Kotku, nie dręcz mnie
NAWET
UCIEKAJĄC
NA WIEŚ,
NIE UCIEKNIESZ
PRZED SOBĄ
Nikt nie dręczy z większą perwersją od Anglików. To oni wymyślili gotycką powieść grozy i smażone nereczki na śniadanie. Oglądając angielskie filmy, zawsze możesz spodziewać się wszystkiego najgorszego. A Bridget Jones - spytacie? Sama słodycz przecież... A przyszłoby wam do głowy codzienne liczenie wypalanych papierosów albo wypitych kieliszków wina? Bo mnie nie. Weźmy też głośnych "nowych brutalistów" teatru ostatniej dekady: rżną na sucho i nie pytają zmiłuj.
Ogólnie da się żyć
Martin Crimp także należy do tych milusińskich. W Polsce jest mniej znany, może dlatego, że nie pcha się do pierwszego szeregu krwiożerczych dręczycieli. Jeśli dręczenie podzielić na jawne i ścichapęk, Crimp z upodobaniem uprawia to drugie. Ludzie w jego sztukach - dotąd skądinąd nielicznych, bo to młody jeszcze człowiek - wyglądają jakby nigdy nic, mówią w zasadzie słuszne rzeczy i miejscami wzbudzają nawet sympatię. Jeśli wybuchają, to rzadko i raczej niechętnie. Nie pada zbyt często trup, a jeżeli zdarzy się, że ktoś komu wbije w oko widelec, wygląda, że został do tego solidnie sprowokowany. Ogólnie więc da się żyć. Byle tylko nie przekłuwać zbyt głęboko skorupki, którą ludzie się otoczyli, by ze sobą wytrzymać.
Na paluszkach
To, że wszyscy jakoś tam stale się oszukują, nie powinno dziwić, bo to zjawisko stare jak świat. Ukrywanie prawdy przynosi czasem lepsze skutki niż jej natrętne dociekanie. Bohaterowie "Na wsi", Corinne i Richard, małżeństwo w wieku średnim, zdecydowali w pewnej chwili zabrać dzieci i wynieść się na wieś. Mieli nadzieję uciec od tego, co ich niszczyło w mieście. Aby nie wywoływać złych duchów przeszłości, chodzą wokół siebie na paluszkach jak dwa chore psy i rozmawiają za pomocą samych nieistotnych słów, bo istotne mogą okazać się niebezpieczne.
Zmora starannie unikanej przeszłości dopada jednak naszą parę. Richard, lekarz wiejski, przywozi do domu ofiarę wypadku, młodą, znarkotyzowaną studentkę Rebeccę, co jakoby wpadła mu pod samochód. I powolutku, jak to było do okazania, wszystko zaczyna się psuć.
Jak grać domysły?
Dramat, choć odsłaniają się jego poszczególne zasłony, nigdy jednak do końca odkryty nie będzie. Crimp zabawi się nami, widzami, jak swoimi bohaterami: w udrękę niedomówień, domysłów, samooszustwa. Mariusz Grzegorzek, rodem z kina, choć zadomowiony w teatrze, specjalista od mrocznych dramatów podszytych nieszczęściem albo perwersją, znalazł się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Co powiedzieć aktorom, jeśli sam autor pracowicie pozacierał ślady po jakichkolwiek wyraźniejszych rozwiązaniach, zostawiając same sugestie, aluzje i mylne nieraz tropy? I jeszcze czyniąc to w słusznym przekonaniu, że jakakolwiek konkretność zaprowadziłaby i dramat, i bohaterów w całkiem inną stronę, czyli nie byłaby to ta sztuka i ci ludzie?
Dwa teatry
Najlepiej oczywiście posłużyć się tym materiałem, który dał autor, i domyślać się tyle, na ile to możliwe. Można z "Na wsi" zrobić dramat o strachu ludzi przed sobą i własnym losem, można też zrobić tragifarsę o zdemaskowanym trójkącie małżeńskim. Przedstawienie Grzegorzka zrazu usiłuje pogodzić oba wyjścia. Ale im silniej na plan pierwszy wychodzi wariant z "tą trzecią", tym bardziej dramat zaczyna rozjeżdżać się w dwie strony: teatr pary małżeńskiej i teatr Rebecki. "Ta trzecia" ma niby najmniejszą, ale za to najefektowniejszą rolę do zagrania. Zarówno Edyta Jungowska, jak występująca z nią na zmianę Marta Neuman nieźle sobie poszalały, korzystając z półnarkotycznego transu swojej bohaterki. Krzyk, smutek, bełkot, żal, rozpacz, ból, pretensje, miłość, drwina, złość, histeria i ironia... Nie jestem pewna, czy udało mi się wszystko skatalogować. Obie role zresztą znakomite.
Coś popękało i zwariowało
Wyciszony, ostrożny teatr Corinne i Richarda siłą rzeczy blednie i traci na mocy wobec szaleństwa dziewczyny. Dorota Pomykała i Krzysztof Stroiński grają niby co trzeba. Ale niezbyt się czuje, że pod wpływem rozsadzającej siły Rebecki także i w nich coś popękało i zwariowało. Nawet jak udają, że nic się nie stało. Otóż się stało. Już nigdy nie będą mogli oszukiwać się jak przedtem. A jeszcze wygląda na to, że dokonało się podwójne zniszczenie: Rebecca gdzieś znika, nie dowiemy się, gdzie i jak, i trudno się oprzeć podejrzeniu, że małżonkowie maczali w tym palce. Chyba nie wystarczy finałowe milczenie Richarda, kiedy Corinne prosi go o rutynowy pocałunek.
Wychodząc z teatru, nie miałam wrażenia, że wracam do normalnego świata. Przeciwnie. Wszyscy ci zwykli ludzie mijani na ulicy wydawali mi się bliźniaczo podobni do postaci z Crimpa. Z wierzchu nic, pod spodem niewiadome piekło.
Wsi spokojna, wsi wesoła, jak mawiał poeta. Ale kiedy to było.