Artykuły

Rzeź w Wierszalinie

"Medea, moja sympatia" w reż. Jacka Malinowskiego w Teatrze Wierszalin w Supraślu. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

Miało być pięć trupów, a są tylko dwa. Adaptator utwór spłycił też, ale za to zmniejszył rzeź. W teatrze Wierszalin - "trupu trupu, rach ciach ciach", czyli pomieszanie z poplątaniem Kabaretu Starszych Panów i antycznego Eurypidesa. Ale za to jakie!

Wyobraźcie sobie współczesnego osobnika, któremu historia i poprawność polityczna niestraszna, i który z wielkim hukiem, a raczej demonicznym świstem, i z łopatą wkracza w rzeczywistość sprzed kilku tysięcy lat i rozprawia się z nią w szalony sposób. A to zza pazuchy wyciągnie kościotrupią rękę, a to z urny z prochami - czaszkę Medei, a to szurnie łopatą w kopczyk ziemi. A to zaśpiewa, a to o sodomitach i morderczyniach rzuci hasło takie, że publiczność mało nie umrze ze śmiechu. A to wreszcie zmniejszy ilość ofiar, wbrew literze dramatu. Wszystko po to, by pokazać, że adaptator, inscenizator, czy jak go zwał tak go zwał, potrafi tak przerobić tekst oryginału na nowo, że nie tylko dostarczy uciechy widzom, ale i stworzy nową jakość. Ciekawą!

Jeremi Przybora stwierdził kiedyś z humorem, że "jak wiadomo pisarze pisali za długo, inscenizator potem musiał krócić, więc może czasem lepiej napisać od nowa?". I tak przed prawie 40 laty powstała "Medea, moja sympatia", alternatywna wersja dramatu Eurypidesa w klimacie wisielczego humoru. Zaś na finał 2012 roku - alternatywna wersja tamtej wersji - w wykonaniu Katarzyny Siergiej, w reżyserii i adaptacji Jacka Malinowskiego. Katarzyna Siergiej jest aktorką Teatru Wierszalin, i na tej scenie spektakl będzie pokazywany, choć powstał jak dzieło samodzielne, ze stypendium prezydenta Białegostoku. Jacek Malinowski, na co dzień szef Białostockiego Teatru Lalek, a prywatnie mąż aktorki, prześmiewczy tekst zaadaptował i przysposobił do potrzeb sceny, a do współpracy oboje zaprosili jeszcze przyjaciół z Wilna: Giedre Brazyte (scenografia) oraz Antanasa Jasenkę (muzyka). Autorem scenografii jest Krzysztof Kiziewicz.

Twórcy, bawiąc się mitem, sporządzili spektakl ascetyczny, przy minimum środków, ale tak szalony i intensywny, że rozpychający wręcz ściany skromnej drewnianej chaty, w której mieści się Wierszalin. Przemieszały się w nim różne epoki, rytmy, żarty, fraza z Eurypidesa z "patataj, patataj" i "chłopcami radarowcami", piękna polszczyzna Przybory z cwaniackim slangiem. A z całym tym gatunkowym miszmaszem uporać się musi jedna postać, ów szalony osobnik z postaciami z Eurypidesa pod pachą - czyli Katarzyna Siergiej właśnie. To, że jest to kobieta orkiestra, zawsze dająca z siebie 200 procent wysiłku, z talentem dramatycznym, a jeszcze większym komicznym - to wie każdy, kto widział spektakle Wierszalina z jej udziałem. Ale w "Medei", będąc jedyna na scenie, jest kapitalna, przechodzi sama siebie. Spektakl jest bardzo dynamiczny, ma szalone tempo, a aktorka zdaje się je jeszcze bardziej nakręcać. Nawet jak się przejęzyczy, to potrafi z tego zrobić show. Czegóż nie wyprawia z twarzą, ciałem, generując co i rusz nowe scenki, przeistaczając się z jednej postaci w drugą. Tu wyciągnie truchło Medei z dzbana, jak sztukmistrz królika, tam wydobędzie z zakamarków swej marynary kulki na sznurkach, i nimi żongluje (a kulkami są dzieci Medei, na których życie, jak wiadomo, dzieciobójczyni dybie). A to wyciągnie karteczki z kapelusza i wtedy mamy quiz na temat Medei, a odpowiedzi są przewrotne, oj przewrotne. A to bezlitośnie kpi sobie z tego jak to kiedyś między Medeą, a Jazonem było ("...no tak, byli kiedyś szczęśliwi, wakacje w Grecji..., a teraz proszę, Jazon poszedł sobie"). A to wreszcie rzuci jakąś uwagę na temat relacji damsko-męskich, które - wygląda na to: czy tysiąc lat tu, tysiąc lat tam - zupełnie się nie zmieniły. Porzucony cierpi, porzucający odchodzi, ten co zostaje, albo płacze w ukryciu, albo poprzysięga zemstę. Medea to ten drugi przypadek, niszczycielskie pragnienie ją zaślepia, a wszelki szał, już nieważne z czego wynikający, ale na pewno malowniczy - to już woda na młyn adaptatora i aktora, bo jak to przecież można pokazać na scenie! I twórcy spektaklu pokazują to świetnie. Przybora swoją finezyjną ironią, a współcześni inscenizatorzy - klimatem makabreski, wisielczego humoru, który powoduje, że przedstawienie jakby odrywa się od pierwowzoru. Dobrym pomysłem okazało się wprowadzenie innej muzyki niż w oryginale (wówczas Jerzego Wasowskiego). Nowoczesne kompozycje Jasenki świetnie ilustrują nastrój spektaklu: niby groźny, a śmieszny, frywolny, ironiczny. Jest tu też sporo piosenek, śpiewanych przez Katarzynę Siergiej - i to w interesujący sposób. Aktorka okazuje się mieć ciekawe brzmienie głosu, niemal każda z jej interpretacji, przy całym jej anturażu, to właściwie gotowy materiał na festiwal piosenki aktorskiej. Świetnie sobie radzi też trudną frazą i rytmem tekstu, co przy takim tempie interpretacji wydaje się być naprawdę trudnym zadaniem.

A finał? Cóż, trupy będą, ale i tak mniej niż Eurypides sobie zażyczył. Może to i dobrze, że inscenizator tak sobie pohulał.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji