Rakowiecki: Idźcie do teatru filmowcy
Nie lubię strasznie tego polskiego narzekania i apriorycznej "wiedzy", że coś jest złe, ale akurat w kwestii obsad polskich filmów od lat mam przekonanie, że to jedna z najsłabszych stron polskiej kinematografii. Niewielu bowiem spośród tysięcy polskich aktorów na ekrany trafia do pierwszo- i drugoplanowych ról filmowych. A że jako selekcjoner Warszawskich Spotkań Teatralnych jeżdżę właśnie po teatralnej Polsce, kolejny raz przekonuję się, jak wielu znakomitych artystów, zasługujących na główne kinowe role, pozostaje zupełnie anonimowa - pisze Jacek Rakowiecki na blogu Filmowisko.
Tak jest, jak się Państwu wydaje! Rzeczywiście najwięcej w polskich filmach grają Tomasz Karolak, Borys Szyc, no i jeszcze kilkudziesięciu ich kolegów A to, że publiczności tak się wydaje, wiadomo, bo przy okazji co drugiej informacji o nowym polskim filmie w internecie niezliczone grono hejterów wyklina, że Szyców i Karolaków mają dość i skoro taka jest obsada, to za nic w świecie tego filmu nie obejrzą.
Nie lubię strasznie tego polskiego narzekania i apriorycznej "wiedzy", że coś jest złe, ale akurat w kwestii obsad polskich filmów od lat mam przekonanie, że to jedna z najsłabszych stron polskiej kinematografii. Niewielu bowiem spośród tysięcy polskich aktorów na ekrany trafia do pierwszo- i drugoplanowych ról filmowych. A że jako selekcjoner Warszawskich Spotkań Teatralnych jeżdżę właśnie po teatralnej Polsce, kolejny raz przekonuję się, jak wielu znakomitych artystów, zasługujących na główne kinowe role, pozostaje zupełnie anonimowa.
Przejdźmy jednak do konkretów, które mam w ręku. A z nich wynika, że w 182 polskich pełnometrażowych filmach fabularnych wyprodukowanych w latach 2008-2011 zagrało w rolach dających się zauważyć (pierwszo-, drugoplanowych) 780 aktorek i aktorów. Niby nie mało, ale gorzej jest, gdy spojrzeć na rekordzistów. Oto bowiem w ciągu tych czterech lat po 17 ról zaliczyli Marian Dziędziel i Łukasz Simlat. 16 ról - Andrzej Grabowski; po 15 - rzeczeni Karolak i Szyc, a po 14 aż dziewiątka artystów: Robert Więckiewicz, Bartek Topa, Eryk Lubos, Jan Frycz, Sonia Bohosiewicz, Krzysztof Globisz, Przemysław Bluszcz, Janusz Chabior i Sławomir Orzechowski. Po 13 ról - Piotr Adamczyk, Adam Woronowicz i Daniel Olbrychski; po 12 - Agnieszka Grochowska, Krzystof Kiersznowski, Tomasz Kot i Roma Gąsiorowska.
Licząc zaś z tymi, którzy zagrali co najmniej po siedem ról, uzyskujemy liczbę 46 aktorów. I ta niespełna pięćdziesiątka zagrała prawie 500 ról, czyli prawie po 10 "na twarz". W cztery lata, przypominam!
Oczywiście, niezależnie od gustu, można powiedzieć, że wszystko to są nieźli, dobrzy, bardzo dobrzy lub wybitni aktorzy. Z drugiej jednak strony, nawet największy talent może się zużyć i opatrzeć, gdy bezustannie jest eksploatowany i "okazywany" widzom. Sam doświadczyłem tego bodaj przed trzema laty na festiwalu w Gdyni, gdy znakomita skądinąd Roma Gąsiorowska występowała w prawie co trzecim polskim filmie pokazywanym w konkursie, grając - co gorsza - wciąż tę samą prawie postać, tą samą techniką: energetyczną, nadaktywną z ADHD
Rozumiem doskonale, że reżyserzy lub reżyserzy castingu zobaczyli Romę w którymś z jej pierwszych filmów i uznali, że nie tylko zdolna, ale i świetnie wpisująca się w pewien obraz młodej polskiej dziewczyny. Mieli rację. Tylko że nie przyszło im do głowy, iż tak samo pomyśli jeszcze kilkunastu ich kolegów. A sama Gąsiorowska nie potrafiła odmówić, bo współczesny aktor w Polsce wie, że jak ma swoje pięć minut, to musi je wykorzystać do końca.
Tu właśnie kryje się pułapka współczesnego show-biznesu. Ktoś zostanie dostrzeżony i doceniony, staje się rozpoznawalny i lubiany przez widzów, to bierze się go do wszystkiego jak leci. Mija kilka lat i kilkanaście-kilkadziesiąt ról i aktor już jest przeżuty, wyeksploatowany i opatrzony. Tak jak wspomniani Szyc i Karolak. Widz ma ich dość. Wtedy znika, jak by się pod ziemię zapadł. Tak było ze znakomitym przecież Zbigniewem Zamachowskim, eksploatowanym do obłędu w latach 90. ubiegłego wieku, którego potem kino odrzuciło na prawie dekadę i dopiero teraz powoli do niego powraca. (W drugą zaś stronę ten mechanizm "wywyższania i odrzucania" zadziałał, gdy w "Jestem twój" Mariusza Grzegorzka pojawiła się Dorota Kolak. Choć od lat znała ją i wysoko ceniła publiczność Trójmiasta, filmowcy nagle uznali ją za odkrycie).
Jaka na to rada? Zasad show-biznesu nie da się zmienić, ale coś jednak można. Niekoniecznie więcej castingów, bo na nie przychodzą ci, co po prostu mieszkają blisko, żaden "aktor prowincjonalny" nie zaryzykuje jeżdżenia przez pół Polski, bo go na to zwyczajnie nie stać. Można jednak wymagać od filmowców, by po prostu częściej chodzili do teatru. Nie tylko tam, gdzie mieszkają, bo mieszkają na ogół w Warszawie. Mogą wpaść czasem do Wrocławia, Szczecina, Legnicy, Lublina, Wałbrzycha na jeden spektakl. Głowę daję, że wystarczy jeden telefon, by dostali darmowe zaproszenie.
A jeśli już jeździć im się nie chce, to mamy w Polsce wysyp nie tylko filmowych, ale i teatralnych festiwali. Sam dopiero co byłem w Gdyni, za chwilę jadę do Krakowa, a w grudniu jest jeszcze festiwal w Łodzi. Że o "moich", 33. już, Warszawskich Spotkaniach Teatralnych nie wspomnę - bo będą dopiero w kwietniu
Gwarantuję "państwu reżyserostwu", że dobre filmy poza scenariuszem, zdjęciami i ich pracą polegają też na aktorstwie. Tym lepszym - im mniej opatrzonym. Odkryć nową aktorską twarz, pomóc wylansować nieznany talent - czyż nie jest to i misja, i frajda?