Sen o emigrowaniu
Tomasz Łubieński, dramaturg, poeta i eseista ("Bić się czy nie bić", 1978; "Norwid wraca do Paryża", 1989) od wielu lat podejmował temat emigracji. Drążył go z uporem i ogromną pasją. Zdecydowany przeciwnik tych, którzy "wynoszą się z kraju", nigdy nie podważał jednak prawa do emigracja, gdy kataklizm dziejowy nakazuje taki wybór. Problem ten starał się jednak zawsze rozpatrywać z wielu stron naraz, odsłaniając z całą bezwzględnością konsekwencje podejmowanych decyzji. Wie nazbyt dobrze, jaką pokusą jest emigrowanie i jak łatwo bywa uzasadniany exodus z kraju. Poruszając się swobodnie w sferze literatury, z całą przekorą wskazywał na złudne miraże wynikające z takich wyborów i uzmysławiał niebezpieczeństwa, jakie zagrażają każdemu, kto przyjmuje status uchodźcy. Doceniał siłę emigracyjnej legendy, której - jak to słusznie podkreślał - ulegają przede wszystkim humaniści, skłonni powoływać się chociażby na Wielką Emigrację z jej dorobkiem, lub jednostkowe przykłady Gombrowicza czy Miłosza. Nie bał się równocześnie napisać bez ogródek o apetytach i marzeniach neoemigrantów, którymi kieruje chęć zapewnienia sobie za granicą lepszych warunków pracy i życia.
Przesłanie ostatniej sztuki Łubieńskiego, "Historia z psem", której prapremiera odbyła się we wrocławskim Teatrze Kameralnym, wywodzi się wprost z jego publicystycznych wystąpień. Pisarz odwołał się do poetyki snu. Tekst dramatu w lekturze sprawia wrażenie scenariusza napisanego na użytek teatru Jerzego Grzegorzewskiego. Bohaterowi śni się, że we francuskiej bibliotece miał sen, jak to sto lat temu, będąc emisariuszem, przekraczał graniczną rzekę. Architektura skojarzeń sennych jest tu wielopiętrowa i jakby rodem ze "Ślubu" Gombrowicza. Postacie śnią siebie nawzajem. Są w kostiumach z XIX wieku i we współczesnych ubraniach. Jawią mu się w takich konfiguracjach sąsiedzi, znajomi, koledzy. Ci, którzy wyjechali. Poprzebierani, trochę pokraczni i zdeformowani. W złym, męczącym, bardzo polskim śnie, wyzwalającym z podświadomości przeróżne lęki i fobie - przybierają jakieś pozy, grają jakieś role. Jeden udaje zwariowanego majora, drugi - jego zastępcę, są działaczami emigracyjnymi. Przy nich dwie kobiety: kochanka obu i dziewczyna do posług.
Łubieński z ironią i sarkazmem przekłuwa narodowe stereotypy. Dowcipnie i z szyderstwem pokazuje, jak nakładają się na siebie stare i nowe klisze: konspiracji, spiskowania, nieustannych swa-rów, oskarżeń i męczeństwa. Cały rytuał przygotowania do rozmowy ze śpiącym emisariuszem, przybyłym z kraju, tworzy u Łubieńskiego sugestywny teatr zwielokrotnionej gry aktorskiej. A zarazem jest to dość gorzki, acz na pewno terapeutyczny seans, odsłaniający skomplikowany mechanizm psychologii emigrowania. Z tym, że dramaturg nie chce zamknąć sennych doświadczeń swojego bohatera jedynie w piekle polskiego stereotypu z jego wielorakimi, historycznymi uwarunkowaniami. Przypomina - są granice i wciąż je będziemy przekraczali. Każdy z innym bagażem przeżyć i rozterek. Ulga, jakiej doznaje bohater po uwolnieniu się z koszmaru sennego, że to nie on wyjechał, a znajomi - jest równocześnie wyzwoleniem się z lęku przed pokusą porzucenia kraju. Pies, którego mu zostawili, okazuje się cudowną realnością bycia u siebie, w domu. Łubieński ostrzega, że nie opuszcza się bezkarnie miejsca, z którym łączy nas urodzenie, wychowanie, tradycja, kultura. Zawsze, lub prawie zawsze, trzeba za taki wybór zapłacić jakąś cenę.
Tadeusz Minc, reżyserując "Historię z psem", nie powtórzył sukcesu inscenizacji "Koczowiska" Łubieńskiego z 1979 roku. Zabrakło mu pomysłu na teatr, który obsłużyłby w pełni utwór pisarza. Dość nieporadne środki inscenizacyjne, jak też aktorstwo nazbyt chyba rodzajowe i dosadne, bez koniecznej finezji gry i dystansu, wszystko to zubożyło i zatarło sporo znaczeń tekstu. Co nie osłabia zasługi teatru, że sięgnął po sztukę współczesnego autora, bez którego trudno sobie wyobrazić utrzymanie polskiej sceny w należytej kondycji.