Pokojówki tylko trują
"POKOJÓWKI" Geneta - po raz pierwszy w Poznaniu na zawodowej scenie, w dodatku z Teresą Budzisz - Krzyżanowską, Ewą Dałkowską i Ewą Żukowską. Nic dziwnego, że ostatnia premiera Sceny na Piętrze miała być wydarzeniem. Niestety, nawet tak świetne aktorki nie są w stanie uratować przedstawienia, którego reżyser nie zdołał uwidocznić na scenie swej koncepcji. I tylko Budzisz - Krzyżanowska wnosi sporo ożywienia, w sposób zresztą efektowny przełamując monotonny rytm spektaklu. I tylko ona jest w stanie przykuć uwagę widza. Jej partnerki wypadają, niestety, raczej bezbarwnie.
Na dobrą sprawę nie bardzo właściwie wiadomo, o co w tym przedstawieniu chodzi. Odnosi się wrażenie, że dawny awangardyzm "Pokojówek" nikogo już właściwie nie obchodzi. Ostała się na scenie - z winy chyba reżysera - wyłącznie "dramaturgia absurdu", a wyparował zupełnie "teatr okrutny" Geneta.
Polska prapremiera "Pokojówek" odbyła się w 1966 roku, a więc 20 lat po paryskiej, chociaż wcześniej - bo w roku 1960 - wystawił tę sztukę poznański Studencki Teatr Dramatyczny w reżyserii Jerzego Ziomka. Nowatorstwo tej sztuki rysuje się ostro na tle dramaturgii z lat 40 i 50. Wszelako dziś "Pokojówki" mogą być już wyłącznie popisem aktorskim, teatralnym deserem, pewnym luksusem - jak to kiedyś trafnie określono - na który zresztą scena impresaryjna z ambicjami może sobie pozwolić.
Jak więc grać obecnie tę sztukę? Genet przed 40 laty chciał demaskować konwencję teatru mieszczańskiego, bulwarowego, chciał nawet, by role pokojówek grane były przez mężczyzn. Świadomie przywołał też konwencję sensacyjno-obyczajową. Oto pokazuje przedziwny układ między Panią i jej dwiema pokojówkami. Te ostatnie - gdy są w domu same - odgrywają swoistą psychodramę, w rytualnej grze wyładowując swą nienawiść do Pani. Z całym ceremoniałem przygotowują jej unicestwienie. Kiedy im się to nie powiedzie, wówczas jedna z nich truje się, przyjmując rolę Pani. A wszystko po to, by dopełnił się obrzęd czy rytuał nienawiści i fascynacji. Bo takie uczucia żywią wobec swej Pani. Tej fascynacji zresztą w spektaklu nie ma.
Co dziś zostało z owego wyzwania rzuconego (przez Geneta) tradycyjnemu teatrowi i ówczesnemu społeczeństwu burżuazyjnemu? Czym powinny być dziś "Pokojówki"? Sztuką o nienawiści, pojętej dość abstrakcyjnie, czy też po prostu spotęgowaną teatralnością, owym luksusem, grą w teatr, z całą jego dziwnością, niesamowitością i metafizyka? Przedstawienie nie daje na to żadnej odpowiedzi, jest bowiem nijakie. Co najwyżej są w nim próby podjęcia owego - obecnego u Geneta - "komedianctwa", gry pozorów.
Nie ma jednak wyrazistych spięć i starć, nie ma owej przewrotnej gry ze strony Pani, emocjonalnej wieloznaczności w wyrażaniu wobec niej uczuć ze strony pokojówek. Nie ma tej gry nienawiści i fascynacji, nadwrażliwości i agresywności. Nie ma tego wyrafinowanego rytuału unicestwiania Pani, tej całej zwichrowanej psychiki. Nie ma nade wszystko owej spotęgowanej teatralności. Przedstawienie jest dość statyczne, nużące i monotonne. Po prostu przegadane (pokojówki najzwyczajniej "trują"), grane bez większej ekspresji.
W sukurs reżyserowi nie przyszedł również scenograf, który aranżując buduar Pani (persyflażowa kwintesencja "mieszczańskości", grobowcowo-lombardowej) nie stworzył właściwego kontrastu dla brudnego, cuchnącego świata kuchni, który jest rzeczywistym światem obu pokojówek.