Artykuły

Księżniczka ze swojej bajki

- Granie w serialach pozwala nabrać doświadczenia w pracy z kamerą. Tego nie uczyłam się w akademii teatralnej. Przy okazji serial zapewnia mi stabilność finansową. Mogę realizować własne projekty i pozwolić sobie na odrzucanie ról, które z jakichś względów mi nie odpowiadają - mówi ANNA CZARTORYSKA, aktorka Teatru Współczesnego w Warszawie.

Ślub, premiera w teatrze i nowa płyta. Na każde z tych wydarzeń ANNA CZARTORYSKA czeka z niecierpliwością. Wierzy, że jeśli wkłada w coś całą siebie, wszystko musi się udać. Jeśli dołożyć do tego jeszcze talent, urodę i ciężką pracę, spełnienie marzeń jest tylko kwestią czasu.

Spotykam się z Anią kilka dni przed premierą "Operetki" w Teatrze Dramatycznym. Rano ma próby do 14, a potem znowu od 18. W ciągu czterogodzinnej przerwy deklaruje, że jest do mojej dyspozycji i proponuje, abyśmy zjadły razem obiad w jednej z warszawskich restauracji Trattoria Rucola. Ania jest wyjątkowo punktualna, przychodzi 15 minut przed czasem. Świeża, naturalna, bez śladu makijażu wygląda zjawiskowo.

Anna Zejdler-Ibisz: Należysz do kobiet, którym inne kobiety trochę zazdroszczą. Piękna, zgrabna, zdolna, inteligentna, z dobrej rodziny, sympatyczna i w dodatku zakochał się w tobie syn milionera... Czy taka osoba może mieć przyjaciółki?

ANNA CZARTORYSKA: Mam kilka prawdziwych przyjaciółek. Uważam, że przyjaźń, jak każda bliska relacja, wymaga czasu, zaufania. Lubię poznawać nowych ludzi, pożartować, ale łatwiej mi nawiązać taki kontakt z mężczyznami. Dziewczyny zawsze ciągnie do zwierzeń. Mówi się, że kobieta niczego nie przeżywa w 100 procentach, dopóki nie opowie o tym swojej najbliższej przyjaciółce. Mam takie sprawdzone grono. Wiem, że mogę im powiedzieć wszystko. Znamy się od kilkunastu lat. Poznałyśmy się, kiedy nie byłam jeszcze, jak mówisz, piękną kobietą. Razem wchodziłyśmy w dorosłość i cieszyłyśmy się wzajemnie ze swoich sukcesów. Nigdy mnie nie zawiodły. Były przy mnie także wtedy, gdy miewałam gorsze chwile.

Miałaś w ogóle gorsze chwile? Dzieciństwo wspominasz bajkowo.

- Bo takie było. Mój Tata jest dyplomatą. Byłam sześciolatką, kiedy wyjechaliśmy do Holandii. Mieszkaliśmy tam przez sześć lat. Chodziłam do holenderskiej szkoły, nauczyłam się języka, miałam wiele koleżanek. Pamiętam, że ciągle jeździłam na rowerze... Potem były dwa lata w Norwegii. Międzynarodowa szkoła, międzynarodowe towarzystwo, częste wypady na łyżwy, narty. Fajny czas.

Wiesz, jakim słowem określają cię ludzie, którzy się z tobą zetknęli?

- Nie mam pojęcia.

Kilka osób, które zapytałam, jaka jest Ania, zgodnie odpowiedziało: "Grzeczna".

- Naprawdę? [Ania wybucha śmiechem]. Może dlatego, że przestrzegam zasad? Pamiętam, gdy byłam dziewczynką, Tata powiedział mi, że przepisy i przykazania są po to, by ułatwiać, a nie utrudniać ludziom życie. Ten, kto ma kodeks moralny, unika tarapatów. Widocznie wzięłam to sobie do serca! Wierzę, że warto być w porządku, bo wtedy inni będą w porządku wobec nas.

Tak, to prawda. Ale mówiąc "grzeczna", chodziło mi o to, że nie zachowujesz się jak rozkapryszona księżniczka...

- Nie mam do tego prawa, bo przecież tytuły dziedziczne nie obowiązują w Polsce od prawie 100 lat! Odkąd jestem z Michałem, ten tytuł jest mi coraz częściej przypisywany. Łatwo wykorzystywać go do tworzenia jakichś historii w kolorowych pismach. A ja jestem tylko magistrem sztuki!

Przed tobą premiera "Operetki" Gombrowicza w Teatrze Dramatycznym. Aktorzy przyznają, że przed premierą bywają nieznośni. Czy taka grzeczna osoba jak ty bywa czasami nie do zniesienia?

- Staram się panować nad swoimi emocjami. Pamiętać o tym, że przed premierą jestem zdenerwowana i mogę reagować na pewne rzeczy zbyt gwałtownie. Na szczęście spędzam teraz w teatrze tyle czasu, że rzadko bywam w domu, więc ryzyko wyładowywania złości na moich bliskich jest ograniczone do minimum.

W "Operetce" grasz męską rolę. Masz w sobie jakieś męskie cechy?

- Jako dziecko byłam chłopczycą. Wolałam grać w piłkę, niż plotkować z koleżankami. Z wiekiem stałam się bardziej kobieca, ale mam też na pewno cechy uważane za męskie: jestem konkretna i szybko podejmuję decyzje. Nie zależy mi jednak na tym, żeby rządzić ani narzucać swoją wolę. Lubię iść na kompromis.

Jak się czujesz w krótkiej męskiej fryzurze, której wymaga twoja rola?

- Na plakacie "Operetki" mam doczepioną grzywkę, w spektaklu chowam koczek pod kapeluszem. W życiu przywiązana jestem do długich włosów i nie miałabym chyba odwagi ich ściąć.

Czy myślałaś, w jakiej fryzurze pójdziesz do ślubu? I czy wiadomo już, kto zaprojektuje twoją suknię?

- Niedawno się zaręczyłam, za chwilę mam premierę - nie miałam jeszcze czasu, by się nad tym zastanowić. Na pewno bardziej niż na metkach zależałoby mi na tym, aby sukienka była kobieca, wygodna - bym mogła się w niej swobodnie poruszać i tańczyć przez całą noc. Nie chciałabym zamieszania wokół naszego ślubu. Marzę, by mimo dużej liczby gości był kameralny, rodzinny. I żeby ten dzień należał przede wszystkim do nas.

Czy jest ktoś, kto na co dzień pomaga ci przy wyborze ubrań?

- Tak, od niedawna doradza mi stylistka Zosia Ślotała. Poznałyśmy się niecały rok temu, bardzo dobrze nam się razem pracuje. Czasem chodzimy na wspólne zakupy. Zosia potrafi w środku nocy podrzucić mi jakiś fajny ciuch albo biżuterię. Ostatnio wpadła około północy z bransoletkami Mokobelle. Trafiła w dziesiątkę, założę je do czarnej sukni Natalii Jaroszewskiej na koncert w Bydgoszczy, gdzie będę śpiewać z orkiestrą symfoniczną. Muszę przyznać, że Zosia też mówi, że jestem grzeczna... W kwestii ubioru oczywiście.

Nie masz ochoty na ekstrawagancje, nie masz odwagi eksperymentować czy po prostu moda nie zajmuje aż tak ważnego miejsca w twoim życiu?

- Uważam, że jeśli mam wolną chwilę i chcę akurat wybrać się do kina czy teatru, to mogę wyjść z domu tak, jak stoję. Zawsze ważniejszy był dla mnie powód, treść imprezy niż to, co mam na sobie. Nigdy nie rozumiałam kobiet, które wolą zostać w domu, niż pokazać się bez makijażu, dopóki fotoreporterzy nie przyłapali mnie kilka razy w prywatnych sytuacjach. Teraz, żeby nie było obciachu, zawsze przed wyjściem zerkam w lustro, czy wszystko jest OK. [Śmiech]. A przed ważną imprezą, żeby dobrze się czuć, korzystam z pomocy stylistki fryzur Sylwii Kiliś i makijażysty Krzysztofa Nadziejewca z Diora.

Gdzie najczęściej robisz zakupy?

- Mieszkam w pobliżu ulicy Mokotowskiej, gdzie niemalże każdego dnia otwiera się jakiś piękny nowy sklep. Ostatnio odkryłam na rogu ulicy Wilczej showroom Just Paul, który mnie zachwycił. Lubię też marki Blessus i Simple, biżuterię Mokobelle i sukienki Natalii Jaroszewskiej.

Czego masz najwięcej w swojej szafie?

- O tej porze roku długich swetrów i ciepłych sukienek, które noszę do legginsów i kozaków. Mam też mnóstwo szalików, szuflada mi się nie domyka! Bardzo lubię kapelusze. Na razie mam ich niewiele, ale na pewno będzie więcej. Kilka sukienek Natalii Jaroszewskiej noszę, zmieniając dodatki na różne okazje, i sprawdzają się świetnie. Jedną, szarą z długimi rękawami, szczególnie uwielbiam. W ogóle jestem fanką sukienek z długimi rękawami. A ponieważ nie jest łatwo na nie trafić, to gdy znajdę taką, która mi się podoba, od razu ją kupuję.

Jak określiłabyś swój styl?

- Klasyczny, sportowy, wygodny. W lecie często noszę sukienki. Zimą najlepiej się czuję w marynarkach, ciepłych swetrach i spodniach. Lubię płaskie buty, trampki, kozaki, sztyblety. Nie biegam na co dzień na wysokich obcasach. Nawet gdy wkładam je na czerwony dywan, bywa to dla mnie kłopotliwe.

A jak w ogóle czujesz się na tym czerwonym dywanie?

- Trochę jak na scenie. Od dziecka wszystkie wyjścia, na które trzeba było się wystroić, traktowałam jak zabawę, a eleganckie ubranie jak rodzaj kostiumu. Wtedy zmieniałam się w inną osobę, trochę jak w bajce. Dziś traktuję to raczej jak obowiązek. Uwielbiam długie suknie, ale wciąż czuję się w nich, jakbym grała jakąś rolę w spektaklu.

Wiem, że nie lubisz być w centrum uwagi, co w pewnym sensie kłóci się z twoim zawodem. Bo przecież aktor chce, aby wszystkie oczy skierowane były na niego...

- Lubię sprawdzone grono znajomych i wypróbowane miejsca - czuję się wtedy bezpiecznie. Mam czasem tremę przed wejściem na scenę, ale jeśli jestem pewna, że to, co chcę przekazać, jest dla mnie ważne, zależy mi, by inni to usłyszeli. Wtedy pokonuję nieśmiałość. Z czerwonym dywanem jest trochę inaczej. Tam człowiek zwraca na siebie uwagę. Nowa sukienka, partner, puszczone oczko w rajstopach gwarantują, że zdjęcie sprzeda się w rubrykach towarzyskich. Bycie aktorem ma z tym niewiele wspólnego. Ale kiedy tylko szybko zapozuje się do zdjęcia i fotografowie ruszą w inną stronę, można spokojnie poszukać swoich starych znajomych.

Przeżywasz komentarze na temat twojej sukienki, fryzury czy makijażu, które pojawiają się m.in. w Internecie po tego typu imprezach?

- Kiedyś je czytałam, ale szybko mnie to znudziło. Ich treści są zawsze podobne i tak skrajne, że tracą swoją wagę i wiarygodność. Zastanawiam się, skąd w ludziach tak silna potrzeba logowania się w serwisach plotkarskich i wpisywania opinii na nieistotny przecież temat. W życiu nie chciałoby mi się poświęcać czasu na to, by pisać o kimś, że fatalnie wyglądał czy jego sukienka jest brzydka.

Akurat sukienka, którą miałaś na sobie na tegorocznym balu TVN, wzbudziła zachwyt. Podobno jest to przeróbka według twojego pomysłu...

- Z tą sukienką wiąże się ciekawa historia. Moja Mama w latach 80 dostawała od znajomej mieszkającej za granicą paczki z pięknymi kreacjami. Ta znajoma chodziła na wiele uroczystych bankietów, ale nie wypadało jej pokazać się w tej samej sukni dwa razy. Dzięki temu Mama miała szafę pełną skarbów. Niektórych rzeczy nie włożyła ani razu... Właśnie wśród nich znalazłam sukienkę, która składała się z dwóch części: czarnej koronkowej góry i białej spódnicy z obniżoną talią. Była piękna, ale miała tak absurdalny fason, że dziś mogłaby się przydać tylko na bal w stylu lat 80, więc o niej zapomniałam. Niedawno zobaczyłam na zdjęciach do kampanii reklamowej Dolce & Gabbana wspaniałe koronkowe sukienki. I pomyślałam, że tę kreację z szafy mojej Mamy trzeba po prostu przerobić, bo koronki są nie tylko piękne, ale też bardzo modne. Kiedy wróciłam do domu, od razu zadzwoniłam do Zosi Ślotały. Pojechałyśmy do krawcowej, pani Beaty, i długo debatowałyśmy nad tym, co pozmieniać. Do koronkowej góry doszyłyśmy czarną długą spódnicę i tak powstała wieczorowa suknia w stylu retro.

Wyglądałaś w niej zjawiskowo. Czy uważasz, że uroda pomaga ci wżyciu i w pracy?

- Tak. Myślę, że tak.

Piękne kobiety rzadko się do tego przyznają.

- Nie ma się co oszukiwać, uroda pomaga. Ale pamiętam, że w szkole teatralnej ładne dziewczyny musiały ciężko pracować, by uznano je za utalentowane. Wygląda na to, że nawet gdy jest się ładnym i utalentowanym, najbardziej opłaca się być pracowitym:).

Od dziecka marzyłaś, żeby zostać aktorką?

- Najpierw chciałam być piosenkarką - ukończyłam szkołę muzyczną. Do egzaminu z piosenki aktorskiej pomagała mi się przygotowywać Kasia Stanisławska, wtedy jeszcze studentka akademii teatralnej. To ona zachęciła mnie, bym zdawała na aktorstwo.

Rodzice byli zadowoleni z tego wyboru?

- Mama, śpiewaczka operowa, wiele lat występowała na scenie (była solistką w Teatrze Wielkim), od razu mnie zrozumiała. Zresztą o studiach aktorskich rozmawiałyśmy już wcześniej nieraz. Tata, który jest dyplomatą, trochę się niepokoił. Właśnie ze względu na niego staram się mój zawód traktować poważnie, podejmować przemyślane decyzje, rozwijać się intelektualnie...

Są aktorzy, którzy wzbraniają się przed graniem w serialach, uważając je za gorszy gatunek sztuki. Ty od lat grałaś, w "Szpilkach na Giewoncie" i "Domu nad rozlewiskiem". Lubisz swoje serialowe role?

- Nie wzbraniam się przed nimi, w końcu jestem aktorką. Granie w serialach pozwala nabrać doświadczenia w pracy z kamerą. Tego nie uczyłam się w akademii teatralnej. Przy okazji serial zapewnia mi stabilność finansową. Mogę realizować własne projekty i pozwolić sobie na odrzucanie ról, które z jakichś względów mi nie odpowiadają. Nie traktuję grania w serialu jako czegoś gorszego.

Kto jest twoim pierwszym recenzentem?

- W szkole teatralnej lubiłam, kiedy na próbie generalnej pojawiał się mój brat. Zawsze podpowiadał mi coś, co mogłam jeszcze dodać, by rozwinąć swoją rolę. Niestety, nie dał się namówić na studiowanie reżyserii. Skończył socjologię, a i tak okazało się, że jego pasją jest muzyka. Występuje z dwoma zespołami: The Phantoms jako klawiszowiec i Tania Odzież jako wokalista. Na moje spektakle przychodzi też Mama, która doradza mi głównie w sprawach muzycznych, jest przecież fachowcem. Uczy śpiewu w Państwowym Zespole Ludowym Pieśni i Tańca "Mazowsze". I dopóki Ona nie powie, że zaśpiewałam dobrze, nikomu nie wierze, że naprawdę dobrze mi poszło...

Bywasz z siebie zadowolona?

- Tak. Ale czasem mam chwile, kiedy myślę, że powinnam zrezygnować z zawodu. [Śmiech].

No to kiedy ostatnio byłaś z siebie naprawdę zadowolona?

- Czułam się spełniona, odbierając przyznawaną przez Teatr Polskiego Radia nagrodę Arete za monodram "Morfina" [spektakl o żonie Michaiła Bułhakowa Jelenie, z piosenkami Agnieszki Osieckiej i Jonasza Kofty, w Teatrze Muzycznym "Roma"]. Zagrałam wtedy krótki koncert i choć akurat byłam chora i nie mogłam wyśpiewać wszystkich dźwięków, udało mi się stworzyć tamtego wieczoru wyjątkowy klimat. Czułam, że poruszyłam swoich słuchaczy.

Nie jesteś fałszywie skromna, to rzadkość...

- Ciekawe: my, Polacy, jesteśmy przeświadczeni, że nikogo - a zwłaszcza siebie - nie powinno się chwalić, bo spocznie na laurach. Uważamy, że lepiej krytykować. Nie sądzę, żeby ludziom dobrze robiły działanie pod presją oraz nadmierna krytyka. Ostatnio w teatrze miałam okazję przekonać się, jak bardzo pochwały dodają aktorom skrzydeł, jak kwitną dzięki ciepłym słowom, o ile lepiej pracują. Po kilku miesiącach ciężkiej pracy przyszedł nas zobaczyć dyrektor Tadeusz Słobodzianek i powiedział, że spektakl mu się podoba. Wszyscy spojrzeliśmy na siebie z taką radością, że jeszcze bardziej chciało nam się grać. Nabraliśmy wiary w siebie.

Z których zawodowych osiągnięć jesteś najbardziej dumna?

- Z monodramu "Morfina". Bardzo. Jestem też dumna ze swojego występu w Opolu na koncercie piosenek Ewy Demarczyk, gdzie zaśpiewałam "Grande Valse Brillante". A teraz czuję, że będę dumna, kiedy wydam własną płytę, nad którą właśnie pracuję.

Jaka to będzie płyta?

- Muzyka sięgająca do korzeni polskiej i amerykańskiej piosenki. Mam już teksty i muzykę do większości z nich, wystarczy wejść do studia i zacząć pracę.

Kto jest dla ciebie zawodowym autorytetem?

- Podziwiam mnóstwo osób, trudno wskazać jedno nazwisko. Bardzo interesująca wydaje mi się amerykańska szkoła aktorska. W Stanach inaczej pracuje się nad rolą. Chciałabym kiedyś pojechać tam na kursy aktorskie.

Znasz biegle angielski, mogłabyś chyba spróbować swoich sił w Stanach.

- Ostatnio miałam dzień zdjęciowy dla BBC w serialu "Szpiedzy w Warszawie". Grałam epizod, dosłownie kilka linijek tekstu. Przygotowań było mnóstwo: mieliśmy próby makijażu, kostiumów. Spotkaliśmy się także z nauczycielem wymowy, ćwiczył z nami brytyjski akcent. Praca była spokojna, zorganizowana, na wszystko był czas. Marzę o tym, żeby brać udział w tak dobrze przygotowanych produkcjach, w dobrych, ciekawych filmach. Ale wiem też, że wyjazd za granicę nie zapewni mi spełnienia tego marzenia, jeśli nie będę miała planu, punktu zaczepienia. Na razie tu jest mój dom, moja praca, możliwości rozwoju i moi bliscy. I tu jest mi dobrze.

TO LUBIĘ!

Zapytaliśmy Annę Czartoryska o osoby i rzeczy, które sprawiają, że czuje się szczęśliwa.

MOJ NAJNOWSZY ZAKUP... Sukienka w sklepie Blessus. Nawet dwie. Dwie małe czarne.

OSTATNIO PRZECZYTAŁAM "Łapa w łapę" Kamili Łapickiej.

BAWI MNIE... Niezmiennie serial "Rodzina Soprano".

W PODRÓŻ ZAWSZE ZABIERAM ZE SOBĄ... Książki oraz kostium kąpielowy.

BEZ PRZERWY SŁUCHAM... Liannel_aHavas.

IDEAŁ MĘŻCZYZNY... Michał, mój narzeczony! Myślałam, że ideałów nie ma, a jednak...

NIE WYCHODZĘ Z DOMU BEZ... iPhone'a.

RELAKSUJE MNIE... Ciepła kąpiel i śpiew. Potrafię śpiewać w najmniej oczekiwanych momentach. Zawsze, kiedy jestem zestresowana, nucę coś pod nosem!

NIE JADAM... Ryb i owoców morza.

NAJLEPIEJ CZUJĘ SIĘ... W domu i na plaży.

ZACHWYCIŁ MNIE... Tusz do rzęs Mascara Lash Power Clinique. Nie zamieniłabym go na żaden inny!

NIE MOGĘ SIĘ DOCZEKAĆ... To podchwytliwe pytanie! Mojego ślubu oczywiście.

WYDAJĘ ZA DUŻO PIENIĘDZY NA... Kolorowe gazety, w tym również InStyle.

GDYBYM MIAŁA WIĘCEJ CZASU... Pisałabym scenariusze.

W TYM SEZONIE POLUJĘ NA Trencz Burberry, ale nie wiem, czy go upoluję. Może do przyszłego sezonu na niego uzbieram...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji