Artykuły

Tata mój mistrz

Jak to jest być córką znanego artysty? Spędzać dzieciństwo pod fortepianem albo w teatralnej garderobie? Widzieć swoje nazwisko w gazetach i na plakatach? Twórczy OJCOWIE przekazali swoim córkom coś więcej niż talent. Dali im radość obcowania ze sztuką, ciekawość świata i odwagę, by podążać własną drogą - pisze Anna Frątczak w Tygodniku Angora.

POKAZAŁ MI ŚWIAT - Klara Syrewicz, dziennikarka, Stanisław Syrewicz, kompozytor.

Miała cztery lata, gdy tata wsadził ją w samolot do Paryża, gdzie wtedy pracowała jej mama. - Bał się bardziej niż ja. Wypatrzył znajomego i błagał go, żeby usiadł obok mnie. Dla mnie sam lot nie był niczym strasznym. Bardziej obawiałam się przejścia przez granicę i polskich służb mundurowych, które myliłam z milicją. Gdzieś słyszałam, że "trzepią" obywateli PRL - śmieje się Klara.

Spotykamy się w małej knajpce Socjal na ulicy Foksal w Warszawie. Klara i jej tato zamawiają wspólną panna cottę. - Kawa i ciastko to nasz rytuał - tłumaczy Stanisław Syrewicz. - To dzięki tacie mogę jeść co popadnie, bez ograniczeń - mówi Klara.

- W dzieciństwie zabierał mnie na basen i siłownię. Chciałam mu zaimponować, więc w wieku sześciu lat miałam na brzuchu sześciopak jak Pudzian - mówi. - I bicepsy jak Schwarzenegger - dodaje tato.

Stanisław Syrewicz jest reżyserem teatralnym i kompozytorem. Pisał muzykę dla Mariannę Faithfull, Jose Carrerasa, do filmów Kena Russella i Jerzego Skolimowskiego. Klara jest dziennikarką i scenarzystką. Talent jest w tej rodzinie dziedziczny. Mama Klary, Katarzyna Lengren, jest scenografką i dramatopisarką, dziadek Zbigniew Lengren był rysownikiem, twórcą legendarnej postaci Profesora Filutka. Kiedy Stanisław dołączył do żony i córki w Paryżu, w Polsce zaczął się stan wojenny. Zostali we Francji. Klara spędzała z ojcem dużo czasu. On komponował w domu, ona siedziała pod fortepianem. Nie tylko wtedy, kiedy grał. - Tato pracował w nocy. W dzień pod fortepianem miałam królestwo zabawek - wspomina. W podstawówce Klara brała lekcje gry. Zrezygnowała, kiedy nauczycielka zaproponowała jej występy. - Wstydziłam się ćwiczyć, bo miałam wrażenie, że wszyscy w domu koncentrują się na moich gamach, a co dopiero wyjść na scenę! - wyznaje. - Gdybym wiedział, że chodzi o wstyd, kupiłbym ci keyboard ze słuchawkami - mówi tato. Sam nigdy nie lubił występów, więc zamiast kariery pianisty wybrał zawód kompozytora. Rodzice rozstali się, kiedy Klara miała 11 lat. Wróciła z mamą do Warszawy. Tęskniła. - Tato pisał śmieszne listy z typową dla siebie autoironią. Uwielbiam jego dystans i dość ponure, samokrytyczne poczucie humoru. Mój narzeczony Michał ma podobne - mówi Klara. Jeździła do ojca do Londynu i Paryża, on odwiedzał ją w Warszawie. Zimą był wspólny wypad na narty, latem miesięczne wakacje. - Zjechaliśmy całą Europę, byliśmy w Kalifornii, Radża-stanie, Birmie, Afryce. Tato pokazał mi świat - podkreśla Klara.

- Podróżowanie z nią to była przyjemność. Mamy wspólne zainteresowania, śmieszą nas te same zjawiska. Gdy płynęliśmy Nilem, zaskakiwała przewodniczkę znajomością poszczególnych dynastii faraonów. Miała 13 lat - wspomina kompozytor. Skończyła francuskie liceum w Warszawie. Kiedy przyszło wybierać studia, tato zaproponował: "A dlaczego nie Anglia albo Stany?". Żeby dostać się na studia licencjackie na kierunku media i nauki polityczne na Uniwersytecie w Sussex, przez rok biegała z mikrofonem po ulicach, robiąc sondy uliczne dla radia. Studia magisterskie kończyła na Uniwersytecie Columbia w Nowym Jorku. - Pracowałam ciężko. Przez pierwszy rok niemal nie wstawałam od książek. Tata kibicował mi przy każdym wyjeździe, był na każdym rozdaniu dyplomów. Widząc jego zaangażowanie, nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby się źle uczyć. No i musiałam zdobyć stypendia - mówi. Już w dzieciństwie czuła, że tata różni się od innych ojców. - Nie pije, nie pali, uprawia sport. Interesuje się sztuką i designer - podkreśla. Uwielbiają chodzić razem na zakupy. Tata jej imponuje: - Jest ambitny i wymagający, przy czym ma łagodne usposobienie. Im bardziej stresująca sytuacja, tym jest spokojniejszy - mówi Klara. Jest w szóstym miesiącu ciąży i ma nadzieję, że jej dziecko odziedziczy także cechy dziadka. - Zastanów się - ostrzega ojciec. - Byłem nieznośnym dzieckiem.

ŁĄCZY NAS HUMOR - Ewa Mleczko, pisarka i scenarzystka, Andrzej Mleczko, satyryk, rysownik.

Pracują ramię w ramię w niewielkim biurze Galerii Autorskiej Andrzeja Mleczki w Krakowie.Codziennie.

- Raz tylko nie przyszłam, bo się obraziłam - opowiada Ewa. - Zadzwonił jeszcze tego samego dnia. "O której będziesz?". "A co?". "Robota czeka, a poza tym stęskniłem się". Stworzyli wspólnie książkę "Smoczek Marian z Drakosławic", z tekstem Ewy i rysunkami mistrza. Teraz chcą zrobić film animowany. Mają identyczne poczucie humoru. Dowcipne zdania odbijają jak piłeczki pingpongowe: - Jesteś jedynaczką? - pytam. Ona: - Z tego, co wiem, tak. On: - Ale jeszcze wiele przede mną. Ewa wygląda jak modelka - szczupła, prawie 180 cm wzrostu. - Jest chuda i jeszcze się z tego cieszy, a ja ciągle jej mówię, żeby przytyła, bo wygląda jak patyczak - martwi się tata.

Mimo że w rysunkach celnie opisuje często absurdalną rzeczywistość, prywatnie bywa rozkojarzony. Kiedyś Ewa, z długimi blond włosami, odwiedziła go rano, a po południu przyszła od fryzjera jako obcięta na zapałkę brunetka. Ojciec przyglądał się jej chwilę i zapytał "Masz chyba jakiś inny makijaż?"

- Nie jestem spostrzegawczy - tłumaczy satyryk. - Czasem kiedy mój wnuk Mateusz kręci się po galerii, pytam córkę: "To dziecko to twoje?". Andrzej Mleczko wnuka uwielbia, ale dłuższe przebywanie z nim go przerasta. - Mati bez problemu obsługuje komputer, a ja nie lubię występować w roli głupszego od ośmiolatka- śmieje się. Z Ewą w dzieciństwie było inaczej. - Zabawy z nim były szalone. Pewnego popołudnia wpadliśmy na pomysł, by śledzić staruszki na ulicy. Upatrzyliśmy sobie babuleńkę i chodziliśmy za nią. Nie wiadomo, dlaczego bardzo nas to bawiło, ale staruszkę, która w końcu się zorientowała i uciekła w panice, niekoniecznie - wspomina Ewa. Pamięta też, jak tato zabrał ją na wycieczkę do Ojcowa. Spóźnili się na ostatni PKS i musieli łapać stopa do Krakowa, żeby zdążyć na ostatni odcinek "Niewolnicy Isaury". - To był wtedy hit! Nie mogłam tego przegapić! Nasze wypady były rzadkie, ale zawsze z przygodami.

- A kto ci pokazał Stany Zjednoczone i Kanadę? A z kim opłynęłaś Europę na statku "Gruzja"? Świat jej chciałem pokazać! - oburza się ojciec. - Jak miała naście lat zabierałem ją na wszystkie imprezy. Wystąpiła nawet na zdjęciu w kolorowej prasie z podpisem: "Andrzej Mleczko z narzeczoną Patrycją" - dodaje rozbawiony. Nie był typowym tatą. Nie odrabiał z Ewą lekcji, nie pilnował. Talentu plastycznego nie miała i nawet nie próbowała rysować. - Za to nadzwyczaj dobrze wychodziło jej pisanie. Opowiadania, potem scenariusze, teraz bajki - zauważa dumny ojciec. W podstawówce poprawiał jej wypracowania, uczył pisać krótkimi zdaniami. Miała dużo wolności i już jako nastolatka wyprowadziła się z domu. - Wiedziałem, że jest odpowiedzialna, więc nie miałem się o co martwić - podsumowuje krótko rysownik. Miała dużo swobody, ale zawsze mogła na niego liczyć. - Jak mój ukochany pies nagle stracił przytomność, tato zjawił się w trzy minuty. Zignorował kolejkę u weterynarza, wpadł do gabinetu i słyszałam, jak mówi: "Proszę, niech pan zrobi wszystko, żeby ten kundel wyzdrowiał, bo córka mi się zapłacze. Koszty nie grają roli". Ewa skończyła kierownictwo produkcji telewizyjnej w Katowicach. W wyuczonym zawodzie pracowała tylko podczas studiów. - Robienie budżetów telewizyjnych to jednak nie moja bajka, zupełnie się do tego nie nadaję - wyznaje szczerze Ewa. Potem wciąż zmieniała zajęcia. Prowadziła dwa puby, audycję w radiu. Pracowała w telewizji, agencji reklamowej, pisała scenariusze do seriali. - Łączy nas to, że nie uprawiamy swoich zawodów. Ja na przykład skończyłem architekturę - zauważa pan Mleczko. - Chyba nie tylko to! Moja najlepsza przyjaciółka Ada powiedziała mi ostatnio, że mamy identyczny charakter - mówi Ewa. - Jest coś, czego zazdroszczę Ewie. W życiu nie prowadziłem dziennika. Ona to robi od lat, powinna to kiedyś opublikować - zachęca tato. - Ale tam dość dużo o tobie! - mówi Ewa. - To może jednak się wstrzymaj...

TALENT I BUNT - Natalia Kalita, aktorka, Marek Kalita, aktor, reżyser teatralny.

- Ten cały twój bunt... nie jesz mięsa, mieszkasz z kobietą" - mówi Marek Kalita do swojej córki Natalii na scenie teatru IMKA. Grają razem w spektaklu "Generał". On chłodny jak betonowy posąg, ona pozornie krucha, naprawdę silna. Za rolę Wojciecha Jaruzelskiego w Hollywood Kalita dostałby Oscara. Wzrusza. Najbardziej, gdy mówi o córce: "Nie zajmowałem się nią, miałem na głowie państwo".

- Nie ma tam prawie nic z naszej prywatnej relacji - mówi Marek Kalita, gdy spotykamy się w warszawskiej Cafe Kulturalna. Ale kilka faktów się zgadza. Ojciec kocha córkę, a córka ojca, choć się przeciw niemu buntuje. Są do siebie podobni, oboje delikatni, wyluzowani, śmieją się, palą papierosy.

- Kiedy zostałem ojcem, miałem dwadzieścia parę lat. Myślałem: "Czego ja ją mogę nauczyć?" - opowiada aktor. - Moje wspomnienia z dzieciństwa to mały zamknięty pokoik i tato powtarzający tekst - wspomina Natalia. - Etat w teatrze mu nie wystarczał. Miał własne inicjatywy, stowarzyszenia, teatry. Jest również reżyserem. W tym wszystkim zawsze było miejsce dla niej. - Córki to są małe kobiety, które oczekują uwagi, przytulania, czułości - mówi ojciec. Gdy była dziewczynką, poświęcał jej każde wakacje. Ruszali razem w Tatry. Tylko we dwoje, z plecakami wędrowali od schroniska do schroniska. Wieczorem grali w karty, rozmawiali. - Tato zawsze świetnie mnie wyczuwał. To on zauważył, że zainteresowałam się malowaniem. Zabierał mnie do galerii, raz w tygodniu zadawał do namalowania obraz. Dbał o jej rozwój. Oboje jej rodzice są aktorami. Natalia dorastała w krakowskim Teatrze Starym, gdzie pracował tato. Przesiadywała głównie w bufecie. Kiedy się tylko dało, wkradała się na próby i obserwowała wszystko z balkonu.

Myślała: "Nigdy nie będę aktorką!". Chciała być reżyserem. Przez rok studiowała archeologię, potem dwa lata filozofię. Ale na trzecim roku poszła na jedną z prób i zafascynował ją proces dochodzenia aktora do roli. Złożyła papiery na wydział aktorski. Do egzaminów przygotowywał ją tato. - Usiłowałem. Dziecko słucha nauczyciela i robi to, co ten mu każe. Z rodzicem jest inaczej - mówi aktor. - Relacja córki z ojcem to ciągła walka o władzę - dorzuca Natalia. Gdy w dzieciństwie tata kazał jej zjechać na nartach ze stoku, reagowała histerią. Podczas przygotowań do egzaminów nie chciała przyznać, że on ma w czymś rację. Mimo kłótni i buntu teksty na egzamin opracowali profesjonalnie, z całą złożoną psychologią bohaterów. Nie dostała się. - Byłem chyba zbyt gorliwy i zbyt opiekuńczy - przyznaje ojciec, a córka dodaje: - Zrozumiałam, że nie mówię swoim głosem. Zdałam sobie sprawę, że jeżeli chcę być aktorką, muszę odciąć się od taty. Prędzej pójdzie do niego poradzić się w sprawach osobistych, niż spyta, co sądzi o jakiejś roli. Kiedy jest w proszku, tata potrafi zlepić ją w całość. - Do mamy mogę pójść ze wszystkim, ale ona za bardzo się o mnie martwi. Tato jest od sytuacji kryzysowych - dodaje. W "Generale" spotkali się na scenie po raz pierwszy.

- Po trzech latach pracy w zawodzie byłam już na to gotowa - zdradza Natalia. - Ja wiedziałem, że nie mogę dawać jej żadnych uwag. I tego się trzymałem - śmieje się tato. Przez wszystkie lata szkoły chodził na spektakle, w których grała. Ona podziwiała ojca w przedstawieniach Warlikowskiego. - Tato pokazał mi, czym jest radość z robienia sztuki. Świadomość, jakim jest aktorem, zawsze dodawała mi siły. Na scenie zawsze dawał z siebie wszystko, pracował na 200 procent - mówi Natalia. Kiedy grał Raskolnikowa, klękał tak intensywnie, że przez pół roku bolały go kolana. W spektaklu "Versus" Radka Rychcika Natalia ma scenę, w której na kolanach zmywa podłogę. - Gdy graliśmy w Nowym Jorku, podłoga była chropowata. Grając, zmywałam z niej własną krew - opowiada. - Jak widać, nie tylko talent przekazałem jej w genach, ale także upór - śmieje się aktor. Widać bunt i talent to zestaw doskonały.

SIŁA W GENACH - Marta Dąbrowska, aktorka, Waldemar Dąbrowski, dyrektor Teatru Wielkiego - Opery Narodowej.

Siedzimy na wielkich skórzanych fotelach w dyrektorskim gabinecie. Waldemar Dąbrowski ma dla mnie tylko godzinę. - Marzyłem, żeby mieć córkę - opowiada. - Pewien aktor powiedział mi kiedyś: "Jeśli masz córkę, od razu kochają cię dwie kobiety, a to jest zawsze lepiej"! Marta była jedynaczką i oczkiem w głowie taty. - Gdy była malutka, przychodziła do Teatru Studio i pytała: "Tato, ty tutaj jesteś najważniejszy?". Po czym koncentrowała uwagę wszystkich - śmieje się ojciec.

- Tato robił wszystko, żebym nie zdawała do szkoły teatralnej. Kiedy szłam na egzamin, klęknął przede mną i błagał mnie na kolanach, żebym tego nie robiła - mówi Marta.

- Jako dyrektor teatrów z 20-letnim stażem wiem, że to niewdzięczny zawód. Miałem nadzieję, że jej ten pomysł wywietrzeje z głowy - opowiada. Marta się jednak uparła i dopięła swego. - Mam taki charakter, że nie lubię być do niczego zmuszana. Waldemar Dąbrowski bezradnie rozkłada ręce.

- Akceptowałem ten jej charakter. Nigdy nie miałem czegoś takiego jak "plan rodzica wobec dziecka". Wychowując ją, starałem się wytworzyć rodzaj ciepła, aby osmotycznie wchłonęła pewne wartości. - Tato, proszę cię, mów po polsku - złości się Marta.

- Zawsze mi zarzucała, że nie mówię do niej, tylko przemawiam - mówi pan Dąbrowski. - Bo tak było! Pamiętam, gdy miałam trzy lata i ryczałam wniebogłosy, bo z brodzika, w którym pływały moje zabawki, koledzy wychlapywali wodę. Co usłyszałam? "Marta, jesteś fatalną gospodynią. Jeśli się zaraz nie uspokoisz, zostaniesz pozbawiona kasety ze Smurfami, którą tak lubisz".

Nie był surowym ojcem: - Prawie nie było go w domu. Gdy nauczycielka prosiła o numer do rodziców, podawałam do niego. Wiedziałam, że nawet jak się dodzwoni, on będzie zupełnie nie w temacie i że nie spotka mnie żadna kara - zdradza córka. O numer nauczycielka prosiła często, bo Marta wagarowała. Za to w szkole teatralnej pracowała ciężko. Profesorowie wiedzieli, kim jest, więc za nic nie chciała dać plamy. Do dziś nie lubi pokazywać się z ojcem na przyjęciach, długo namawialiśmy ją, by zgodziła się udzielić z nim wspólnego wywiadu. - Od początku ciężko pracowałam na własną markę. Nie chcę, żeby patrzono na mnie przez pryzmat taty albo żeby zarzucano mi, że zawodowo coś jemu zawdzięczam - mówi Marta. Choć tato był przeciwny jej aktorskim planom, głębszy kontakt złapali właśnie dopiero wtedy, gdy była w Akademii Teatralnej. - Przegapiłem moment, w którym stała się kobietą - wyznaje ojciec. Teraz nadrabiają stracony czas. Dzwonią do siebie codziennie, czasem po kilka razy. Marta radzi się go w sprawie ról, przyjmuje uwagi dotyczące aktorskiego warsztatu. - Niestety, w mężczyznach zawsze szukam cech taty. Jest niesamowicie otwarty. Ma wiedzę z każdej dziedziny. Postawił wysoko poprzeczkę. Waldemar Dąbrowski widzi w Marcie wiele swoich cech. - Ambitna, pracowita, bardzo rodzinna. Podobnie jak ja dość skryta - mówi. Mają też kilka cech wspólnych, którymi się nie szczycą. - Wystarczy, że wejdziemy do pokoju hotelowego, i natychmiast jest w nim bałagan - mówi ojciec, a Marta dodaje: - Podobnie jak ty chodzę nieraz z głową w chmurach. Potrafisz się tak zamyślić, że nie poznajesz ludzi. Dwa razy dałeś mi autograf.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji