Znowu szeleszczą
Wśród ogólnych narzekań na poziom teatrów i dykcję oraz umiejętności zawodowych aktorów oraz reżyserów trzeba odnotować, że coś się zmienia. Coraz więcej jest przedstawień, które gromadzą pełną salę, na którą przybywa publiczność z własnej woli, chętna, znęcona na różne sposoby, jeszcze nie wystrojona odświętnie, ale znowu szeleszczącą cukierkami. Co tym razem być może należy uznać za objaw pozytywny, bo oznacza to jakąś zasiedziałość, zadomowienie się w teatrze traktowane przebywanie w nim jako przyjemności. Nie będziemy tu starać się wysnuwać jakichś rewelacyjnych wniosków i szukać głębokich przyczyn, odnotujemy tylko pewne fakty i dobre, a przynajmniej atrakcyjne przedstawienia.
Znowu po "Garderobianym" nie można dostać się do Teatru Powszechnego na adaptację dłuższego opowiadania Marka Hłaski "Nawrócony w Jaffie''. Podejrzewać należy, że publiczność przychodzi tu znęcona paroma rzeczami: renomą teatru, fascynacją twórczością i postacią Marka Hłaski, podreperowaną wydaniem jego dzieł przez "Czytelnika" oraz chęcią zobaczenia swego ulubieńca, jakim jest obecnie niewątpliwie Janusz Gajos.
Teatr Hubnera miał zawsze dobrą markę - tego nie trzeba tłumaczyć. Fascynację Hłaską przeżywa kolejne pokolenie, na Zamojskiego to, co najbardziej ważne w sensie duchowym dostaje jednak w inteligentnym tekście Magdaleny Ciesielskiej zamieszczonym w programie i pięknym zdjęciu Marka Hłaski zrobionym niegdyś przez Agnieszkę Osiecką na tle drewnianego krzyża z napisem "Boże zbaw lud nasz polski". Kolejne próby przeniesienia twórczości pisarskiej Hłaski na scenę dowodzą, że nie jest to rzecz niemożliwa, ale trudna i niewdzięczna.
Jan Buchwald zabierając się do adaptacji i reżyserii opowiadania Hłaski miał pomysł, a to już wiele. Widział, jak chce przedstawić emigrancki los dwóch przyjaciół z Polski usiłujących się bez skrupułów utrzymać na powierzchni w Izraelu. Ale początkowa gorycz, sceptycyzm i dyskretna ironia rodem z Hłaski, ten wiecznie padający deszcz, brak dachu nad głową i niepewność jutra* zmieniają się w miarę upływu teatralnego czasu w "Nawróconym w Jaffie" w szereg komicznych epizodów, prawie w farsę.
Hłasko był ironiczny, ale nie był śmieszmy. Trudno stwierdzić, gdzie tkwi błąd. Po paru wspaniały scenach, jak chociażby rozmowa dwóch naszych rodaków - emigrantów na temat hamburgera, za pomocą którego jeden (Marek - Piotr Machalica) chce nauczyć drugiego (Roberta - Janusza Gajosa) odpowiedzialności za swoje pomysły i marnotrawienie pieniędzy, następują sceny komiczne, wbrew nawet zamierzeniom aktorów, starających się grać dyskretnie i z umiarem. Chociaż pierwsza cześć robi wrażenie, lepszych lub gorszych skeczy, jednak na końcu przedstawienie wiąże się w całość. Po zabawne, jaką dostarcza Gajos (świadomie lub nieświadomie) w scenach rozmów ubijania interesu ze Sponsorem (Kazimierz Kaczor) i jego żoną (Joanna Żółkowska) następuje gorzki finał. Złapany w potrzasku strumienia świetlnego mały, nieszczęśliwy, zrozpaczony wewnętrznie, a zewnętrznie poszukujący sukcesu Robert pointuje swoją filozofię życiową. W ostatniej minucie z komedii znowu przechodzimy w dramat, dramat ludzkiej egzystencji, w tragiczny los człowieka tułającego się poza miejscem swego dzieciństwa.
Otoczony wspaniałymi epizodami choćby Lutkiewicza lub Pieczki, zrównoważony spokojnym Piotrem Machalicą, Janusz Gajos jest oczywiście tym aktorem, "na którego'' przychodzi do Teatru Powszechnego część widzów. Po wybitnych przedstawieniach Teatru Telewizji, w których brał udział, stał się ulubieńcem publiczności teatralnej. Niestety, nie może ona uwierzyć, że Gajos jest także wspaniałym aktorem dramatycznym, a nawet tragicznym, jak choćby dowodzić tego może rola w "Baalu" Brechta czy w "Przedstawieniu Hamleta we wsi Głucha Dolna" Bresana, które niedawno widzieliśmy w Teatrze Telewizji. W przedstawieniu według Hłaski, popisom aktorskim Gajosa, który stworzył naprawdę ciekawą postać śmieszno-tragiczną towarzyszą salwy śmiechu nawet w momentach gdy czas już na refleksję.