Artykuły

Eklektyzm w podkopie

"Upadek pierwszych ludzi" w reż. Iwony Kempy w Teatrze im. Wilama Horzycy w Toruniu. Pisze Arkadiusz Stern w serwisie Teatr dla Was.

Ambicją Iwony Kempy, w latach 2006-2012 dyrektor artystycznej Teatru im. Wilama Horzycy w Toruniu, były inscenizacje współczesnych dramatów i to w wersji kameralnej. "Lubię intymną atmosferę małej sceny, bo wymaga innego rodzaju skupienia nad tekstem i spektaklem. Nie lubię dużych widowisk" - mówiła Kempa przed kilku laty obejmując dyrektorski fotel. I choć nie zawsze skutki artystyczne tych dążeń były trafione, to sama tendencja zasługiwała na pełne uznanie. Beckett, McDonagh, Asmussen czy Levin - to tylko niektórzy z dramaturgów, których teksty reżyser Iwona Kempa z sukcesami inscenizowała na obu toruńskich scenach. Jednak w ostatnim sezonie dyrektorowania Kempa poświęciła się bez reszty tylko relacjom żeńsko-męskim, które zdaniem wielu krytyków, a także stałych widzów Horzycy, stały się tak powtarzalne, że aż nieznośne. Z góry można było bowiem przewidzieć, kto będzie grał porzuconą żonę, kto kochanka, a komu przypadnie rola tej nieszczęśliwej trzeciej. Na pożegnanie z grodem Kopernika reżyser przygotowała jednakże bardzo pozytywną niespodziankę: prapremierę sztuki młodego debiutanta Antoniego Ferencego "Upadek pierwszych ludzi".

To sztuka z przymrużeniem oka, makiawelicznie współczesna, na którą spojrzymy z jednej strony przez pryzmat (znów) trudnych relacji damsko-męskich w ich rolach społecznych, z drugiej przez uniwersalność treści zawartych w pierwszej części Księgi Rodzaju. Autor przewrotnie umieścił parę pierwszych ludzi na budowie warszawskiego metra, wśród podziemnego bałaganu, wprawdzie bez potopu i zalewania tunelu (choć woda już kapie!), ale za to w klaustrofobicznej przestrzeni, która tuż przed przewidywanym (acz na szczęście chybionym) końcem świata zyskała znaczenie wręcz symboliczne. Ale bez przesady - Ferency w swym dramacie nie epatuje ani religijnością, a tym bardziej apokalipsą; jego myśli poszły raczej w stronę dowcipnego przedstawienia roli współczesnej kobiety w dzisiejszej rzeczywistości. Niewiasty silnej i wyemancypowanej, choć przecież stworzonej z żebra, ale jest to żebro niepokorne i na nim (Niej) oprze się cała siła tego "nowego świata". Takie spojrzenie autora - mężczyzny miło zaskakuje, feministki powinny być usatysfakcjonowane - i piszę to bez cienia ironii, wszak płeć kobieca trzyma nas mężczyzn przecież w jako takich ryzach. Choć Zwierzchnik "nie ukończył" jeszcze Kobiety, to Ona właśnie będzie próbowała naprawdę pilnować budowy. I uczyni to doskonale!

Nieczęsto w Horzycy zdarzają się przedstawienia o takiej precyzji, w których każdy gest, każda intonacja są podporządkowane nadrzędnej koncepcji; w których nie ma ani jednej emocjonalnej dziury. Kładąc nacisk na wydobycie najdrobniejszych niuansów w relacjach między bohaterami, Iwona Kempa wyreżyserowała spektakl o atmosferze tak ironicznie gęstej, że widz ani na chwilę nie jest w stanie oderwać się od tego, co dzieje się tuż pod jego nogami na scenie. I przy okazji powstrzymać się od szczerego śmiechu. Bowiem "Upadek pierwszych ludzi" jest przedstawieniem bardzo dowcipnym i przy tym świetnie zagranym. Troje aktorów: Kobieta - Mirosława Sobik, Człowiek - Arkadiusz Walesiak i Zwierzchnik - Michał Marek Ubysz tworzą w wąskiej przestrzeni tunelu niezwykłą trójcę, która bawi, zaskakuje i zastanawia. To moim zdaniem najlepsza jak dotąd rola ulubienicy pani reżyser - Mirosławy Sobik, która w roli współczesnej dziewczyny tworzy tutaj postać obdarzoną niezwykle subtelnymi emocjami. Precyzyjna i inteligentna kreacja Sobik doskonale rozpracowuje zarówno Człowieka, jak i zachowuje szacunek dla swego Zwierzchnika. Arkadiusz Walesiak w roli Człowieka zachwyca ogromną wrażliwością i humorem. Trudno powiedzieć czy gra - Walesiak po prostu tym Człowiekiem jest, niepewnym, zagubionym, czującym respekt przed Zwierzchnikiem, zmieniającym nastroje jednym grymasem twarzy, jednocześnie śmiesznym - nie tylko nagłym odkryciem różnic intymnych pomiędzy nim a Kobietą. Ze swego kantorka nad obojgiem czuwa Zwierzchnik, po ludzku próżny, lecz bosko dobrotliwy. Dla samego popisu aktorów warto ten spektakl zobaczyć.

Ale nie można nie wspomnieć także o scenografii autorstwa Mirka Kaczmarka, pośród której toczy się akcja tego niewielkiego przedstawienia. To oprawa bardzo nietypowa dla dotychczasowych realizacji Iwony Kempy, która jak sama przyznaje, jest raczej zwolenniczką "dekoracji ascetycznej". Jednak w "Upadku pierwszych ludzi" pozwoliła Kaczmarkowi na przypisywany mu często genialny i rozbudowany bałagan. I tak poznański scenograf (nominowany do tegorocznego Paszportu "Polityki"), na drugim piętrze Sceny na Zapleczu zbudował zachwycające podziemie, z torami, korzeniami i zwojem kabli nad głowami widzów, niedokończonym tunelem i komórką Zwierzchnika, wyciętą jakby z jednego z filmów Barei. Bohaterowie w roboczych strojach potykają się o śmieci i szyny, próbują spawać oraz sprzątać to pobojowisko; widzowie nad swymi głowami słyszą zaś taki huk pociągów metra, że drżą podesty a przed sobą widzą projekcje mknących pociągów.

Do tego głośne chorały (muzyka Bartosza Chajdeckiego) i fragmenty Księgi Rodzaju czytane w interwałach przez aktorów, tabliczki "strzeż się pociągu" i nie wiadomo po co w tym wszystkim przemowa białostockiego dziwaka w tureckim swetrze - słowem eklektyzm biblijno-społeczno-erotyczny w podkopie. Tak zaczynał się świat, tak może skończy? Często przecież swój własny musimy budować według tego klucza po raz kolejny od podstaw.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji