Artykuły

Godzina tancerzy śmierci

Realizacja Wojtka Klemma w Getyndze, druga po berlińskiej prapremierze 26 października tego roku, szuka języka dla tego, co dzieje się poza językiem, i znajduje go w ruchu, w tańcu aktorów - po premierze "Nad czarnym jeziorem" Dei Loher w reżyserii Wojtka Klemma w Deutsches Theater w Getyndze pisze Andreas Wicke w Nachtkritik.de.

Getynga, 15. grudzień 2012. Głośne bity, cztery krzesła, cztery osoby na pustej scenie. Po widoku na morze nie zostało nic oprócz błyszczącego słowa na gołej, czarnej ścianie. Dwie pary mówią do siebie, ale nie potrafią ze sobą rozmawiać, nie patrzą na siebie. Komunikacja jest zakłócona, zdania się urywają, wypowiedzi w staccato. Krzesła nie służą jako meble do siedzenia, lecz do noszenia po scenie, tak nie wygląda spokój.

Dalej jeszcze pozornie drugorzędny nadruk na koszulce Eddiego: "4.48". Bywalec teatrów uwrażliwiony przez Sarah Kane uzupełni: psychoza, samobójstwo. Od początku wiadomo, że nie rozwinie się ani wesołe spotkanie, ani nastrój imprezy. Znów można by uzupełnić, że wyrobieni teatromani tak czy owak wiedzą, że dwie pary na jednej scenie - nieważne czy u Edwarda Albeego czy u Yasminy Rezy czy ... - nigdy nie będą się świetnie razem bawić, a z czasem zaczną się wzajemnie rozszarpywać. U Dei Loher można jednak znaleźć takie bogactwo aluzji, taką gęstość odnośników i sugestii językowych, że niekiedy zapomina się, że ta idea nie jest unikatowa.

Koszmarne spotkanie dwóch par

Pary w "Nad czarnym jeziorem" spotykają się po raz pierwszy po czterech latach rozłąki, i dopiero stopniowo staje się jasne, że ich dzieci Fritz i Nina popełniły wtedy wspólnie samobójstwo. Realizacja Wojtka Klemma w Getyndze, druga po berlińskiej prapremierze 26. października tego roku, szuka języka dla tego, co dzieje się poza językiem, i znajduje go w ruchu, w tańcu aktorów. Od pościelowego bluesa aż po ekstazę Else i Johnny, jak również Cleo i Eddie, pokazują to, czego nie mogą powiedzieć i właściwie też powiedzieć nie chcą. "My tak nie rozmawiamy / niee / inaczej to załatwiamy", definiuje Eddie (swoje) małżeństwo.

A kiedy mowa o przeszłości, krótkiej miłości ich dzieci, ich piętnastych urodzinach, liście pożegnalnym albo samobójstwie w Czarnym Jeziorze, dzieje się to w trybie snu. W tym przedstawieniu taniec i śnienie to możliwości porozumienia, jednak taniec staje się tańcem śmierci, a sen koszmarem. "TUTAJ NIE JEST ŁADNIE", napisały dzieci w swoim liście pożegnalnym. ()

Ręka w rękę ku śmierci

Tekst na przestrzeni stu stron coraz bardziej się zagęszcza i mrocznieje, na scenie nie udaje się to w tym samym stopniu. Na początku skrępowaniu uczestników towarzyszy jasna reżyseria postaci, komiczne momenty walczą z ponurym klimatem, szybko rozprzestrzenia się nieprzytulność sytuacji, mimo iż nie wiadomo, dokąd zmierza to spotkanie. Jednak ostatecznie zbyt duża ilość ruchu, tańca, zbyt dużo muzyki, a przede wszystkim zbyt wiele jej rodzajów prowadzą do tego, że realizacja nie zachwyca w pełni, że ta tragiczna grająca na romantycyzmach historia dwójki kochających się dzieci, które ramię w ramię szukają śmierci w toni wody, wzrusza tylko po części.

Wystawiając ten tekst Dei Loher, trzeba wytrzymać redukcję autorki. Nie, żeby pomysły reżyserskie nie działały, ale sugestywny wir tej sztuki można by jak najbardziej podkręcić. Dręczące pytania "dlaczego", bezsensowność dalszego życia, niezaspokojone tęsknoty, wszystko to prawdopodobnie udzieliłoby się widzowi, gdyby tekst był bardziej w centrum. Sformułowania takie jak "Tak i / Co / Coco / Co to ma z tym / Co" albo "Chciałabym tylko / żebyśmy mogli / żebyśmy mieli / my oboje" nie potrzebują reżyserii, potrzebują języka.

W czwórkę ale samotnie

A mimo to wyraźne są obrazy, w których aktorzy demonstrują, jak różnorako czwórka ludzi może się w stosunku do siebie zachowywać, przyciągać się i odrzucać i jak to możliwe, że również w czwórkę jest się samemu. Andreas Jeßing jako odnoszący sukcesy bankier Johnny jest na siłę opanowanym człowiekiem, znajdującym się zawsze na skraju wybuchu, jego chora na serce żona Else, w tej roli Nadine Nollau, przyjmuje natomiast permanentnie postawę pełną pretensji. Meinolf Steiner gra Eddiego raz maniacko, raz naiwnie, potem znów ze skrępowaniem, podczas gdy Andrea Strube jako jego żona Cleo ucieleśnia nienaturalną naturalność, która jak najbardziej ma kilka hipnotycznych momentów.

To czwórka samotnych wojowników na scenie, którzy nie wiedzą, jaki jest ich prawdziwy stosunek do siebie nawzajem. Dla nich życie polega tylko na wytrzymywaniu. "Przy czym przemijamy / tak szybko / od jednej chwili / do drugiej / jedno mrugnięcie powieką / i nie ma nas / jedno drgnienie rzęsy / i już byliśmy / Pauza / Tak to wygląda", mówi Eddie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji