Artykuły

Bodo - aktor wszechstronny

- Dzisiejszy celebryta to bywalec z niekoniecznie wielkimi umiejętnościami. Dziś celebryckości nabywa się w różny sposób. Natomiast Bodo miał jeden sposób: bycie dobrym aktorem. Do niego nie pasuje więc dzisiejsze określenie celebryta. To był człowiek bardzo sławny, którego lubili współaktorzy, który budził męską zazdrość i kobiecą miłość. I to właśnie był nośnik jego sławy, a nie bywanie - Ryszard Wolański, biograf Eugeniusza Bodo, autor książki "Eugeniusz Bodo. Już taki jestem zimny drań", laureat tegorocznego konkursu na Książkę Historyczną Roku.

Paweł Stachnik: Jak to się stało, że Eugeniusz Bodo został artystą? Zdecydowała tradycja rodzinna, umiejętności, zainteresowania czy jakieś inne względy?

- Chyba tradycja rodzinna. Jego ojciec był jednym z pierwszych, dzisiaj powiedzielibyśmy: popularyzatorów kina. Jako kierownik kabaretów i kin jeździł po całej Europie, zabierając ze sobą syna, który poznawał świat i języki obce. Mały Bogdan, bo takie imię nosił wtedy Bodo, nauczył się m.in. rosyjskiego i niemieckiego. W pewnym momencie ojciec osiadł w Łodzi, gdzie zaczął prowadzić kabaret. Bogdan stał się wtedy dzieckiem sceny: przyglądał się występom, słuchał, obserwował, a gdy miał 10 lat, zaczął też występować. Śpiewał kowbojskie piosenki, strzelał z prawdziwego pistoletu. W ten sposób zaraził się bakcylem aktorstwa i piosenkarstwa i chyba to zdecydowało, że wybrał później taki właśnie zawód. Rodzice byli wprawdzie zdania, że młodemu chłopcu należy się poważna profesja, która przyniesie prawdziwe pieniądze i stabilną przyszłość, a mianowicie medycyna. Bodo na medyka się jednak nie nadawał, bo mdlał. Chciano go więc wysłać do szkoły związanej z kolejnictwem, ale jego jedyny związek z koleją polegał na tym, że uciekł z rodzicielskiego domu pociągiem.

A jak właściwie było z miejscem urodzenia Eugeniusza Bodo? Funkcjonują na ten temat sprzeczne przekazy.

- Urodził się w Genewie. Jego ojciec Teodor Junod był francuskojęzycznym Szwajcarem. Ustalałem to z panią, która jest fanką Bodo i skrupulatnie badała jego pochodzenie. Udało jej się ustalić, że Junodowie byli rodziną o francuskich korzeniach. Urodził się więc w Genewie, ale młodość spędził w Łodzi, a dojrzałość w Warszawie. Łódź zresztą upomina się o niego bardzo silnie.

Jak rozwijała się jego kariera?

- Na początku było ciężko, ale Bodo szybko nauczył się właściwie wykorzystywać swoje umiejętności, które Bogiem a prawdą nie były wielkie, bo ani nie był wysoki, ani nie miał głosu. Tak jak Count Basie nie był dobrym pianistą technicznym, w związku z czym nauczył się wykorzystywać w muzyce ciszę, tak Bodo potrafił wykorzystywać swoje walory, które do bardzo scenicznych nie należały. Nauczył się aktorskiego śpiewania, takiej interpretacji, która do dzisiaj budzi podziw. Ludwik Sempoliński w oparciu o interpretacje Bodo stworzył taką analizę, co należy zrobić z utworem scenicznym, żeby stał się dziełem, a nie zaśpiewanym refrenem. Bodo zaczął od łódzkiego teatrzyku "Bagatela", potem były warszawskie "Qui pro quo", "Morskie Oko", "Cyganeria". A jeszcze potem wpadł w oko Andrzejowi Włastowi, który jako dyrektor i autor tekstów, a Henryk Wars jako kompozytor uczynili z niego swego pierwszoplanowego artystę. Szczególnie zaś Wars, który jest autorem ponad 50 opracowań muzyki do 150 przedwojennych filmów, czyli właściwie do jednej trzeciej całej ówczesnej produkcji. Z tej pięćdziesiątki w piętnastu śpiewa Bodo. Dziesięć procent międzywojennej produkcji dźwiękowej i komediowej to dość sporo i bez wątpienia świadczy o wielkości aktora. No, ale taki był wtedy show-biznes. Kiniarze kupowali film na pniu, wystarczyło, że wiedzieli, kto jest reżyserem, kto gra główną rolę i kto napisał muzykę, więcej nie było potrzeba. Z kolei twórcy wychodzili naprzeciw temu zapotrzebowaniu, stąd taki właśnie kształt naszego przedwojennego kina.

Co przyniosło Eugeniuszowi Bodo prawdziwą sławę?

- Oczywiście kino i film. On cały czas powtarzał, że jego powołaniem jest scena, a kino jest tylko nośnikiem sławy. A także, że umiejętności daje teatr, a kino daje sławę. Stał więc trochę w rozkroku, ale w gruncie rzeczy potrafił wykorzystać obydwa te pola działania. W pewnym momencie zaczął się też bawić w scenarzystę i reżysera, wyczuł więc ten moment, w którym można się wycofać z frontowej roli, a zacząć uczestniczyć w tworzeniu kina od innej strony.

- Od którego momentu możemy mówić, że Bodo był gwiazdą pierwszej wielkości na polskiej scenie artystycznej?

- Myślę że od 1929 i 1930 roku. Wtedy gdy stał się aktorem teatrzyku Własta "Perskie Oko" zamienionego w "Morskie Oko". To był okres jego największej świetności. Gdy przegląda się dziś nuty wydawane wówczas przez Gebethnera i Wolffa, to większość tych popularnych piosenek śpiewał właśnie Bodo. Gdy piosenka pojawiała się w kabarecie, zaraz ukazywały się do niej nuty.

Bodo prócz tego, że był znakomitym artystą, był też ówczesnym celebrytą.

- Nie jest pan pierwszą osobą i pewnie nie ostatnią, która pyta mnie, czy Bodo był w dzisiejszym rozumieniu celebrytą. Proszę wybaczyć, ale dzisiejszy celebryta to bywalec z niekoniecznie wielkimi umiejętnościami. Dziś celebryckości nabywa się w różny sposób. Natomiast Bodo miał jeden sposób: bycie dobrym aktorem. Do niego nie pasuje więc dzisiejsze określenie celebryta. To był człowiek bardzo sławny, którego lubili współaktorzy, który budził męską zazdrość i kobiecą miłość. I to właśnie był nośnik jego sławy, a nie bywanie. Aczkolwiek bywał często i tam, gdzie należało. A bywało się wtedy w "Adrii", bo to była knajpa, w której należało się pokazać, a szczególnie wtedy, gdy grał w niej Gold z Petersburskim. Tam rzeczywiście należało bywać, zagrać w brydża albo umówić się ze znaną aktorką. Zdarzało się, że Bodo przychodził na randkę ze swoim psem, a zapytany kiedyś w takiej okoliczności, kto jest jego największą miłością, niedwuznacznie wskazał wzrokiem na niego. Trochę mało eleganckie, ale prawdziwe.

Jaka była skala jego popularności?

- Klatka schodowa prowadząca do jego mieszkania była wymazana licznymi wyznaniami miłości, ale tak się wówczas robiło. W wywiadach podkreślał, że odpowiada na każdy list, choć dostaje ich setki, ale ja znalazłem kartę pocztową z jego fotografią i podpisem, na odwrocie której była adnotacja: "Nie odpisuję na listy". Chodziło zatem o popularność wśród publiczności budowaną w gazetach, a rzeczywistość była nieco inna. Aczkolwiek chętnie udzielał wywiadów i mówił w nich na różne tematy. Był bardzo dyskretny, jeśli chodzi o sprawy kobiece i sercowe, natomiast dużo mówił np. o swoich pasjach: zbieraniu znaczków, wyszywaniu makatek i pieczeniu ciasta wielkanocnego.

Jakim aktorem filmowym był Bodo?

- Powiedziałbym, że wszechstronnym. Potrafił stworzyć postaci bardzo męskie, tragiczne, ale więcej było jednak ról śmiesznych wesołków. Takie było jednak zamówienie ówczesnego kina. Przedwojenne polskie kino było bardzo plebejskie, kiniarze zamawiali filmy, które się sprzedawały, więc musiała być to komedia z muzyką. Bodo potrafił zagrać wszystko i nawet chętnie szukał takich ról, w których mógł pokazać swoje umiejętności. Tyle tylko, że wymogi branży sprawiały, że a to przebierał się za kobietę, a to udawał zakochanego spikera radiowego itd.

Czy Bodo był człowiekiem zamożnym?

- Tak, był bardzo zamożny jak na tamte czasy. Znalazłem nawet taką informację, że Bodo zarabiał 10 tys. miesięcznie, a jego estradowi konkurenci połowę tego. To były wielkie pieniądze. Miał samochody, apartamenty, a na Foksal 13 służbowy gabinet i kawiarnię "Cafe Bodo". Później wyczytałem w jego zeznaniach dla NKWD, że tak naprawdę to udostępnił tylko swoje nazwisko rzeczywistemu właścicielowi, a ten płacił mu za to miesięczną dolę. Choć nie wiadomo, czy nie była to aby historia wymyślona na potrzeby tego przesłuchania.

Prócz tego, że był wybitnym artystą, był też przedsiębiorcą.

- Pierwsze przedsięwzięcie było mało udane. Wspólnie z Brodziszem i Waszyńskim założyli firmę B.W.B., ale nie umieli pogodzić roli producentów z funkcją artystyczną. Przedsiębiorstwo wydawało pieniądze lekką ręką i firma dość szybko upadła. Potem była jeszcze Urania-Film, która działała nieco inaczej, aczkolwiek też miała lekką rękę. Jako producent i scenarzysta Bodo nie stworzył jednak niczego znaczącego. Bardziej chodziło tutaj o rywalizację z Aleksandrem Żabczyńskim o przywództwo w polskim filmie. Nie sprawdził się też jako reżyser. O jednym z wyreżyserowanych przez niego filmów krytyka napisała: fajny film, tylko nie widać ręki reżysera.

Podczas wojny losy Eugeniusza Bodo potoczyły się dość dramatycznie.

- Jeszcze przed jej wybuchem zaangażował się w działalność kpiącą z przyszłego najeźdźcy. Śpiewał piosenki, które uznano potem za antyniemieckie. Miał też powstać film pt. "Uwaga, szpieg!" oparty na amerykańskiej fabule przeniesionej na grunt europejski. Gdy wybuchła wojna, za namową matki uciekł z Warszawy i za Henrykiem Warsem trafił do Lwowa. Został tam pierwszą gwiazdą jego orkiestry, jako że świetnie władał rosyjskim, nie było więc żadnego problemu, by zadowolić również rosyjską publiczność. Przez ambasadę szwajcarską w Warszawie pomagał matce, która tam została. Uznawszy, że ma już dość śpiewania po rosyjsku i tamtejszego obskurnego bytowania, a mając szwajcarskie obywatelstwo, postanowił wyjechać do rodzinnego kraju. Myślę jednak, że bardziej chodziło o pomoc matce, niż o jego samego. Pożegnał się z Henrykiem Warsem, co było bardzo dramatyczne. Kulisy pożegnałem poznałem od drugiej żony Warsa, Elżbiety Warsowej. Wars bardzo nie chciał, żeby Bodo wyjeżdżał, ale ten nie widział już swojej przyszłości w tej orkiestrze. Przypieczętowaniem tej decyzji była sprawa ze znaną piosenką "Tylko we Lwowie" śpiewaną przez Bodo. Sowieccy komisarze przy orkiestrze uznali, że podkreśla ona polskość miasta i nakazali zmianę tekstu. Nowy tekst napisał miejscowy poeta Paweł Georgiew, ale w niczym nie nawiązywał on do poprzedniego. Bodo był z tego powodu bardzo zniesmaczony. Trzy dni po powrocie orkiestry Warsa z Odessy Bodo napisał podanie o zwolnienie z filharmonii (która zatrudniała zespół). Krótko po tym do jego drzwi zapukało NKWD i go aresztowało. Istnieje podejrzenie, że niektórzy miejscowi enkawudziści przewidywali rychłe zajęcie Lwowa przez Niemców i szukali pretekstu do szybkiej ewakuacji. Aresztowali więc znanego polskiego artystę (nastąpiło to pod koniec czerwca 1941 r.) i z nim wyjechali do Moskwy.

Z więzienia w Moskwie Bodo wywieziono do Ufy. Stamtąd wrócił do Moskwy, a z Moskwy trafił do łagru w Kotłasie. Zmarł tam na tzw. pelagrę, czyli z wycieńczenia i głodu. Pochowano go w zbiorowym grobie. Dzięki uprzejmości ministra kultury oraz Instytutu Polskiego w Petersburgu w Kotłasie odsłonięto w ubiegłym roku niewielki pomnik aktora.

Na koniec ciekawostka. Jestem w posiadaniu kopii rosyjskich i ukraińskich dokumentów dotyczących pobytu Bodo we Lwowie. Są tam też jego akta oraz duży wstęp napisany przez Władimira Winogradowa, który jest znanym rosyjskim muzykologiem, a równocześnie pracownikiem Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Wstęp opowiada o losach Bodo w Rosji. Jest tam także kopia okładki płyty, którą wydałem w 1993 r., jadąc do Elżbiety Warsowej do Los Angeles. Książeczka płyty zawiera napisany przeze mnie pełny opis losów orkiestry Warsa i Eugeniusza Bodo w tamtych czasach. Jak się więc okazuje, historia zatoczyła koło.

***

Ryszard Wolański - dziennikarz muzyczny, absolwent warszawskiej PWSM, przez wiele lat związany z polskim radiem i telewizją. Autor licznych reportaży i relacji z najważniejszych imprez i festiwali muzycznych. Pomysłodawca i autor edycji radiowej, cyklu telewizyjnego, pierwszego w kraju wydawnictwa multimedialnego oraz książki pod wspólnym tytułem Leksykon Polskiej Muzyki Rozrywkowej. Autor książek o tematyce muzycznej. Jego wydana przez Rebis praca o Eugeniuszu Bodo zwyciężyła w tegorocznym konkursie na Książkę Historyczną Roku w kategorii "Najlepsza książka popularnonaukowa poświęcona historii Polski w XX wieku".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji