Farsa z noktowizorem
Istnieje co najmniej kilka niezawodnych sposobów na rozśmieszanie ludzi. Pomijając te najbardziej ograne, jak rzucanie tortem czy spadanie z krzesła, jedną ze skuteczniejszych recept na poprawę humoru jest dyskretne podglądanie bliźnich np. przez dziurkę od klucza lub - bardziej na czasie - obiektywem ukrytej kamery. Nie zdając sobie sprawy z tego iż są obserwowani, ludzie zachowują się zazwyczaj dość niefrasobliwie, nie kontrolują swych reakcji, poddają się swym słabościom, odruchom, instynktom. Co w zderzeniu z ogólnie przyjętymi konwencjonalnymi zachowaniami daje efekty zdecydowanie humorystyczne.
Trochę na podobnej zasadzie zbudowana jest ,,Czarna komedia" Petera Shaffera, którą - jako ostatnią premierę tego sezonu - wyreżyserował na scenie Teatru im. W. Bogusławskiego w Kaliszu Jan Buchwald. Fabułka sztuki jest w sumie dość prosta i typowo farsowa. W pewnym mieszkaniu, gdzie ma się odbyć ważne spotkanie towarzyskie, niespodziewanie gaśnie światło. Pogubieni w ciemnościach ludzie wpadają na siebie, potykają się o sprzęty, rozmawiają z zupełnie innymi osobami, niż im się wydaje, a przede wszystkim gubią całą swą konwencjonalną układność. Istota genialnego w swej prostocie pomysłu Shaffera polega jednak na odwróceniu reakcji na światło i ciemność. Kiedy w sztuce zapada ciemność, scena rozjaśnia się pełnymi światłami, a publiczność - jak przez noktowizory - przygląda się błądzącym po omacku postaciom. A kiedy zgodnie z fabułą światło ma choć na chwilę rozbłysnąć, scena pogrąża się w mrokach. Owych momentów jest na szczęście niewiele o - poza przydługawą pierwszą sceną - na ogół dynamizują one akcję.
Intryga - jak to bywa w komediach - dość błaha sprowadza się do zabiegów niewydarzonego młodego artysty o rękę panienki z dobrego domu i o hojnego mecenasa, czemu na przeszkodzie staje skutecznie poprzednia przyjaciółka, zazdrosny przyjaciel, wymagający tatuś z zasadami, wścibska sąsiadka, a przede wszystkim przewrotny los, który złośliwie krzyżuje wszelkie plany. Oczywista, przy takim zdarzeniu czynów i zamiarów, okazji do zdrowego śmiechu nie brakuje, choć nie wszystkie sytuacje udało się kaliskim aktorom wyeksploatować do końca.
Z aktorskiego ansamblu najlepiej odnalazła się w farsowej konwencji Irena Rybicka jako stara panna Furnival, która z zasznurowanej w gorset zasad damy pod wpływem mocno wyskokowych trunków przekształca się w groteskową karykaturę kobiety wyzwolonej. Rybicka kreuje tę postać bez zahamowań, nie boi się estetyki brzydoty czy ekshibicjonizmu chorej duszy, ale skutecznie ustrzega się wszelkich wulgaryzmów, które mogły grozić tej postaci. Na podobnie cieniutkiej i zdradliwej linii także Jarosław Witaszczyk z dużym wyczuciem buduje postać Harolda, mocno zniewieściałego miłośnika sztuki, dość niewinnie zakochanego w swym przyjacielu. Jakkolwiek relacje pomiędzy panną Furnival i Haroldem są raczej przypadkowe, tylko pomiędzy tymi dwoma postaciami na scenie zawiązuje się iskierka prawdziwego dialogu. Zapewne jest to efekt przyjętej konwencji spotkania w ciemności, ale pozostali bohaterowie farsy grają zbyt często jakby sami dla siebie, bez większego odzewu ze strony scenicznych partnerów.
Jan Buchwald kompletując obsadę komedii Shaffera, rozdzielił role dość sprawiedliwie. Ślicznej Monice Szalaty przypadła rola przebojowej Clei, przezabawnej szczególnie we wcieleniu poczciwej sprzątaczki. Postawny Janusz Grenda tym razem wystąpił jako brytyjski pułkownik w szkockiej spódniczce, eksponując wojskowy dryl i angielską flegmę. Zbigniew Antoniewicz i Dariusz Sosiński stworzyli dwie harmonijnie dopełniające się bliźniacze postaci, elektryka i milionera, które łączy nie tylko zainteresowanie sztuką współczesną. Na tle tych barwnych postaci trochę blado wypadli główni bohaterowie intrygi, ubogi artysta Brindsley (Michał Wierzbicki) i jego nie najmądrzejsza narzeczona Carol (Ewa Kibler), którzy miotają się po scenie, kierowani wyłącznie zewnętrznymi impulsami.
Kaliska "Czarna komedia", wystawiona w konwencji typowej farsy, na premierze nie prowokowała huraganów śmiechu, choć część widowni była wyraźnie rozbawiona. Zapewne - jak to zazwyczaj bywa - odezwała się premierowa trema. Na pewno z czasem spektakl nabierze więcej swobody, luzu, lekkości. Sądzę, że ma on szansę trafić do szerokich kręgów widowni, spragnionej dobrej zabawy i odreagowania codziennych kłopotów.
Dyrektor kaliskiego teatru i zarazem reżyser ,,Czarnej komedii" podczas popremierowego bankietu zadedykował swój najnowszy spektakl Jerzemu Gruszce, dyrektorowi Energetyki Kaliskiej - z intencją "żeby nam nigdy nie brakło światła!" Dodałabym od siebie: ,,... i takich mecenasów sztuki, jakim jest pan dyrektor G.".
Ostatnia w tym sezonie premiera na kaliskiej scenie nie ściągnęła zbyt wielu recenzentów spoza Kalisza. Jest to już pewna reguła, że po majowych Kaliskich Spotkaniach Teatralnych mało kto z miłośników Melpomeny zagląda jeszcze do teatru nad Prosną. Mnie osobiście najbardziej zabrakło obecności ,,Donosiciela Festiwalowego", studenckiej gazetki, która narodziła się podczas tegorocznych KST i towarzyszyła wiernie publiczności przez cały festiwal. A może jednak "Donosiciel" odrodzi się w nowym sezonie?