Artykuły

Polska stoi komediantem

Co zostało etosu aktora w ostatnich latach? Czy pamiętają jeszcze wirtuozi scen ów nastrój spektakli organizowanych w kościołach lub prywatnych domach, w mrocznych czasach Stanu Wojennego? Marian Opania, nie czytając nawet scenariusza, oświadcza, iż nie zagra Lecha Kaczyńskiego w filmie o Smoleńsku. Daniel Olbrychski pluje w telewizji na wszystkich patriotów, sam nie czuje zaś zażenowania wynikającego z faktu podlizywania się Putinowi - pisze Tomasz Łysiak w Gazecie Polskiej.

Jeden z najwybitniejszych poetów w historii naszej cywilizacji Quintus Horatius Flaccus, czyli Horacy, był nie tylko genialnym "rytmopisem". Dokonał także niezwykłej, mistrzowsku') sztuki: udało mu się zachować dziewictwo, dając jednocześnie mówiąc kolokwialnie - "czterech liter". Pisał bowiem o cnotach, wartościach i kulturowych zdobyczach rzym-skiego świata, będąc jednocześnie uwikłanym w polityczną zależność od Mecenasa i Oktawiana Augusta. Cena była warta tej gry - dom w Sabinium i spokojne, opływające w dostatki życie. Łatwiej było Horacemu zapomnieć o tym, że kiedyś wyznawał republikańskie ideały i stał po stronie Brutusa w walce przeciw despotyzmowi, ponieważ poczuł opiekuńczą rękę władzy, która nie tylko grozi, ale też hojnie nagradza. Uczynił więc Mecenasa jednym z bohaterów swojej poezji, zrobił go częstym podmiotem inwokacji i adresatem wielu złotych myśli oraz zawartych w pieśniach czy odach kapitalnych sentencji. Urósł Mecenas w tej genialnej liryce do roli wyższej i ważniejszej, już nie był tylko doczesnym partnerem w poetyckim dyskursie, a stał się figurą retoryczną, symbolem władzy, siły sprawczej, czuwającej w dali mocy, ku której artysta kieruje swoje strofy. Mecenas milczy. I zdaje się słuchać. Horacy mówi, odgadując niejako jego życzenia.

Wazeliniarstwo artystyczne

Caius Cilniuś Maecenas, przyjaciel cesarza Augusta, stał się dzięki temu kulturowo-historycznym archetypem. Eponimiczny "mecenas" dat początek wszystkim kolejnym "opiekunom artystów", którą to rolę z przyjemnością przyjmowali na siebie władcy, książęta czy hierarchowie Kościoła. Dbali przy tym nie tylko o kulturę, ale przede wszystkim, poprzez kontrolę działalności twórczej, sprawowali rządy dusz.

Twórcy doskonale wyczuwali koniunkturę i aby zapewnić sobie spokój pracy twórczej oraz wypełnić sakiewkę, programowo lizali tyłki koronowanym głowom, dokonując przy tym sztuki iście ekwilibrystycznej. Stąd te dziesiątki dedykacji na kartach tytułowych książek dla królów, kanclerzy czy hetmanów; stąd na obrazach wielkich mistrzów renesansu sami "mecenasi". Nie przypadkiem w Ołtarzu Gandawskim genialnego Van Eycka odnajdujemy wizerunki donatorów: Joosta Vijdta i jego żony Lysbette Borluut.

Najdoskonalej chyba ze wszystkich artystycznych profesji opanowali wazeliniarską sztukę aktorzy. Coś być może jest w tym zawodzie takiego, że kupczenie duszą i ciałem na scenie kojarzyło się niegdyś bardziej z profesją ladacznic niż z domeną muz. Może dlatego nie dziwiły starożytnych zakazy zawarte w prawach augustiańskich, dotyczące zadawania się kobiet z aktorami czy oglądania przez damy ulicznych spektakli? Petroniusz napisał: "totus mundus agit histrionem" ("cały świat zachowuje się jak komediant"), widząc błazeński element w dziejach ludzkości. Podchwycił to potem Szekspir w swoim słynnym wersie o "świecie i aktorach" (choć podobno mówiąc "świat", miał na myśli swój teatr The Globe). W każdym razie, najważniejszą treścią życia aktorów było zdobycie oklasków. One dawały im poczucie sensu życia. Chodziło o to, by usłyszeć: "Acta est fabuła! Plauite!" ("Sztuka skończona. Klaszczcie!"). A szczytem szczęścia było oczywiście klaskanie suwerena.

Nieugięta ofiara systemu

I tak było. Przez wieki. Z chwilowymi przerwami, gdy niektórzy wielcy aktorzy, szczególnie w Polsce, potrafili opowiadać się za Wolnością i prawdziwymi wartościami. Była patriotką Modrzejewska, która zawsze mówiła pięknie o Polsce i Polakach. Solski rolą Starego Wiarusa w "Warszawiance" udowodnił, że można milczeniem wejść do historii kultury. W czasie okupacji wielu z aktorów ucierpiało ze strony obu wielkich totalitarnych oprawców, zachowując jednocześnie godność i honor. Jednym z najbardziej poruszających przykładów jest Eugeniusz Bodo. Zatrzymany przez NKWD we Lwowie i wywieziony do więzienia w Moskwie, trafił w końcu do sowieckiego łagru. W tym strasznym miejscu ten dżentelmen, amant przedwojennego kina, dbał oto, by innym było choć odrobinę lżej. Rozświetlał mroczną rzeczywistość Gu-łagu własnym uśmiechem i piosenkami. Jednemu ze współtowarzyszy niedoli ofiarował w prezencie urodzinowym chustkę. Zrobił ją, wycinając kawał podszewki z płaszcza, w którym go aresztowano. Eugeniusz Bodo zmarł w bydlęcym wagonie. Znaleziono go w kałuży moczu.

Jest tylko jedno zdjęcie aktora z tego okresu, zrobione na Łubiance - zarośnięta, wychudzona twarz i smutne oczy. Nikt by nie poznał wielkiego amanta, śpiewającego "umówiłem się z nią na dziewiątą...".

Był strzępem człowieka, ofiarą sowieckiego systemu. A jednak zachowywał pogodę ducha. Talent wykorzystywał, aby pomagać innym. To jeden z najbardziej wzruszających przykładów heroizmu, na jaki się natknąłem. Te piosenki Bodo w baraku, gdzieś na Sybirze...

Aktora i reżysera życie w okrężnicy

Co zostało z etosu aktora w ostatnich latach? Czy pamiętają jeszcze wirtuozi scen ów nastrój spektakli organizowanych w kościołach lub prywatnych domach, w mrocznych czasach Stanu Wojennego? Marian Opania, nie czytając nawet scenariusza, oświadcza, iż nie zagra Lecha Kaczyńskiego w filmie o Smoleńsku. Daniel Olbrychski pluje w telewizji na wszystkich patriotów, sam nie czuje zaś zażenowania wynikającego z faktu podlizywania się Putinowi. Z młodszego pokolenia - Michał Żebrowski gra w rosyjskim, bezpardonowym, filmowym ataku na Polskę ("1612"). W końcu Maciej Stuhr uczestniczy w ohydnym filmie, który utrwala stereotyp Polaka antysemity. Co jest przyczyną takich postaw: czy tylko zatrważająco niski poziom elementarnej erudycji polityczno-historycznej, czy też odruchy stadne lub może takie wypranie mózgu przez środowisko, media i ogólną, mainstreamową opinię, że jakakolwiek refleksja własna, autonomiczna i wolna jest niemożliwa? A może po prostu gdzieś w przestrzeni publicznej istnieje dla nich jakiś "Mecenas", siła sprawcza kierująca światem kultury, która rozprawia się z myślącymi inaczej, a pozwala na normalną egzystencję tylko tym, którzy myślą i postępują comme il faut?

"Pokłosie" Pasikowskiego jest przykładem takiego wejścia środowiskom opiniotwórczym do okrężnicy. Opowieść o Polakach, którzy w sposób zwierzęcy nienawidzą Żydów, pastwią się nad nimi, prześladują od zawsze i nadal są współczesnymi oprawcami, wpisuje się przecież w taką potrzebę tworzoną nie tylko przez wiele mediów w Polsce (styl myślenia, w którym sztandar na przedzie niesie "Gazeta Wyborcza"), ale i na świecie (ciągła antypolska propaganda, nieustanne robienie z nas antysemitów i morderców współodpowiedzialnych za Holokaust).

"Pokłosie" doczekało się już wielu komentarzy w prasie prawicowej, wytykających rażące kłamstwa dotyczące wydarzeń historycznych czy też nielogiczności i niespójności scenariusza. Najgorszy jednak wydaje się być obraz Polski współczesnej pokazany przez Pasikowskiego i jego aktorów. Otóż Według tej wizji jesteśmy narodem potworów o wykrzywionych nienawiścią twarzach. Prymitywnych, głupich, okrutnych i nienawistnych.

Gdy się patrzy na obraz Pasikowskiego, na myśl przychodzą niemieckie propagandówki z czasów wojny. Tak podobne w stylu. Przykładem dwie produkcje Goebbelsa - "Wrogowie" Viktora Tourjanskiego i "Powrót do ojczyzny" Ucicldego. Oba filmy operowały podobną "estetyką". "Wrogowie" dzieją się w nadgranicznej miejscowości, w której Polacy mają ochotę wymordować wszystkich Szwabów, ale w ostatniej chwili wybawiają ich inni Niemcy. Natomiast "Heimkehr" ("Powrót do Ojczyzny") rozgrywa się w małym miasteczku na Wołyniu. Polacy niszczą tam niemiecką szkołę i poddają szlachetnych rodaków Goethego okrutnym represjom. Oto mamy scenę, w której rozjuszone polskie bestie wyrzucają na dziedziniec szkolny różne sprzęty. Wznoszone są nienawistne okrzyki typu "Bij Niemca". Polskie dzieci rzucają się na niemieckie. Z zakamarków wypadają zarośnięte typy sarmackie, ściskając w rękach butelki z benzyną. W atmosferze wrzasków i linczu podpalają wielki stos ułożony ze szkolnych ławek. Niemieckie dzieci są przerażone.

Nie widać wielu różnic ze scenami z "Pokłosia". Te same twarze, specjalnie dobieranych statystów - jak z Bruegla, lub jak ci okrutnicy z "Pocałunku Judasza" Giotta, którzy skupili się tłumnie wokół Chrystusa, nieokrzesani, brzydcy i nieludzko wykrzywieni wściekłością. We współczesnej propagandówce Stuhr biega ze łzami w oczach. W okupacyjnej niemiecka lekarka próbuje ratować sprawę. Efekt propagandowy obu filmów jest taki sam - Polacy są okrutni, gdyż drzemie to w ich dzikiej naturze, są ksenofobami i rasistami niemalże genetycznie. W "Pokłosiu" mordują obecnie równie chętnie jak kiedyś. I z równie błahych przyczyn (no, dodając tylko drobny fakt, że lubią po prostu jeździć drogami wyłożonymi żydowskimi macewami i jak ktoś je wyrwie, to go od razu kłują widłami i krzyżują na drzwiach stodoły). Wystarczy, że na horyzoncie zobaczą zysk, a natychmiast zabiją, jak wampiry żądne krwi. Kolejna - część sagi "Zmierzch" - "Pokłosie".

W "Heimkehr" i w "Pokłosiu" jest jeszcze jedno podobieństwo. Nie tylko tłuszcza jest przepojona nienawiścią. Także ludzie reprezentujący organy państwowe. I te również są w istocie albo "antyniemieckie" (w filmie Ucickiego), albo "antysemickie" (u Pasikowskiego).

W "Powrocie do Ojczyzny" nauczycielka, oburzona wydarzeniami w szkole, trafia przed oblicze karykaturalnego, butnego polskiego burmistrza. Ten ruga ją, dorzucając co jakiś czas polskie słowo, które miało budować klimat dla niemieckiego widza.

Kolejne brutalizmy następują po sobie jak kaskada, a środki "dialogu" typu kopanie kobiet po twarzach należą do żelaznego repertuaru polskich "oprawców".

W "Pokłosiu" także widać obrzydłe polskie gęby. Gdy dwóch braci ładuje na ciągnik żydowskie macewy zabrane z chodnika przed kościołem, za bramą zbiera się wrogi polski tłum. Wygląda jak motłoch z filmów o doktorze Frankensteinie. Ucicki by się nie powstydził, a i sam Goebbels, gdyby mógł zobaczyć to dzieło, zrobione w dodatku przez samych Polaków, byłby zachwycony.

Nowa misja - propaganda

Bo jeśli Niemcom zależało w czasie wojny na tym, aby to właśnie rękami Polaków dokonywać niektórych mordów, to tylko po to, by uzyskać pewien efekt propagandowy i socjologiczny. Na bieżąco manipulować Historią. Taki film jak "Pokłosie" nie wnosi światła prawdy do wizji naszych dziejów. Odwrotnie. Przeinacza ją na taką modłę, jaką chcieliby widzieć Niemcy. Jak zareagowałby polski MSZ, gdyby ten film, niezmieniony nawet o minutę, był produkcją naszych zachodnich sąsiadów? Gdyby zamiast Stuhra grał jakiś berlińczyk, a wszystkie dialogi usłyszelibyśmy po niemiecku? Czy minister złożyłby protestacyjną notę, czy też przyklasnął przedsięwzięciu i nakazał, by na seanse chodziły wszystkie szkoły?

W 1940 r. rozpoczęto kompletowanie obsady do filmu "Heimkehr". Zajmował się tym dyrektor warszawskich teatrów jawnych, kolaborant Igo Sym. Byli tacy, którzy mu odmówili (Kazimierz Junosza-Stępowski, Roman Dereń, Franciszek Dominiak, Jerzy Pichelski). Jedynie z pozycji dzisiejszego "ciepłego fotela" można myśleć, że taka odmowa nie stanowiła aktu bohaterstwa. Inni wzięli w filmie udział, biorąc na sumienie ogromny ciężar.

Kierownictwo Walki Czynnej, jako jedną z form reakcji, wystosowało obwieszczenie, w którym na karę infamii skazano czterech aktorów: Bogusława Samborskiego, Józefa Kondrata, Michała Plucińskiego i Hannę Chodakowską. Jako powód podano: "czynny udział w nagrywaniu filmu niemieckiego Heimkehr o treści propagandy antypolskiej, połączonej z lżeniem narodu i Państwa Polskiego".

Oczywiście - toutes proportions gardees - to były inne czasy i rzeczywistość, a w grę wchodziła kolaboracja z okupantem. Dzisiaj jednak także mamy ważny kontekst dziejowy - żyjemy w dobie, w której Polskę szkaluje się na całym świecie, i nie można mówić o "Pokłosiu", nie widząc tego tła. Oświadczenie ZASP, biorące w obronę aktorów z produkcji Pasikowskiego, byłoby piękne (niektóre ataki w przestrzeni internetowej rzeczywiście miały oburzającą formę), gdyby nie bazowało na złym założeniu. Takim, że film - wedle autorów oświadczenia - mówi prawdę. Tak nie jest: "Pokłosie" to obraz kłamliwy i jednowymiarowy.

Jeśli więc przyjąć, że Stuhr z kolegami zagrali w nim - jak twierdzą luminarze z ZASP - "świadomie", to tym gorzej. Wzięli bowiem udział w manipulowaniu historią Polski...

Jest bardzo możliwe, że Stalin oglądał film Ucickiego. Zagarnął bowiem filmowe zbiory Goebbelsa. Josif Wissarionowicz lubił oglądać amerykańskie kino, westerny czy hollywoodzkie kryminały. Urządzał so-. bie specjalne pokazy. Obsługą projektora i organizacją seansów zajmował się wyznaczony do tego człowiek, Iwan Bolszakow. Biedny Bolszakow nie tylko musiał odgadywać nastrój wodza i proponować mu odpowiednie tytuły na projekcje, ale nawet tłumaczyć amerykańskie produkcje na rosyjski. Podobno wychodziło to koszmarnie i członkowie politbiura śmiali się z niego. On jednak trwał na posterunku. I coraz lepiej rozumiał, czego oczekuje od niego... "Mecenas Stalin".

Horacjański opiekun, jako figura retoryczna, pojawić się może i dzisiaj w narracji, której sceną nie będzie willa w Sabinium. Ani salka kinowa, w której na błękitnym fotelu zasiadał generalissimus. Tą sceną będzie Polska. A Mecenas, kim w niej jest? Dla aktorów na tej narodowej "scenie" to Siła, jaka wiąże się z obecną władzą. Siła ulokowana w urzędach (podejmowane decyzje dotyczące produkcji filmów czy programów telewizyjnych), nagrodach i festiwalach, decyzjach wydawniczych i edytorskich; Siła pulsująca w mediach mainstreamowych, głaszcząca posłusznych, a chłoszcząca odszczepieńców; Siła opinii recenzencko-publicystycznej; Siła środowiskowego jedynego i słusznego poglądu; Siła intelektualnej mody; Siła wreszcie bezpośrednia, wyrażająca się w działaniach władzy, która zapiera się tego, co polskie, a wyznaje to, co "europejskie". Ten polski "Mecenas" to właśnie mieszanka tych wszystkich sił.

Przed nim drżą. Jemu się kłaniają. Gdy Oktawian August umierał, podobno wypowiedział te same słowa, które pojawiały się na końcu antycznych dramatów: "Acta est fabuła. Plaudite! ". Dante tak skończył i swoją "Boską Komedię". Komedia skończona! Czy rzeczywiście... "skończona"?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji