Artykuły

Grzeczny kwiecień

"Wieczny kwiecień" Jarosława Jakubowskiego w reż. Agnieszki Korytkowskiej-Mazur w Teatrze Polskim w Poznaniu. Pisze Joanna Wichowska, jurorka XIX Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

With the lights out, it's less dangerous

Kurt Cobain

Ambicje są poważne. Wieczny kwiecień chce sportretować Polskę "posmoleńską", a jednocześnie streścić pokoleniowe doświadczenie dzisiejszych trzydziesto czterdziestolatków. Zbadać plemię obrońców krzyża i plemię zwolenników postępu, a zarazem odtworzyć czas dojrzewania w schyłkowym Peerelu. I przy okazji sprawdzić, co się stało z młodością i jej ideałami.

Które łzy są bardziej uprawnione: te po śmierci polskiego papieża czy po samobójstwie grunge'owego wokalisty? Która katastrofa ważniejsza: prezydenckiego samolotu czy czarnobylskiego reaktora? Pielgrzymka czy pornografia? Rota czy Nirvana? Klęcznik czy komputer? Po której stronie stanąć? Komu wierzyć? Czyj kwiecień wybrać: Rymkiewicza czy Eliota?

Areczek, bohater sztuki Jarosława Jakubowskiego, nie chce ustanawiać sztywnych hierarchii ani zajmować miejsca na żadnej barykadzie. Jego doświadczenie pokoleniowe jest eklektyczne, podobnie jak jego światopogląd. Wchodzi właśnie w kryzys wieku średniego - czas intensyfikacji wspomnień, rozliczeń z przeszłością i poważnych kłopotów z tożsamością. Przestaje być chłopcem, którego w szkole bito po łapach linijką, prowadzono do kościoła i na pierwszomajowe pochody, i pojono płynem Lugola chroniącym przed wchłanianiem radioaktywnych substancji po wybuchu elektrowni w Czarnobylu. Wciąż zdarza mu się wspominać pierwszą poważną miłość i rozmawiać w wyobraźni z Kurtem Cobainem, który przypomina mu o młodzieńczym buncie, ale Areczek już zaczyna rozumieć, że ani do tego buntu, ani do takiej miłości nie ma powrotu. Bluza z kapturem za chwilę będzie przyciasna, Kurt umarł, a zresztą co on może wiedzieć na temat charyzmatycznych księży i krzyży stawianych pod prezydenckimi pałacami. Areczek natomiast żyje w miejscu, gdzie nieustannie odbywa się rytualne grzebanie umarłych.

Agnieszka Korytkowska-Mazur gromadzi na scenie trupy. Matka i Ojciec symbiotycznie spleceni na inwalidzkim wózku, nauczycielka pani Ala - uosobienie opresyjnej szkoły, ksiądz Grzesiu - podejrzanie wyluzowany katecheta z gitarą (w podwójnych rolach: Barbara Krasińska i Andrzej Szubski), Pan Krzysiu (Michał Kaleta) z nieodłącznym klęcznikiem, jego córka Syntia - aktorka porno w tandetnych, błyszczących ciuchach, w końcu Emilka - pierwsza dziewczyna bohatera, dzisiaj szara i znękana (obie grane przez Barbarę Prokopowicz). Każda z tych stereotypowych, groteskowych, naszkicowanych grubą kreską postaci ma swój zestaw mechanicznych ruchów - swoją trupią, chwilami Kantorowską choreografię. Jedynymi prawdziwie żywymi bohaterami są Areczek (Piotr B. Dąbrowski) i jego milczący (za to grający na gitarze) imaginary friend - Kurt Cobain (Paweł Siwiak). Tak rozłożone akcenty sprawiają, że wpisane w spektakl spory ideologiczne tracą na znaczeniu. Skoro wszyscy ci ludzie, oprócz rozmawiającego ze swoim zmarłym idolem, nieposkładanego, naiwnego rebelianta to karykatury - ich racjami nie można się przejąć. Przejąć się można tylko Areczkiem, który naprawdę, po ludzku cierpi, pokonując kolejne kilometry pielgrzymki w nowych, nierozchodzonych butach.

Dramaturgiczny zamysł splecenia dwóch narracji: małej - prywatnej i wielkiej - historycznej, narodowej, polskiej przeprowadzony zostaje po bożemu: sprawnie, grzecznie i na zimno. Nie wywołuje żadnego fermentu, nijak nie narusza naszego dobrego samopoczucia. Mamy, owszem, parodie scen z Krakowskiego Przedmieścia, wyszydzające oazową żarliwości i patos patriotycznego dyskursu spod znaku słynnego wiersza Rymkiewicza o dwóch Polskach. I mamy też - dla równowagi - złośliwości pod adresem "nowoczesnych", którzy na forach internetowych pomstują na polski prowincjonalizm i wpływy katolickich "ajatollahów". Jarosław Jakubowski w swoim tekście i Agnieszka Korytkowska-Mazur w jego realizacji bardzo się starają, by oba te radykalizmy, obie te Polski przedstawić możliwie bezstronnie, z jednakowym dystansem, po równo rozdzielając ciosy. Bezmyślność i zacietrzewienie to grzechy obu stron - mówią. Cóż, można tylko przytaknąć. Zadziwić się, zamyślić, czy choćby trochę wzburzyć, niestety, nie sposób. Szlachetny obiektywizm nie zawsze wystarcza.

Rzecz o polsko-polskiej wojnie mogła być kijem wsadzonym w mrowisko, zamiast tego jest krótkim przeglądem nienowych, polskich grzechów, ewidencją absurdów naszego życia społecznego. Szkoda tematu.

Joanna Wichowska

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji