Artykuły

Kochanowski? A kto to taki?

Widowisko teatralne Janusza Pulnara i Wowo Bielickiego. Reżyseria, scenografia i inscenizacja: Wowo Bielicki. Muzyka: Włodzimierz Nahorny. Asystent reżysera: Anna Grażyna Su­chocka. Korepetytor muzyczny: Jadwiga Stępkowska. Choreo­grafia i ruch sceniczny: Barbara Fijewska. Dyrektor Teatru i Kierownik Artystyczny: Zygmunt Wojdan.

Wymieniłem skrupulatnie wszystkich, którzy bezpośred­nio przyczynili się do powsta­nia świetnego widowiska tea­tralnego, poświęconego Kochanowskiemu w czterechsetną rocznicą Jego śmierci. Uważam, idąc za myślą Ste­fana Themersona, pisarza pol­skiego, mieszkającego w Lon­dynie, że "...jeden podręcznik szkolny, jedna sztuka teatral­na, echo jednej etiudy Szope­na, jeden rocznik dyplomów uniwersyteckich, więcej po­mogły Polsce, niż wszystkie triumfy polityczne, wzięte ra­zem do kupy".

Co złożyło się na ten suk­ces naszego Teatru? Przede wszystkim dyscyplina pracy, znamionująca ten teatr od po­czątku jego istnienia. Następ­nie to, co za podstawę kreacji scenicznej uważali twórcy "Reduty" - Juliusz Osterwa i Mieczysław Limanowski: Twórcze przeżywanie roli na tle skrupulatnej analizy tek­stu. Wreszcie inwencja sce­narzystów Janusza Pulnara i Wowo Bielickiego oraz re­żysera, scenografa i inscenizatora Wowo Bielickiego. Niko­go, kto w dniu premiery przy­był do teatru, nie mógł nie zaskoczyć pomysł rozegrania akcji w trzech pomieszcze­niach i znakomita scenogra­fia, sugerująca z wielką siłą beztroską i swawolną Sobótkę Świętojańską, następnie tra­giczny moment historii starożytnej Troi i wreszcie żałos­ne rozmyślania ojca po stra­cie jego umiłowanej córki.

Reżyseria ponad wszelkie pochwały. Wielka gromada aktorów, a jaszcze większa przedstawianych przez nich postaci scenicznych i frag­mentów poezji Kochanowskie­go nie mogła nie sprawiać trudności. Trzeba było uło­żyć owe fragmenty w logicz­ny ciąg i zestroić je z osobo­wością aktora, który podawał je słuchaczom. Trzeba było napełnić scenę to żywiołowym ruchem (Sobótka), to właści­wym rozplanowaniem postaci tragedii (Odprawa posłów greckich), to wreszcie pełną cierpienia długą procesją my­śli o zmarłej Urszulce. Trze­ba było trafnie porozkładać akcenty, to potęgować nastrój akcji, to go przytłumiać. Ileż takich "trzeba" miał przed sobą reżyser i inscenizator, na początku pracy i ileż trze­ba było wysiłków, żeby tym "trzeba" sprostać. Pięknie dziękujemy!

Muzyka Włodzimierza Nahornego stanowi wartość samą w sobie, a że jest pod­dana wymaganiom widowiska - sprawia słuchaczom wiele radości. Tym, którzy są melo­manami i umieją słuchać muzyki w czasie akcji sce­nicznej - pozostawia ślad w uchu, innym, do których i ja w pewnym stopniu należę - coś nieuchwytnego i niesłyszalnego w największej głębi jestestwa.

Teraz aktorzy! Trudno ob­darować każdego tym, co mu się należy, bowiem każdy ma inny zakres obowiązku sce­nicznego i inne zadanie. Do­brzy są wszyscy! Grają (i śpie­wają) jak w transie. Nie było­by jednak sprawiedliwe, gdy­bym nie wymienił nazwisk tych, którym przypadło więk­sze czy trudniejsze zadanie. Oto oni: Stanisław Sparażyński (Kochanowski i Antenor), Anna Grażyna Suchocka (Kasandra), Włodzimierz Mancewicz (Nauczyciel), Piotr Bąk (młody Kochanowski i Alek­sander).

Tytuł widowiska "Kocha­nowski? Kto to taki?" suge­ruje niewiarę w to, że poezja Kochanowskiego, jej piękno i ładunek myśli, przeniknęła do świadomości społecznej. W związku z tym nie mogę wyrzec się przyjemności po­dzielenia się z czytelnikami wspomnieniem z lat mojej młodości.

W latach 1930-1939 miesz­kałem w małym miasteczku nad Wisłą. Było ono ubogie, a płynące w nim wąziutkim strumykiem życie intelektual­ne nie mniej, jakkolwiek szczyciło się tym, że jest miejscem urodzenia najwięk­szego z Jagiellonów - Zyg­munta, zwanego Starym. W miasteczku były dwie doroż­ki, których zadanie i zarobek polegał na kursowaniu mię­dzy nim, a oddalonym o ki­lometr dworcem kolejowym. Jeździłem najczęściej z do­rożkarzem Przyłuckim, starym człowiekiem, prawdopodobnie

właścicielem małego skrawka uprawnej ziemi na przywiślu, dożywającym swoich lat w tych kursach, jakby na eme­ryturze. Przyłucki nigdy nie siadał na tak zwanym koźle tyłem do pasażera. Uważał to za nieprzyzwoite. Siedział zawsze ukosem, tak, żeby móc śledzić drogę, a jednocześnie gawędzić z klientem. Gawędy były rozmaite: o pogodzie, o nowinkach z miasteczka, o głośniejszych procesach w miejscowym Sądzie Grodzkim, o pogrzebach, a także o sta­rości, zdrowiu i tężyźnie fi­zycznej. Właśnie w takiej roz­mowie Przyłucki ze znaczą­cym półuśmiechem powiedział: "Nie patrz, dziewczyno na głowę, że siwa - pod sta­rym drzewem mocny korzeń bywa." Nie pytałem go, w jaki sposób dotarła do niego ta fraszka Kochanowskiego, jakkolwiek w zmienionej nie­co postaci. Nie spytałem, bo byłem zajęty swoimi sprawa­mi i spieszyłem się do domu. Dzisiaj zapytuję sam siebie, jakimi tajemniczymi drogami okruch twórczości Ojca poezji polskiej dotarł do mieszkańca miasteczka nad Wisłą poprzez liczne pokolenia Polaków, żeby zaświadczyć, o obecno­ści Kochanowskiego w świa­domości Narodu.

Sprawozdanie niniejsze jest niewątpliwie i zdecydowanie gorącą chwalbą teatru radom­skiego. Wiem, że takie sta­nowisko sprawozdawcy nie wszystkim się podoba, bo już kiedyś zarzucono mi publicz­nie, że teatrowi "pochlebiam". Myślącym podobnie odpowia­dam słowami Kochanow­skiego:

Nie umiem przytakiwać na

cudzą komendą

ani, gdy, przeczyć każą, zaraz

przeczyć będę,

ale wtedy "tak!" mówię,

kiedy prawdę widzę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji