Artykuły

Każdy kolejny dzień

"Emigranci" w reż. Piotra Cyrwusa i Wojciecha Skibińskiego ze Sceny Fundacji Starego Teatru na Letnim Przeglądzie Sceny Moliere w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Na granych na Scenie Moliere "Emigrantach" Sławomira Mrożka wszedłem w skórę starego Polaka i bolesne pytania minionej epoki jąłem stawiać. Choćby kwestia nieobecności much. W którym punkcie Ziemi absencja ta zdumiewa człowieka, co przybył z krainy much spasionych? Gdzie powietrze planety naszej wolne jest od błyszczącego bzyczenia bez początku i końca, wte i wewte, od Sasa do lasa? Gdzie przy suficie nie dynda lep, posmarowany prawie miodem, choć nie miodem? A sam sufit? Sufit i reszta? No właśnie...

Nad którym stopniem długości geograficznej wschodniej lub zachodniej wisi sufit niski i siny? Na jakim stopniu szerokości geograficznej północnej bądź południowej sterczą cztery ściany zimne? Gdzie jest tak potwornie nieprzytulnie, tak obco, tak straszliwie nie po staropolsku, że aż okien nie ma?

Mozolnie wymachiwałem tymi geograficznymi upierdliwościami patrioty modelowego, wielce wzruszonego dolą rodaków żyjących poza granicami ojczyzny umiłowanej, prowadziłem ten ogień ciągły łez, bo chciałem pojąć, jakie też były wzruszenia rasowych Polaków, gdy w latach 70. gapili się na "Emigrantów" granych nad Wisłą? Już wiem - wzruszenia te fatalnie strzeliste były.

W didaskaliach Mrożek pisze: "Ściany szare i brudne, z zaciekami. Niski sufit. Goła żarówka na drucie (...). Nie ma okien". Chwilę później anonimowy człeczyna, zwany XX, rzeknie: "Ty, dlaczego tu nie ma much? (...) Człowiek by sobie złapał... Alboby sobie popatrzył... Czas szybciej schodzi. U nas były muchy. (...) I lepy na muchy... Pamiętam, wieszało się te lepy na lampie, posmarowane jakby miodem, ale nie miodem. One się lepiły i bzyczały. (...) Pamiętam...". Na co drugi bezimienny, zwany AA, kąśliwie i bezradnie zaskowycze: "Pamiętam, pamiętam, pamiętam! A ja nic nie pamiętam! (...) I nie chcę pamiętać!". Biedna naiwność.

Siedząca przede mną niewiasta - dama w sile wieku - nie tylko na tych, ale na wszystkich ze sceny padających frazach głową potakiwała, w tył się obracała i brwi czarne w górę unosząc, znaki nam dawała, jakby na pogadance o wzlotach i upadkach emigracyjnej polskiej epoki gierkowskiej występowała, znaki, że oto, dzieci kochane i piękna młodzieży, było właśnie tak, jak to panowie aktorzy - Piotr Cyrwus [na zdjęciu] jako XX oraz Wojciech Skibiński w roli AA - pięknie i poglądowo nam prezentują!

Dzieci kochane i piękna młodzieży! - AA to tak naprawdę mój wujek Stefan, zaś ta nora pod schodami to suterena w "Sicago", w której wuj Stefan ze stryjkiem Zenonem w epoce Gierka wegetowali, dzielnie rowy kopali, od ust sobie odejmowali, by ich dzieciom i żonom w Bukowinie Tatrzańskiej "lekcej" się w życiu wiodło. Tak było!

Otóż, szanowna damo w pięknej sile wieku, bez względu na to, jak z wujem Stefkiem i stryjem Zenkiem naprawdę było w "Sicago" - w "Emigrantach" tak nie jest. Nie jest, nigdy nie było i nie będzie, gdyż Mrożka arcydzieło dramaturgiczne to nie tania fotka bolesnych losów stryjów i wujów polskich, co na wychodźstwie bydlęco w epoce Gierka hakowali, by dzieciom i żonom w Bukowinie Tatrzańskiej "lekcej" szło życie.

Nie chce być inaczej - w latach 70. fatalnie strzeliste wzruszenia starych Polaków powodowały, że patrząc na "Emigrantów" - widzieli dzielność własnej rodzinki za wielką wodą, słuchając fraz o bzyczących muchach - słyszeli bzyczenie much swojskich w chałupach swoich. Wuj Stefek i stryj Zenek, "sicagowską" realnością swą - zarzynali opowieść Mrożka. W każdym razie, zarzynali jej, jak się dziś okazuje - doskonałą ponaddoraźność.

Jeśliby wartość "Emigrantów" Cyrwusa i Skibińskiego polegać miała tylko na tym, że ich sceniczne dziełko na godzinę niweluje uroczą parę wuj Stefan i stryj Zenek - już należałoby ostro trud ich poprzeć. Rzeczywiście, Cyrwus i Skibiński arcydzieło Mrożka podają tak, że ukojenie przychodzi, bo znika tamten fatalny, "gierkowski", doraźny pryzmat odbioru, mrze tamto patrzenie okiem Polaka, który tęskni i kciuki trzyma za swe ciotki dzielnie kilofem wymachujące w "Sicago", Londynie, Monachium, Wiedniu bądź innym Paryżu.

Tak, dostojna niewiasto, co w piątek na widowni w "Molierze" potwierdzająco kokiem kolebałaś - wiedz, że kolebałaś bez sensu, albowiem tam, na scenie, tkwiło coś grubo poważniejszego, niż niegdysiejszy los twego wuja i stryja twego.

Co więc było? Los w ogóle? Podobizna wyroków niebieskich, co są potężniejsze niż każda emigracja? Powiedzmy, że tak, ale powiedzmy to cicho, bardzo cicho. Po co wiedzieć na pewno? I po co kusić tanich szyderców tak niebezpiecznymi słowami jak los i samotność? Niech wystarczy, że wedle Cyrwusa i Skibińskiego nora bez okien nie jest piwnicą "Sicago" w czasach Gierka, lecz dnem świata w dniu, który ma to do siebie, że jest każdym kolejnym dniem.

Każdym dniem każdego z nas, którzy - jak u Mrożka XX - dzień rozpoczynamy od samotnego: "Jezdem", bo mamy nadzieję, że to wystarczy, by bez lęku dotrwać do nocy. Nie wystarczy. I każdym dniem każdego z nas, którzy - jak u Mrożka AA - dzień kończymy samotnym szlochem, bo mamy ufność, że łza pozwoli zapomnieć o jutrzejszym powrocie lęku. Nie pozwoli. Muchy są zawsze, nawet gdy ich nie ma. Muchy są zawsze, bo zawsze jest - duży, albo mikry - władca much.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji