Jeden sezon w Radomiu (fragm.)
"Gałązka rozmarynu" Nowakowskiego w nadchodzącym sezonie stanie się zapewne jednym z głównych utworów, którymi teatry nasze zechcą uczcić siedemdziesiątą rocznicę odzyskania niepodległości. Sztukę tę zapowiada wiele scen, a fakt, że z okazji tej rocznicy nie potrafimy znaleźć w repertuarze pozycji ciekawszych literacko i artystycznie, pozostawiam bez komentarza.
Wystawiając "Gałązkę rozmarynu" teatr radomski nie udawał, na szczęście, że prezentuje szczególnie ambitne przedsięwzięcie. Realizując tę ramotkę o nader wątłych wartościach literackich, zaproponował swoim widzom przedstawienie wspominkowo-rozrywkowe, z nutką patriotycznego sentymentu. Zygmunt Wojdan trafnie skomponował widowisko, pomysłowo ustawił sytuacje sceniczne, dobrze obsadził poszczególne role. Dzięki temu fresk o legionowym zrywie ma zarówno inscenizacyjny rozmach, jak i przekonujący wyraz aktorski. Aktorstwo w "Gałązce rozmarynu" nie wymaga finezji ani oryginalności, niezbędne jest jednak sprawne rzemiosło i wyczucie zespołowego charakteru widowiska. I ta rzetelna zespołowość poddana dyscyplinie reżyserskiej dominuje w radomskim przedstawieniu. Efekty komiczne spektaklu kontrastują wyraziście z sekwencjami lirycznymi o charakterze dramatycznym, a spoiwem całości są poprawnie śpiewane, dobrze instrumentowane piosenki legionowe. Przedstawienie wzbudziło wielkie zainteresowanie i wzruszenie widzów, w tym również młodzieży, dla której legionowy zryw z sierpnia 1918 roku jest już tylko legendą.
W "Gałązce rozmarynu" jest jednak kilka wyróżniających się ról. Przede wszystkim znakomita w charakterze, pełna humoru, energii i wdzięku Ciotka ze Stanisławowa w wykonaniu Renaty Kossobudzkiej - która obecny swój los aktorski związała ze sceną radomską. Z temperamentem, wyczuciem języka i gwary góralskiej Andrzej Jakubas zagrał postać Juhasa; odnotować należy także dobre role Jerzego Stępkowskiego jako dowódcy oddziału Wilka i Andrzeja Bieniasza - Parzenicy.