Artykuły

Umiejętnie dozowany arszenik

Śmiech jest jednym ze sposobów "oswajania" nieszczęścia, działa oczyszczająco. Dlatego dobrze, że pomimo ogłoszonej w kraju żałoby, dwa dni po madryckiej tragedii, w naszym teatrze doszło do kolejnej premiery, choć rozważano możliwość odwołania spektaklu. Najpierw była minuta ciszy, którą uczczono ofiary, potem przednia zabawa. Życie samo zbudowało taki kontrast.

Popisy tancerzy Teatru Tańca Alter otwierają­ce spektakl oraz dźwięki Chattanooga choo choo Orkiestry Glenna Millera pozwoliły zapomnieć o okrutnym theatrum mundi, w którym Bóg wie, kto reżyseruje, i przenieść się w brodwayowski świat lat czterdziestych. A potem do domu uroczych panien Brewster (Krystyna Horodyńska i Bożena Remelska). Sympatyczne staruszki mają, w swo­im przekonaniu, dość szczególną misję do wy­pełnienia. Pomagają samotnym mężczyznom, bo samotność to przecież okropne uczucie. Wynaj­mują im pokoje, a potem częstują winem porzecz­kowym. Łyżeczka arszeniku, pół łyżeczki strychni­ny i szczypta cyjanku potasu nadają trunkowi spe­cjalne właściwości. Jak pozbyć się trupów? Spra­wa jest prosta. Potrzeba odpowiednio pojemnej piwnicy, a bratanek Teddy (Adam Szymański), któremu wydaje się, że jest Napoleonem Bona­parte, sam już zadba o to, aby pogrzebać swych dzielnych wiarusów poległych w czasie przepra­wy przez Berezynę. Bratanków siostry Brewster mają jeszcze dwóch. Jonatan (Lech Wierzbow­ski) to czarna owca w rodzinie. Właśnie uciekł z zakładu dla psychopatycznych morderców. On nie ma żadnej misji do spełnienia. Lubi zabijać dla przyjemności. Lubi też operacje plastyczne. Po ostatniej do złudzenia przypomina Adolfa Hitlera. Mortimer jest w zasadzie nieszkodliwy, choć ma jedną drobną skazę - zawodowo zajmuje się re­cenzowaniem spektakli teatralnych.

"Arszeniku i starych koronek" Josepha Kesselringa reklamować nie trzeba. Ta klasyczna czar­na komedia dobrze znana jest publiczności. Cho­ciażby dzięki słynnej już inscenizacji Macieja En­glerta wyreżyserowanej dla Teatru Telewizji w 1975 roku, czy też z nakręconego w latach czterdzie­stych filmu Franka Capry.

Jeżeli ma się odpo­wiednią wizję przed­stawienia i umiejętnie pokieruje aktorami to sukces murowany. Janowi Buchwaldowi z pewnością się to w Bogusławskim udało. Reżyser potraktował partyturę tekstu w sposób klasyczny, co w przypadku takich utworów wydaje się być rozwiązaniem najtrafniejszym. Bu­chwald potrafił wydo­być z naszych akto­rów to, co przez ostatnie lata tkwiło jakby w uśpieniu. Grający na równym, dobrym artystycznym poziomie zespół stanowił tło dla indywidualnych kreacji, choćby Krystyny Horodyńskiej, Bożeny Remelskiej czy Le­cha Wierzbowskiego. Komizm i szczypta psycho­logii, również obecna w sztuce Kesselringa, zo­stały odmierzone w odpowiednich proporcjach, bez niepotrzebnych przerysowań. To tak jak z arszenikiem, który dozowany w małych dawkach bywa lekarstwem, przedawkowany - zabija.

Po zakończeniu spektaklu zerwała się burza oklasków, a kiedy na scenie pojawił się reżyser, publiczność poderwała się z miejsc. W naszym teatrze nauczyliśmy się odróżniać klakę od owa­cji. To na pewno była owacja, wyrażająca nie tylko uznanie dla pracy realizatorów, ale także podkreślająca, że widzowie nie zapomnieli Jana Buchwalda jako dyrektora, który w latach 1994 -1998 zrobił dużo dobrego dla kaliskiej sceny.

Całość dopełniała dopracowana w najdrob­niejszych szczegółach scenografia Wojciecha Stefaniaka. Ona także pięknie zagrała w tym przedstawieniu, budując jego klimat. Na uwagę zasługuje też oryginalny program zaprojektowa­ny przez Pawła Jarodzkiego, w którym, oprócz komiksu, znalazł się mini plakacik utrzymany w stylistyce lat czterdziestych, reklamujący tance­rzy Alteru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji