Artykuły

I kręci się, kręci się koło za kołem

"Firma" Pawła Demirskiego w reż. Moniki Strzępki w Teatrze Nowym w Poznaniu. Pisze Bartłomiej Miernik, juror XIX Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

To nie jest wybitny spektakl Moniki Strzępki. Tekst Pawła Demirskiego też pozostawia wiele do życzenia. Jednak, mogę to stwierdzić z pełna odpowiedzialnością, "Firma" to najlepsza premiera, jaką tej jesieni widziałem na polskich scenach. Powodów jest kilka.

Zajęcie się tematem polskich kolei to strzał w dziesiątkę. Czekałem na moment, w którym teatr zacznie diagnozować problemy trawiące transport: afery i katastrofy kolejowe. Po drugie: ton serio poznańskiego przedstawienia. Oczywiście podziwiamy tu typowe dla Demirskiego zabawy słowem, zmiany szyku zdań, mieszanie stylów, ostry jak brzytwa humor. Dominują jednak minorowe tony. I wreszcie, cenię to przedstawienie za zupełnie różne od dotychczasowego ustawienie aktorów. Znów "z wygłupem" ale jednak jakoś inaczej. Inaczej, niż w poprzednich przedstawieniach, aktorzy Strzępki nie są wykrzykującymi swoje kwestie automatami.

Oś fabularna "Firmy" rozgrywa się w tak zwanej porządnej rodzinie. Matka pociągająca za sznurki kolejnictwa, syn-poseł, wujek weteran kolejnictwa i wnuki pracujący w poszczególnych spółkach-córkach. Przywodzi to na myśl raz włoską mafijną familię, dwa tak typowe dla polskiej polityki układy i układziki.

Na scenie widzimy fragment portu lotniczego na Mazurach, znanego z lądowania Samolotów CIA z talibami. Akcja jednak dotyczy nie tej sprawy, tylko afer w kolejnictwie. Katastrof oraz fatalnych prób rozwiązywania kolejnych skandali w polityce. Poseł (doskonały Radosław Elis) opowiada, jak "jednym posunięciem z jednej spółki zrobiliśmy 186 spółek ot tak, cudowne rozmnożenie". Rozparcelowany majątek spółki zagarnięty został przez rozmaite koterie. Jedną z nich możemy podziwiać na scenie. Twórcy spektaklu oraz aktorzy nie bronią bohaterów, każdy z nich to ewidentny szwarccharakter, każdy próbuje ugrać swoje. Co straszne, niewiele mają wspólnego z branżą, w której pracują. Kobieta Dwudziestolecia (Antonina Choroszy) wprost przyznaje się w jednej z rozmów, że "to jest naprawdę skandal/ zawsze jak jadę pociągiem/ ostatni raz to było chyba jakieś/ niech się zastanowię/ no nie wiem kiedy to było". Tak naprawdę nie znają problemów spółki, którą kierują. Nic im jednak nie grozi. Spokojni, nawet po kolejnej katastrofie, uznają, że skoro "mamy prawników/ mamy rozległą wiedzę i stosunki/ mamy po swojej stronie gazety dziennikarzy znajomości ustosunkowania", to nikt nie jest w stanie nas ruszyć z zajmowanych stołków. Demirski nie ma złudzeń, że kolejne dziennikarskie śledztwa coś zmienią. Szybko o nich zapomnimy, opinie publiczną rozgrzeją kolejne afery.

Aktorzy często grają na proscenium, kpiąc z odgrywanej postaci, dystansując się do niej. Trochę przypomina to polski improwizowany serial komediowy Spadkobiercy, trochę wenezuelską operę mydlaną. Tworzą na scenie nieład, rozrzucają śmieci, kreują typowy obraz polskiego wagonu pasażerskiego. Kolejna katastrofa znaczona jest lejącą się z wiader, kubków po kawie, cieczą imitującą krew. Na horyzoncie, na ekranie wyświetlane są dane statystyczne dotyczące kolejnictwa. Przykre to dane, deprecjonujące wizjonerów kolejnictwa. Przez ostatnie ponad dwadzieścia lat wybudowano na przykład dwa kilometry nowych tras kolejowych.

Strzępka tym razem nie nakręciła maszyny swojego teatru na najwyższe obroty. Nie mamy tu zwariowanego tempa jej wcześniejszych spektakli, takich jak "Był sobie Andrzej, Andrzej i Andrzej", czy "W imię Jakuba S.". Tym razem jednak ostrze trafia precyzyjniej i boleśniej. Ot, taka scena: jeden z bohaterów opowiada o tym, jak zwolnienia grupowe w spółce okazały się efektem pijackiej imprezy. Przez zwykły przypadek zwolniono wielu pracowników. Szef lubił stemplować dokumenty i podczas firmowej libacji zaczął dla zgrywy podstemplowywać zwolnienia. Rano sekretarka roztargnionego kierownika zaczęła wysyłać te zwolnienia do komórek PKP. Niby śmieszna scena. Mina nam rzednie, gdy uświadamiamy sobie, że opowiedziano prawdziwe zdarzenie.

Przewrotna jest scena, w której grający dotychczas kolejarskich kacyków aktorzy, siadają pośród widzów. Zdegustowani poziomem spektaklu, głośno wyrażają swoje opinie. To dyrektorzy spółek-córek PKP przyszli do Teatru Nowego obejrzeć spektakl rzekomo o sobie. Dziwią się, że twórcy przedstawienia "wyciągali zeznania majątkowe/ ja zadzwonię do Sławka że jego przeczytali/on naprawdę ma dziewięć mieszkań?". Ano pewnie ma...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji