Na marginesie "Przygód Kleksa"
CHCIAŁBYM na tym marginesie wypisać zwięzłą pochwałę Teatru Polskiego. Oto jej uzasadnienie: Prawie każdy teatr dramatyczny od czasu do czasu robi łaskawy gest i w "luzie" między swymi zasadniczymi premierami, daje jakiś spektakl dla dzieci. Jakże jednak takie przedstawienie jest najczęściej traktowane! Reżyseruje się je niedbale, bo to przecież nie dla dorosłych. Obsadza, się aktorami, którzy są właśnie wolni bo żaden z reżyserów "nie widział" dla nich roli w repertuarze podstawowym. Aktorzy zaś czują się, oczywiście spostponowani samą propozycją zagrania w takim "niepoważnym" widowisku. A samo widowisko jest przygotowywane pośpiesznie i po łebkach także dlatego, że wspomniany na początku luz powstaje przeważnie
niespodziewanie. Tymczasem wrocławski Teatr Polski przedstawieniem "Niezwykłych przygód pana Kleksa" przekonuje nas, że wszystko może być inaczej. Szykując dzieciom sceniczną uciechę dając widowisko barwne i ze wszech miar zabawne, pełne żartów i kpin - sprawy bynajmniej nie pokpił. Rzecz wesołą, komiczną potraktował - jak trzeba - serio. Najwymowniej świadczy o tym obsada. W "Przygodach" grają aktorzy należący do wrocławskiej czołówki, ci sami, którzy dają pełną satysfakcję artystyczną widowni dorosłej w najbardziej ambitnych inscenizacjach utworów najpoważniejszych. Rolę tytułową przecież powierzono temu samemu Bogusławowi Danielewskiemu, który wraz z Igorem Przegrodzkim przydał tylu znaczeń "Domowi" Storeya na scenie kameralnej. A inne "dramatis personae"? Nawet epizodów nie zlekceważono, czego najlepszym dowodem jest obsadzenie (i przyjęcie przez aktorkę) roli Zawodnika II przez Igę Mayr. Wystarczy krótkie jej przejście tanecznym krokiem przez scenę, a już spektakl wzbogaca się o szczególnie miły akcent barwności i wdzięku. Obok niej - również w epizodzie, choć jest to rola Królowej - najmłodsi widzowie oglądają Irenę Remiszewską, która razem z Igą Mayr tak doskonale interpretuje kobiecy wątek wspomnianego tu "Domu".
Dalsza konfrontacja z obsadami spektakli dla dorosłych każe zwrócić uwagę, że Krzesisława Dubielówna i Jadwiga Skupnik tworzą w "Przygodach" kapitalny duet wykonawczyń najdowcipniejszego chyba w całej tej błazenadzie motywu śmiesznych Małgoś, o których bajka jeszcze nie powstała. Te same aktorki grają jednocześnie główne role w "Księżniczce Turandot". Podobnie jak Ferdynand Matysik, będący tu Alojzym Bąblem, a tam Brighellą i Józef Skwark - tu Filip, tam zaś Altum, cesarz chiński. W obydwu spektaklach równie zabawni.
Analogie można by kontynuować (Łucja Burzyńska, Jerzy Fornal, Kamberski, Tadeusz Skorulski). Wszystkie one potwierdzają tezę, że młodocianej publiki nie zlekceważono. A przy tym niektóre aktorki - jak Halina Miller i Nika Sołubianka - dowiodły tu swej szczególnej umiejętności nawiązywania kontaktu z najmłodszymi utożsamiając się z nimi w rolach rozbrykanych chłopców.
Oczywiście nie wszystko w tym spektaklu skłania do pochwał. Ma on i miejsca pustawe i dłużyzny, i inne usterki w dramatycznej i inscenizacyjnej konstrukcji. Nikną one jednak w ogólnym ferworze sprawnie zaaranżowanej przez Marię Straszewską zabawy pod patronatem autorskiej trójcy: Brzechwa, Szancer i Kisielewski, do której się niegdyś przyłączył Kazimierz Dejmek.