Kwaśny chleb wygnania
1.
W "Historii z psem" Tomasza Łubieńskiego młody mężczyzna- Emis śni, że we francuskiej bibliotece miał sen. Sen o tym, że sto lat temu śniło mu się, iż jako młody emisariusz stoi pośrodku granicznej rzeki. Nie może wrócić ani pójść naprzód. Wokół "turzyce i grążele", pod nogami piaskowe dno. W tej niezwykłej sytuacji zwielokrotnionego snu pojawiają się dawni znajomi, dziś już prawdopodobnie emigranci. Przekonują, by z nimi pozostał. Zakładają dziewiętnastowieczne stroje, odnawiają stary spór kraju z emigracją. Dyskutują sami ze sobą, wysuwają i zbijają własne argumenty. Trzy postaci: Major, jego zastępca - Vice i Kler, "coś pomiędzy Claire i Klara". Powoli kolejne warstwy snu pękają niczym szklane ściany. Emis rozpoznaje otaczających go ludzi. Rozumie ich grę i pewnie podjąłby ją na nowo, grę-sen, gdyby nie szczekanie psa dochodzące z innego świata. Jedynego świata, który istnieje na pewno.
Sen o emigracji. Pozornie nic nowego. Temat już niemodny, jakby z innej epoki. Wyjazdy spowszedniały, tracąc dawną dramatyczność. Problem, wygnany z rozmów, powraca w snach. Ciągle myślimy i działamy w starym, dwubiegunowym układzie: tu kraj, tam emigracja. Układzie fałszywym, lekceważącym rzeczywistość, z której dobiega głos szczekającego psa. Czasami warto go posłuchać. Może wówczas heroiczna praca w kraju stanie się bardziej normalna, a dumnie brzmiący ,,gorzki chleb wygnania" okaże się tylko kwaśny.
2.
W 1983 roku Łubieński pisze w paryskiej "Kulturze" o "pokusie emigracyjnej". Atakuje tych, którzy opuszczają szeregi opozycji, wybierając lepsze, wygodniejsze życie. "Emigracja, która stała się polskim zwyczajem od prawie dwustu lat, może osłabić wolę aktywnego przetrwania do lepszych czasów, do następnej niepodległościowej okazji". Nie można więc spokojnie obserwować tych, którzy rejterują, poddają się, rezygnując ze Sprawy. W pięć lat później Łubieński ponawia atak w londyńskim "Aneksie". Pisze o "neoemigrantach" głuchych na kraj, fałszywie powołujących się na tradycję Wielkiej Emigracji.
Przypominam te teksty nie dlatego, by były dziś szczególnie ważne. Razić może ich moralny ton, jednoznaczność sądu. "Skrzyżowanie stylu wojskowego z ambicjami centralnego planifikatora" - jak pisze Ewa Bieńkowska w polemice z "Neoemigrantami". Oba artykuły pozwalają jednak lepiej zrozumieć "Historię z psem", są tłem podkreślającym jej inność, wieloznaczność.
W sztuce Łubieńskiego dostaje się obu stronom konfliktu. Spór kraju z emigracją zostaje przeniesiony w obręb teatru, a więc zwielokrotnionej sztuczności. Kraj jest heroiczny i w tym heroizmie zafałszowany. Wzdycha do dobrobytu, ale mimo to jest prawdziwy. Nawet pies działa na rzecz pozostania ,,tu", choć nie ma to nic wspólnego ze Sprawą. Wszystko przecież dzieje się we śnie. W umyśle śpiącego człowieka toczy się bój na racje, zostać czy wyjechać, i jak u Herberta, "wybór, by pozostać tu, potwierdza każdy sen o palmach". Łubieński odkrywa i potęguje teatralność emigracyjnego sporu. Tworzy postaci, które decharakteryzują się na scenie, zakładają i zdejmują kostiumy. Temat kraj - emigracja zostaje rozpisany na role. Każdy z trojga emigrantów działa na inną sferę psychiki Emisa. Vice odkrywa przed nim uroki paryskiego życia, bogactwo francuskiej kuchni, aby po chwili replikować samemu sobie: "Ano tak, domyślam się twojego głupstwa w twojej głowie, że koledzy, koledzy, koledzy tam, no, na pewno, akurat, w tej samej chwili, właśnie-właśnie, rozmaczają najtwardsze na całym świecie suchary w deszczowej wodzie, złapanej na dłoń, wystawioną przez kraty, więc ty tutaj na złość i śmierć tyranom nie zjesz, nie popijesz, ani-ani, tylko co kolegom z tego przyjdzie?". Major w poważniejszym tonie wyjaśnia różnice między krajem a emigracją i ich wzajemne powiązania. Układ porównuje do ogrodu. Wskazuje na płot. "To jest granica. Tymczasem. Ale wewnątrz ojczyzna, mamy ją. Prowizoryczna, dobrze. Ale pachnie, kwitnie, owocuje nam". [...] Kler próbuje uwieść Emisariusza. Podkreśla zalety wolnego od polityki, całkowicie swobodnego życia w miłości, bo cóż warta jest miłość w zniewolonym kraju. Żaden z argumentów, żadne z przemówień nie przynosi rezultatu. Może Emisariusz powinien wrócić, ale już jako człowiek emigracji. Może powinien odbyć podróż za ocean do Ameryki. Stamtąd też się wraca, wracali silniejsi od niego, choćby Norwid.
W sztuce Łubieńskiego wśród "emigrantów" jest jeszcze jedna postać: służąca Frania. Sprząta w bibliotece, wychodzi z psem. Żyje obok emigracyjnego szaleństwa. Odzywa się tylko raz, do Emisa, bo tak naprawdę oboje należą do tego samego świata. Świata normalności, w którym codziennie wyprowadza się psa, niezależnie od tego, kto sprawuje władzę i którędy prowadzi trasa spaceru, nad Wisłą czy bulwarem wzdłuż Sekwany. Ta para jest w sztuce Łubieńskiego najważniejsza. Pozwala dostrzec fałsz ukryty za pięknie brzmiącymi hasłami o krajowej czy emigracyjnej działalności. Oboje, Emis i Frania, stają czasem między stronami konfliktu, w rzece oddzielającej dwa zwaśnione obozy. Prawdziwa wirtuozeria polega na tym, aby wydostać się z niej nie wychodząc na brzeg.
3.
"Historię z psem" wyreżyserował Tadeusz Minc w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Niestety, stworzył przedstawienie będące jedynie kpiną z emigracji, tej starej dziewiętnastowiecznej i tej ostatniej - sierpniowo-grudniowej. Dodał "żywe obrazy" imitujące sceny z Grottgera, przerysował większość sytuacji i tak już wyrazistych. We wrocławskim spektaklu Vice bez uzasadnienia co chwilę chwyta się za szczękę. Ten sam aktor gra pijanego tak, jakby nigdy nie widział człowieka w podobnym stanie. To tylko powierzchowne zarzuty. Główny dotyczy niedocenienia roli słowa w dramacie Łubieńskiego. Słowa, któremu Minc nie pozwolił zaistnieć bez inscenizacyjnych sztuczek (np. wchodzenie i schodzenie ze stołu imitujące opisaną przez Emisa przeprawę przez rzekę). Takie zabiegi są do przyjęcia na poziomie kpiny, paszkwilu na emigrację. Ale "Historia z psem" nie jest kpiną. Sen, który śni Emis, nie jest groteskowym koszmarem. Pomysły reżysera niszczą przemyślaną konstrukcję dramatu (podwójność snu, element teatru w teatrze) zmieniając go w najlepszym razie w satyrę.
A przecież w sztuce Łubieńskiego wiele jest sytuacji domagających się wyjaśnienia, choćby problem identyfikacji miejsca i czasu akcji. Nie można tego dokonać, gdy gra się głupio o głupstwach emigracji. Kilkanaście lat temu Minc w tym samym teatrze wyreżyserował "Koczowisko" i był to spektakl udany. Co stało się tym razem, nie wiem. Może to przykład teatralnego pecha, który prześladuje Łubieńskiego, wciąż czekającego, by ktoś zrealizował jego sztuki z pełnym zrozumieniem.