Artykuły

Koniec mojej tęczy

- Jestem aktorem z przypadku i zamiłowania. Ten zawód wybrał mnie nie ja jego - mówi JAN NOWICKI, aktor Starego Teatru w Krakowie.

Jolanta Kołaczyńska: - Urodził się pan w Kowalu, wyprowadził z tego miasteczka w wieku trzynastu lat. Pięć lat temu pan wrócił. Jaki był tego powód?

Jan Nowicki [na zdjęciu]: - Musiałem tu wrócić, to miejsce, w którym kończy się mój łuk tęczy. Tęcza powstaje w momencie urodzenia, zatacza krąg jakim są rodzina, dzieci, sukcesy zawodowe, podróże, stawanie się kimś, a koniec to powrót do punktu wyjścia. Dość wcześnie, bo w wieku 24 lat, zdałem sobie sprawę, że nic nie jest wieczne, pobyt na ziemi nie trwa w nieskończoność. Chcę odejść tu, gdzie przyszedłem na świat.

- Więc przyjazd do Krzewentu to powrót do korzeni?

- Nigdy się od nich nie oderwałem. Ktoś, kto to robi, jest kompletnym idiotą. Nie pojmuje istoty życia i śmierci. Są dwa bieguny tak naprawdę ważne w życiu człowieka - moment narodzenia i odejścia.

- Czym jest dla pana śmierć?

- To najbardziej męskie ze wszystkich doświadczeń. Próba sił. Trzeba mieć wielką odwagę, by odejść z honorem. Gentelmen uznaje śmierć za coś oczywistego. Wie, że gdy nadchodzi odpowiednia chwila, musi elegancko uchylić kapelusz i zwolnić miejsce komuś innemu.

- Pięć lat temu postawił pan dom. Czy była to jedna z tych rzeczy niezbędnych do szczęścia prawdziwemu mężczyźnie?

- Nigdy nie uważałem, że mężczyzna musi spłodzić syna, posadzić drzewo i postawić dom. Przeciwnie, na własny użytek wymyśliłem, iż prawdziwy facet powinien spalić dom, dać w mordę synowi, wyrwać drzewo. Kiedy w mojej głowie zrodził się pomysł powrotu w rodzinne strony, zacząłem wysyłać siostrze pieniądze. Nigdy nie przywiązywałem do banknotów specjalnej wagi, do 35 roku życia mieszkałem w teatralnej pakamerze. Nagle okazało się, że za to, czego obecności lub braku specjalnie nie odczuwałem, można zbudować ciepłe, przytulne miejsce. To naprawdę niesamowite. Lubię tu mieszkać, żyć, kocham ten mój zwykły, mały dom, jezioro, ludzi...

- Jak fakt bycia znanym i cenionym artystą wpływa na pańskie stosunki z mieszkańcami Krzewentu?

- Wiele nas dzieli, ale jeszcze więcej łączy. Choćby kujawski temperament. Spokój i dynamika. Woda i ogień. Równiny i małe wzniesienia. Spędzam na rozmowach z sąsiadami wiele godzin. Dobrze się rozumiemy, kontakty z nimi sprawiają mi przyjemność. Bardzo ich lubię i szanuję. Różnią się od ludzi żyjących w wielkich miastach. Są niezwykle dumni. Potrafią zrobić coś dla innych i nie oczekują zapłaty. Więcej, wręczając im za przysługę pieniądze, można ich obrazić. Mieszkańcy np. Warszawy w tego typu sytuacjach zażądaliby po prostu większej sumy.

- Czy odnajduje pan w Krzewencie coś, czego nie może dostać w Krakowie?

- Ciągnie mnie do tych stron. Miejsce urodzenia jest dla mnie święte. Tu czuję łączność z przodkami, nabieram przekonania, że w sposób naturalny doszedłem do miejsca, z którego startowałem w świat. Małe miasteczka są fantastycznym punktem wyjścia. Nie ma nic lepszego, niż małe gniazda, które trzeba opuścić tylko dlatego, że twoja wyobraźnia, chęć zrobienia czegoś, nie wystarcza na to miejsce. W pewnym momencie, jeśli się dobrze pracuje, trzeba poszerzyć horyzonty. Z małych miast, wsi trzeba wylecieć, gdy w ich granicach nie starcza miejsca do lotu. Są to miejsca, które katapultują ludzkie talenty do góry, do przodu.

- Aktywnie uczestniczy pan w życiu kulturalnym i społecznym Kowala, dlaczego pan to robi?

- Sprawia mi to ogromną przyjemność. Jak mówiłem, lubię tych ludzi, jeśli mogę przyczynić się do tego, żeby byli zadowoleni, to po prostu to robię. Dzięki temu, że włączam się w tego rodzaju działalność, lepiej poznaję tutejsze realia. To właśnie pod wpływem obserwacji i uczestnictwa w życiu zwykłych ludzi, zrodził się pomysł zajęcia się polityką.

- Całe dotychczasowe życie poświęcił pan na działalność artystyczną, osiągając na tym polu sukces, czy chęć wejścia na scenę polityczną, to próba zdobycia wysokiej pozycji również na tym polu?

- Mogę o sobie powiedzieć człowiek sukcesu. Wszystko, co udało mi się zdobyć, wypracowałem sam. Nagrałem ok. 200 filmów, wcieliłem się w teatrze w dziesiątki ról. Nie musiałem na nie czekać. Główne role zacząłem w sposób naturalny grać zaraz po studiach. Jestem aktorem z przypadku i zamiłowania.

Ten zawód wybrał mnie nie ja jego. Politycy, których niezwykle szanuję Tadeusz Mazowiecki, Władysław Frasyniuk, stwierdzili, że istnieje pewien rodzaj powinności dla ludzi takich jak ja. Zaproponowali, żebym kandydował do Senatu. Początkowo odrzuciłem ten pomysł, z czasem zacząłem postrzegać to w innych kategoriach. Zrozumiałem, że mogę zrobić coś, na czym zyska wielu ludzi.

- Pana kandowanie do parlamentu wynika z pobudek czysto patriotycznych?

- Tak, kocham ten kraj. Nigdy, nawet w najtrudniejszych momentach, nie wyemigrowałem stąd. Stan wojenny zastał mnie we Włoszech. Moja żona namawiała mnie, żebym nie

wracał do Polski. Twierdziła, że to, czym się zajmuję, mogę robić w każdym miejscu na świecie. Nie mogłem się na to zgodzić.

Moje miejsce jest tam, gdzie rynek w Krakowie, groby moich przodków, gdzie leżą matka, ojciec, ojczym i gdzie będę leżał ja. Nie pcham się do polityki dla rozgłosu, bo jestem znany, nie potrzebuję pieniędzy, bo je mam.

Nie chcę być hołubiony, podziwiany, nie jestem również pasjonatem polityki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji