Dozwolone od lat 16
Nie wiem, jak to się Adamowi Hanuszkiewiczowi udaje, ale z podziwu godną konsekwencją od kilkudziesięciu już lat uprawia teatr trafiający w gust młodzieżowy. Sporo osób uważa zresztą, że to nie teatr, lecz estrada i nie sposób nie przyznać im racji. Nikt jednak, jak dotychczas, nie znalazł u nas lepszego sposobu, by przyciągnąć małolatów do teatru na dramat klasyczny. W artyście Hanuszkiewiczu drzemie także pedagog-demiurg, który każe mu rozbijać schematy, formuły i klisze myślowe wbijane uczniom do głów przez belferskie pokolenia "humanistów" spod znaku Gombrowiczowskiego Bladaczki. Stąd też ocenie efektów pracy teatralnej Hanuszkiewicza towarzyszy zazwyczaj spory rozrzut opinii, tylko młodzież wciąż "głosuje nogami".
W spektaklu "Dozwolone od lat 16" spojrzenie reżysera padło na Mickiewicza. Nie na podręcznikowego "duchowego ojca narodu", lecz na człowieka z krwi i kości. Poety, który miał w sobie tyleż wielkości i siły ducha, co zwykłej ludzkiej słabości - przyczyny przykrych nieraz błędów, odcierpianych przez najbliższe otoczenie wieszcza, a wstydliwie pomijanych w jego biografiach. Wiele faktów, dobrze znanych mickiewiczologom z dokumentów, nie było nigdy upowszechnionych. Zaważyły względy historyczno-cenzuralne, ale i obyczajowe. Obraz tego romansującego poety z zamężnymi hrabiankami czy kowieńską aptekarzową nie mieścił się w skali wartości, określanych dziś mianem chrześcijańskich. O tym Hanuszkiewicz opowiada w części pierwszej spektaklu, posiłkując się tekstami Boya, znanego "odbrązawiacza" i obrazoburcy.
Sporny jest także rozrzut pomiędzy rzeczywistym losem uwięzionych filomatów a tym, którego echa znajdujemy w "Dziadach". A sam obrzęd? Mickiewicz napisał go w zupełnie innej wersji, którą na skutek zapobiegliwości wileńskiej cenzury (Lelewela!) musiał poprawić. Stąd też ze znanych nam wersji wypadł Ksiądz, którego zastąpił Guślarz i nieszporowe modlitwy. W pierwotnej wersji Dziadów, którą na scenie odtworzył Hanuszkiewicz, bierze udział Zespół Ludowy z Drohiczyna. Zdaniem reżysera - który poszczególne sceny wiązał słowem jako Narrator - byli to akurat ludzie umiejący frazom Mickiewiczowskich "Dziadów" nadać właściwe brzmienie, pozbawione inteligenckiej intonacji. Pod wodzą Księdza (Tomasz Zaliwski) kilkanaście biednie ubranych osób w wieku emerytalnym klepało "Anioł Pański" i "Zdrowaś Maryja". Cisza jak makiem zasiał zapanowała w teatrze, gdy dwie duszyczki dziecięce wzywały swej mamy. Józiem był łysy i prawie głuchy mężczyzna, Rózią zasuszona starowinka. Scena z ich udziałem, nie powiem, wypadła przejmująco. Nawet gdy inny staruszek, jako Duch Pana zapominał tekstu, który na wyścigi podpowiadała mu suflerka i (przez mikrofon) sam Narrator, udało się widzom zachować powagę. Kiedy jednak jako płocha Pasterka Zosia wystąpiła pląsająca od kulisy do kulisy pani o ciele zniekształconym wiekiem i tuszą, przypomniałem sobie słowa Andrzeja Łapickiego o tym, że starość na scenie jest nieapetyczna i zrobiło mi się przykro. Nawet nie mogłem mieć pretensji do chichoczącej młodzieży, która przyszła tu przecież na zupełnie inny rodzaj twórczości estradowej. "Polały się łzy me, czyste rzęsiste".