Artykuły

Trzy kobiety i duch ojca Hamleta

"Między jawą a snem" w reż. Mariusza Grzegorzka w Teatrze im. Jaracza w Łodzi ocenia Leszek Karczewski w Gazecie Wyborczej-Łódź.

Zgodnie z tytułem - "Między jawą a snem" - a więc poza rzeczywistością, w górskim domku, w godzinach nocnych widzowie asystują w rozpoznawaniu prawdy o sobie przez trzy kobiety. Przez Elżbietę, szorstką emerytowaną profesor psychiatrii. Przez Hannę, spolegliwą przedszkolankę. Przez Zuzannę, reporterkę wojenną. Przez babkę, matkę, wnuczkę, które chcąc być różne, mimowolnie stają się takie same. Dramat Stiga Dalagera przejrzyście ilustruje tezę, że "wszystko zaczyna się w pokoju dziecinnym".

Mąż Elżbiety, Henning, umarł, nigdy niekochany przez żonę, rozpamiętującą pierwszą miłość sprzed wojny, Petera. John odszedł od Hanny, nie mogąc znieść jej pokazowego miłosierdzia. Swojego partnera Zuzanna wyrzuciła z domu. Elżbietę interesowała nie córka, ale kariera naukowa. Hannę interesowała nie córka, ale kłótnie z mężem. Zuzannę interesuje nie syn, ale wojny w dalekich krajach.

Konwersację pełną wzajemnych uprzedzeń oddaje inscenizacja Mariusza Grzegorzka - rzetelna żonglerka melodramatycznymi chwytami. 1. "Ostatnia kwestia zatrzymująca w drzwiach". 2. "Demonstracyjne słuchanie rozmówcy tyłem". 3. "Wybuch tłumionych emocji". 4. "Wzdraganie się przed dotykiem" itd. Plus zapalanie świeczek i gaszenie lamp oraz nerwowe picie wina z kieliszków. Ale reżyser nie korzysta z tych konwencji mechanicznie, tylko konstruuje dzięki nim wahania amplitudy emocji.

Melodramatyczność podkreśla kapitalna oprawa świetlna Szymona Lenkowskiego, która zderza słabiutkie ciepło świec z sinym, jak gdyby księżycowym blaskiem. Aktorzy często wchodzą w cienie, które przydają scenografii głębi. Światło buduje też znaczenie postaci: wprowadza nieżyjącego Henninga, przebóstwia umierającą Elżbietę. Aktorstwo Ewy Mirowskiej (Elżbieta) jest najwyższej próby, świetne są także Bogusława Pawelec (Hanna) i Ewa Beata Wiśniewska (Zuzanna).

Tylko co z tego? Skoro kwestie postaci są deklaracjami przepłukanymi w traumie i sentymentach. Skoro "kocham" i "nienawidzę" pobrzmiewająjak refreny dwóch piosenek. Skoro autor jako odpowiedniki zwrotów akcji serwuje ekscytujące rozpoznania. Że Henning był geniuszem, bo intuicją odkrył gwiazdę, której istnienia po latach dowiodły obliczenia pewnego Amerykanina. Że Peter nie był bohaterem nieudanego zamachu na Hitlera, lecz nazistą. Że Henning nie miał raka, ale że to Elżbieta go ma. Że Henning popełnił samobójstwo. Że Henninga zabiła Hanna, podając mu morfinę. Że Henning miał kochankę, Teresę, pomagająca w prowadzeniu domu. Że Elżbieta o tym wiedziała. Że Elżbieta kryła męża, który latami zamiast do pracy w instytucie astronomicznym, chodził przez osiem godzin czytać książki w bibliotece. I tak w koło.

Na to wszystko nakłada się nieporadność dramaturgiczna. Na przykład Zuzanna motywację do oskarżeń czerpie z rozmów telefonicznych - w końcu jest dziennikarką. Dziadek do niej dzwonił przed śmiercią, że żyć mu się nie chce, więc popełni samobójstwo. Ojciec do niej dzwonił po odejściu od jej matki, żeby pożalić się na tę jędzę. Do tego duch Henninga, pojawiający się z upiorną systematycznością zawsze wtedy, gdy Elżbieta myśli o Peterze. Niestety, duch nie żąda zemsty, a powinien. Zemsty na dramaturgu, oczywiście.

Przy absolutnym braku poczucia humoru autora plus reżyserii wprost rzecz zmienia się w mimowolną autoparodię. Ale cóż; z próżnego i Teatr Jaracza nie naleje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji