oczywiście znaleźć jakąś przeszkodę natury technicznej, która nie pozwala Romeowi odebrać wiadomości (bateria wysiadła? karta się skończyła? nie było roamingu?). Reżyserka próbowała nawet coś takiego wprowadzić do sztuki, mianowicie Romeo oddaje swoją komórkę handlarzowi narkotyków w zamian za truciznę. Ale jest to, przyznajcie, próba naprawienia precyzyjnego zegarka za pomocą młota.

Trudna wierność

Myliłby się jednak ktoś, kto na tej podstawie twierdziłby, że uwspółcześnianie to ślepa uliczka i należy być niewolniczo wiernym Szekspirowi. Bo co to znaczy być wiernym, skoro nie ma nawet pewności, czy wszystkie sztuki wyszły w całości spod jego pióra? Niewiele wiemy również o sposobie, w jaki wystawiano je czterysta lat temu. Zrekonstruowany w Londynie teatr The Globe to hybryda łącząca historyczną architekturę z nowoczesnym stylem aktorstwa z West Endu. Inaczej nie przyszedłby tam pies z kulawą nogą.

Kompletnym fiaskiem zakończyła się próba wskrzeszenia domniemanego stylu gry z XVI-wiecznego teatru, którą pokazał na festiwalu niemiecki zespół Shakespeare und Partners z Bremy. Pomysł był nawet pociągający: wystawić "Makbeta" w całkowicie męskiej obsadzie, z umownymi dekoracjami i konwencjonalną grą. Efekt przypominał jednak raczej nieudolne przedstawienie amatorskiego teatru. Zabawa konwencją zabiła przesłanie tragedii, a publikę bawił Makbet wracający z pola walki w hełmofonie czołgisty z baranimi rogami. O analizie zła nie było oczywiście mowy.

Wariacje na motywach

Jak więc tworzyć nowoczesny teatr, nie tracąc z oczu szekspirowskiego myślenia? Jedną z dróg jest pisanie własnych scenariuszy. Ozdobą przeglądu były dwa przedstawienia, które są wariacjami na Szekspirowskich motywach. To "H." Jana Klaty z Teatru Wybrzeże i "Trzy siostry" Dmitrija Krymowa z moskiewskiej Wyższej Szkoły Dramatycznej.

O pierwszym z tych przedstawień napisano już wiele. Przypomnijmy, że to radykalna adaptacja "Hamleta" grana w Stoczni Gdańskiej. Klata nie tylko zmienił miejsce akcji ze średniowiecznego zamku na halę fabryczną, dopisał także własne sceny, jak lekcja próbowania markowych win na dworze Klaudiusza czy casting na rolę Hamleta. Rok po premierze przedstawienie urosło, przestał razić nadmiar pomysłów, rozwinęły się poszczególne role. Co ciekawe, stracił na znaczeniu kontekst "Solidarności". Dzisiaj "H." ogląda się jak uniwersalne widowisko o młodym człowieku, który z pasją broni wartości w świecie przeżartym nihilizmem i konsumpcją. Nie na darmo Klata włożył Hamletowi do ręki książeczkę do Pierwszej Komunii Świętej, z której czyta Poloniuszowi "Ojcze nasz".

Drugie z przedstawień jest kongenialnym tłumaczeniem tragedii o bezdomnym władcy na język rosyjskiej kultury. Dmitrij Krymow, syn słynnego rosyjskiego inscenizatora Anatolija Efrosa, na motywach "Króla Leara" i fragmentów innych utworów stworzył nową sztukę, która przywodzi na myśl utwory Czechowa. Skojarzenie budzi nie tylko tytuł (trzy siostry to trzy córki Leara), ale także atmosfera rodzinnego dramatu. Lista postaci została zredukowana do Króla, jego córek i Błazna. Cała akcja dzieje się w chorej psychice Leara: podział królestwa (którym w rzeczywistości jest deska z nasmarowanym napisem Brytania), zdrada córek, burza, a nawet śmierć Kordelii. W finale zamiast zmarłej córki Lear trzyma w rękach sukienkę.

Powstało głęboko poruszające studium szaleństwa starego ojca, którego wbrew jego woli próbują ratować córki. Rosjanie grają to po swojemu, z "piereżywaniem", a publiczność chłonie każde słowo i każdy gest, bo jest w nim zapisany dramat chorego człowieka i jego bliskich. Zapewne Szekspir, patrząc na ten kameralny spektakl, nie rozpoznałby swojej sztuki. Ale z pewnością wzruszyłby się, patrząc, jak córki Leara recytują wyznanie miłości do ojca niczym szkolny wierszyk, a potem z przerażeniem obserwują postępy choroby, której nic nie jest w stanie zatrzymać.

I w finale biłby brawo, jak gdańska publiczność, daję słowo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji