Artykuły

Mieszczański dramat

Ten spektakl nie jest jeszcze stracony. On się dopiero rodzi.

I jeśli aktorzy złapią ze sobą kontakt, może uda im się wspólnymi siłami ukryć pustkę wyzierającą ze sceny.

Trudno powiedzieć wokół czego krążyły myśli aktorów podczas premierowego przedstawienia "Mewy" w Studio. Może Krzysztof Kolberger zostawił zupę na gazie, może Krystyna Janda wciąż miała przed oczami Aleksandrę Śląską, Arkadinę, u boku której grała 25 lat temu Ninę Zarieczną, a młodzi prze­żywali, że ogląda ich mama, tata i sam Aleksander Kwaśniewski. Dość, że usilnie próbując wzniecić w sobie emocje, szalejąc z miłości i gniewu, patrzyli sobie jakby ponad głowami, wręcz deklamując kwestie. Nie ma więc w tym spektaklu jed­nej wyraźnie i prawdziwie nawiązanej relacji.

Wielka pustka

W szklanych oczach wypchanej me­wy więcej jest uczucia niż w Trigo­rinie (Krzysztof Kolberger) pożąda­jącym Niny (Agnieszka Grochow­ska) . Z rolą Niny miała niegdyś pro­blemy Krystyna Janda, dziś ma je, świetnie debiutująca w ubiegłym se­zonie w "Amadeuszu" jako Konstan­cja, Agnieszka Grochowska.

Krystyna Janda wspomina, jak kiedyś, nie mogąc poradzić sobie z końcowym, obszernym monolo­giem Niny, po prostu skróciła go do jednego, rozpaczliwego okrzyku "Ko­stia!" skierowanego do Trieplewa, który zaraz po tym popełnia samo­bójstwo. Prawdopodobnie Grochow­ska chętnie uczyniłaby to samo i kto wie, czy nie byłby to trafny zabieg. Uderzające jest, że po Ninie, kobie­cie doświadczonej przez los, który odebrał jej dziecko, poniżonej przez mężczyznę, nie spełnionej aktorce, nie znać żadnej przemiany. Jak ucie­kła z domu będąc naiwną, egzalto­waną panienką, tak wraca po latach, w nieco poszarzałej sukience.

Martwa dusza

Udział w "Mewie" to znakomita oka­zja dla Krystyny Jandy, by w jednej roli zawrzeć własne doświadczenia dojrzałej artystki, kobiety niepokor­nej wobec przemijania, a także mat­ki. Aktorka Irina Arkadina, tak jak i Janda, ma w sobie ogromną pasję życia, energię, której podporządko­wuje innych, wyrazisty stosunek do świata i otoczenia. Jest w niej ego­istyczna potrzeba miłości, podziwu i poklasku. Jej problemem jest niepo­radny, trudny kontakt z dorastającym synem, którego świat staje się dla niej niebezpiecznie obcy. Ta relacja mia­ła być osią przedstawienia.

Tymczasem Trieplew (Łukasz Garlicki) najdobitniej oddaje swój niepokorny stosunek do świata i matki, błąkając się po scenie ze wzrokiem wbitym w książkę, niczym Hamlet. Kiedy jednak staje twarzą w twarz z Krystyną Jandą, młody aktor nie jest w stanie wejść z nią w emocjonal­ny dialog i oboje tuszują ten fakt krzy­kiem i sztuczną szarpaniną. Ślizgają się po powierzchni, zaniedbując, naj­ważniejszą u Czechowa, duszę.

Arkadina nie jest więc rolą, któ­rą Janda podsumować może 25 lat kariery. Choć celnie, z właściwym so­bie poczuciem humoru i autoironią, mówi kwestię: Proszę, wyglądam jak laleczka! Mogłabym jeszcze zagrać piętnastoletnią dziewczynkę!

I rzeczywiście w jej interpretacji Arkadina wciąż jest silną kobietą i aktorką, której czas jeszcze nie minął. Jakby krzyczała ze sceny "Stać mnie na więcej!". Ale widownia o tym wie. Wystarczyło to "więcej" pokazać.

Klimat przedstawienia Zbignie­wa Brzozy ratuje subtelna scenogra­fia Zbigniewa Tomaszczyka. Tam skryła się dusza tego spektaklu w lekko zmarszczonym wiatrem je­ziorze, w zarysie drzew na jego dru­gim brzegu, w cieniach za oknami. I w roli Mirosława Zbrojewicza, gra­jącego zarządcę majątku Ilję Szamra­jewa. To jedyna w pełni krwista po­stać, w której widać i wschodni tem­perament, i ścierającą się z ordynar­nością rzewność, postać zagrana ostro i po męsku. Czasem wzrok przycią­ga alkoholizująca się z wdziękiem Ma­sza (Maria Peszek). Wszystko to jed­nak mało, mało...

Fałszywa nuta

To, co się dzieje w dramatach Cze­chowa jest rzeczą drugorzędną - pi­sał Tadeusz Różewicz - nie "intrygi", rozwiązania, ale "powietrze" tych dra­matów pamięta się zawsze, czuje się zmysłami ich atmosferę, pustkę mię­dzy zdarzeniami, milczenie między słowami, oczekiwanie. Bezruch, a nie ruch jest tam istotą przedstawienia. Gdzie się podziała prawda w tym spektaklu? Dlaczego nie ma w nim mowy ani o miłości, ani o sztuce, ani o strachu przed niszczącą siłą czasu i starością? Jest w nim jedynie jakieś głębokie niezrozumienie siebie na­wzajem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji