Artykuły

Czarna komedia, czyli brak prądu na wesoło

Potrzeba by było bardzo silnej woli i aktorów - partaczy, by zepsuć taką farsę, jak "Czarna komedia" Petera Shaffera. Nie udało się to (na szczęście) również reżyserowi spektaklu, a na co dzień dyrektoro­wi kaliskiej sceny - Janowi Buchwaldowi. Dlatego też można ze spo­kojnym sumieniem zaprosić widzów do teatru im. Wojciecha Bogu­sławskiego na kolejną w tym sezonie sztukę.

Shaffer pisząc "Czarną komedię" wykorzystał bardzo niekonwencjonalny pomysł, jakim jest umieszczenie całości akcji w mieszkaniu pozba­wionym światła. Niespodziewana awaria burzy wszystkie plany pary narzeczonych, którzy dzień ten traktowali jako jeden z ważniejszych w swo­im życiu. Aktorzy, zatopieni w ciemności sceny, która dla widza pozostaje jak najbardziej oświe­tlona, wykonują całą masę ruchów wywołujących gromki śmiech na sali. Same postacie, grane przez kaliskich aktorów z ogromnym kunsztem, są też przerysowane do granic możliwości. Wszystko to sprawia, że średniowesoły widz z teatru wy­chodzi z poważnie "uszkodzoną" przeponą.

Sam Shaffer tak mówił o swojej komedii: Pi­sząc "Czarną komedią " musiałem zmierzyć się z jednym poważnym problemem. Samo odwróce­nie światła i ciemności było mało wystarczają­cym pomysłem na wypełnienie całej sztuki. Po­trzebny był jednej postaci motyw, by "trzymać" innych w ciemności. Z tej potrzeby wyrósł główny wątek: gospodarz mieszkania pożyczył meble od sąsiada, kolekcjonera antyków, bez jego wiedzy i przy niespodziewanym pojawieniu się tego "nie­bezpiecznego gościa ", pan domu musiał w ciem­ności odnieść każdy mebel. Do tego wszystkiego, ów gospodarz (w tej roli wystąpił przekomiczny Michał Wierzbicki) musi podejmować w swo­im mieszkaniu ojca narzeczonej, wojskowego-służbistę i nie trzeba dodawać, iż śmiertelnie się tej wizyty obawia. W rolę ojca wcielił się Janusz Grenda, który kolejny raz udowadnia, iż jest do­skonałym odtwórcą tego typu postaci. Do mieszkania zachodzi jeszcze sąsiadka, która panicz­nie boi się ciemności. Irena Rybicka pokazała, że starsza pani w jej wykonaniu to po prostu poe­zja.

Wszyscy aktorzy schodzą jednak na plan dal­szy, gdy na scenę wkracza i zaczyna grać Jarosław Witaszczyk, odtwórca roli sąsiada - kolek­cjonera. To, co można oglądać w jego wykona­niu to szczyty gry komediowej. Właściwie wy­starczyłoby tylko patrzeć na jego twarz i obser­wować mimikę, by pękać ze śmiechu.

Dodajmy do tego, iż gra on homoseksualistę, który co chwilę przypadkowo "obmacuje" pozo­stałych gości.

W spektaklu możemy też oglądać Ewę Kibler (w roli narzeczonej gospodarza), Monikę Szalaty (w roli byłej narzeczonej, która pojawia się nie­spodziewanie i krzyżuje miłosne plany Michała Wierzbickiego).

Niejako w cieniu pozostają Zbigniew Anto­niewicz grający elektryka i Dariusz Sosiński - odtwórca roli bogatego, lecz głuchego konesera sztuki, który zamierza kupić rzeźby gospodarza.

Całość przesycona jest klimatem w stylu "nikt nic nie wie", co sprawia, że widz, jako najlepiej poinformowany w całej sytuacji może ze spoko­jem przy wybuchach śmiechu obserwować po­czynania aktorów.

Szkoda tylko, że kaliską premierę zaszczyciło dość wąskie, jak na tego typu wydarzenie, grono widzów. Mam jednak nadzieję, że wkrótce wszy­scy podążą do kaliskiej siedziby Melpomeny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji