Dopełnienie Musila
- Dopełnieniem miłości może być zdrada, niewierność - zespoleniem z kochaną osobą - zdaje się mówić w swojej noweli "Dopełnienie miłości" Robert Musil. Tego szokującego, budzącego sprzeciw stwierdzenia autor dowodzi, opowiadając dziwną historię Klaudyny. Natomiast historią skojarzeń, wizji i refleksji na temat noweli Musila jest przedstawienie "Dopełnienia miłości" w adaptacji i w reżyserii Zbigniewa Maciaka w Teatrze Studyjnym.
Proza Musila stawianego obok Prousta i Joyoe'a zrywa z tym, do czego przyzwyczajony został czytelnik powieści XIX-wiecznej - z klasycznym pojęciem fabuły, logicznością, ciągłością i liniowym rozwojem akcji. Z tą wydawałoby się mało sceniczną prozą postanowił zmierzyć się młody reżyser, Zbigniew Maciak. No bo jak pokazać na scenie emocjonalne burze rozgrywające się we wnętrzu bohaterów, nie znajdujące odbicia w ich działaniu? Spektakl w Studyjnym składa się z serii wizyjno-symbolicznych scen rozgrywających się równolegle w trzech planach. Dalsze plany są stopniowo coraz większym, symbolicznym uogólnieniem tego, co oglądamy na planie pierwszym.
Widzimy tu więc Klaudynę (Anna Deka), która wybiera się w podróż. Rozmawia z Mężem (Dariusz Wiktorowicz) o jakimś G., który uwodzi dzieci i zabójczym uśmiechem nakłania młode kobiety do wyrafinowanych ekscesów erotycznych. Na koniec kobieta oświadcza Mężowi, że coś ich dzieli, ich miłość nie jest taka jak dawniej. "Każdy mózg jest samotny" - pada stwierdzenie. Przez cały czas w głębi sceny Drwal (Piotr Kaźmierczak) okłada siekierą wielką kłodę drewna. Już niemal do końca spektakl odmierzają jego jednostajne uderzenia. Zapewne w podróży pojawia się mężczyzna w futrze Radca Zwierz (Sławomir Sulej) i umiejętnie uwodzi kobietę. W tym czasie Florent (Tomasz Dąjewski) i de Florent (Wojciech Oleksiewicz) "mocują się" z niby-martwym ciałem Męża. A drwal wciąż rąbie. Choć idzie o zdradę, uleganie ciemnej stronie naszej natury i paradoksalną tezę, że niewierność pozwala przeżyć jedność z ukochaną osobą, choć mowa o niezwykłych emocjach, obrazy, które mają je symbolizować pozostają zimne i nudne, a często niezrozumiałe. W tym krótkim na szczęście przedstawieniu nie było wiele do przeżycia, choć widzieliśmy oddzielającą światy bohaterów szybę, która spłynęła krwią i kobietę upozowaną na Matkę Boską. Ciężką atmosferę potęgowała muzyka Pawła Mykietyna - najczęściej jeden przeciągły dźwięk na wiolonczeli i śpiewane sopranem songi po niemiecku. Na scenie - pustka emocjonalna, na widowni - nuda. Posępny nastój przerwało dopiero rozpłatanie kłody przez drwala, co widzowie przyjęli szaloną owacją.
"Dopełnienie miłości" można dyplomatycznie nazwać "trudną w odbiorze wizją artystyczną", albo złośliwie - bełkotem przypominającym teatr alternatywny w najgorszym wydaniu (bez odniesień do gry aktorów realizujących wizję reżysera Maciaka).