Bryk Don Juana
Co tu dużo gadać, czyny znaczą więcej niż słowa - mówi Sganarel w "Don Juanie" Moliera. Sentencja ta uderzająco trafna jest również w odniesieniu do teatru. Twórcy "Don Juana" w Teatrze Współczesnym jednak, jakby o tym zapomnieli. Przedstawienie - z wyjątkiem końcowych scen może - jest wyjątkowo statyczne, pozbawione rytmu i tempa. Retoryka nie jest najmocniejszą stroną teatru, a tymczasem w większości środki wyrazu i ruchu scenicznego ograniczają się w tym spektaklu do sprawnego podania tekstu i retorycznego gestu. Jedynym urozmaiceniem są domysły, czy aktor wejdzie na scenę z prawej, czy z lewej kulisy. Spektakl robi wrażenie niedopracowanego. Wygląda na to, że Jan Buchwald "wypuścił" aktorów na głęboką wodę. Nawet taka para jak Krzysztof Wakuliński w roli Don Juana i Adam Ferency w roli Sganarela, nie zrobi przedstawienia za reżysera. Publiczność śmieje się często, ale to zasługa Moliera i napisanego przezeń tekstu. O inscenizacji trudno byłoby mówić.
Scenografia z gatunku oszczędnych. Kiedy w rodzajowej scence wiejskiej nad brzegiem morza pojawiają się z tyłu sceny trzy wielkie muszlo-wachlarze, odnosi się nieodparte wrażenie, że to festiwal w Sopocie.
W dodatku nie bardzo wiadomo, o czym jest przedstawienie. Jak na spektakl o przygodach płochego, rozpustnego młodzika, zbuntowanego przeciwko zasadom ograniczającym przyjemności życia. Wakuliński jest zbyt refleksyjny i za mało wykazuje nieokiełznanego, młodzieńczego temperamentu. Zaś na to, by zgodnie z intencją autora wyłuskać problem moralny i filozoficzny, problem ścierania się oświeceniowego racjonalizmu z porządkiem metafizycznym, konfliktu miedzy wiarą Don Juana, że dwa plus dwa jest cztery i wiarą Sganarela, który przypomina swemu panu ustanowione przez niebo prawa i dałby się powiesić za istnienie wilkołaka - na to wszystko nie wystarczyło temperamentu reżyserowi.