Artykuły

Wasawadatta ujrzana nad Wartą

Kulturą indyjską, a nade wszystko jej literaturą, teatrem i filozofią, intere­suje się dziś niejeden Europej­czyk. Od czerwca 1985 roku do lata 1986 odbywał się we Fran­cji wielki przegląd kultury in­dyjskiej. Wydarzeniem festiwalu w Awinionie stał się wówczas spektakl Petera Brooka, będący swobodną adaptacją starożytne­go eposu ,,Mahabharata".

O ile jednak spektakl Brooka był feerią pomysłów, komiksem, narkotyczną opowieścią o ludz­kim losie, wyjętą z indyjskiego kontekstu, o tyle przedstawienie grane obecnie w poznańskim Teatrze Polskim (europejska prapremiera sztuki Bhasy "Ujrza­na we śnie Wasawadatta" z III wieku n.e.) jest niewinną, styli­zowaną baśnią potraktowaną ko­mediowo. Tłumacz tej pono jednej z najlepszych sztuk napi­sanych w sanskrycie - Krzysz­tof Byrski - nadał jej pełniej­szy kształt, dopisując prolog (dowcipna wypowiedź ministra) i epilog (śpiewany zbiorowo), a także przetykając tekstami poezji wisznuickiej.

Reżyser i ostateczny adaptator tekstu - Grzegorz Mrówczyński wziął na warsztat sztukę, która wszakże bez wypełnienia jej ję­zykiem hinduskiego teatru kla­sycznego, całą jego wizualnością,

językiem gestów, mimiki, charakteryzacji, barw, tańca i muzy­ki, wydaje się być utworem sła­bym dramaturgicznie, z wątłą in­trygą polityczną związaną z wąt­kiem miłosnym, osobistym. Do pewnego też momentu widz gubi się w niejasnej konstrukcji tek­stu, wśród egzotycznych imion i nazw krain, choć rzecz jest w gruncie rzeczy prosta.

Oto minister króla Udajany pragnie małżeństwa swego wład­cy z księżniczką Padmawati, bo dzięki temu Udajana może odzy­skać cesarstwo, a minister - silniejszą pozycję. Ucieka się więc do intrygi. Małżonka Uda­jany godzi się na swą pozorną śmierć i w przebraniu oddana zostaje pod opiekę właśnie Padmawati. Dalej już jest wszystko jasne. Rzecz kończy się pomyśl­nie. Wasawadatta może się uja­wnić i żyć znów u boku swego męża, wszelako wraz z jego drugą żoną - Padmawati. Oczy­wiście Europejczyk poza baśniową przypowiastką nie dostrzega tu żadnego problemu. Nie ro­zumie światopoglądu hinduskiego wpisanego w ów tekst ale nie wprost.

Grzegorz Mrówczyński miał więc przeciwko sobie tekst, niezbyt dla widza europejskiego atrakcyjny, i konwencje teatru hinduskiego, których polski zes­pół nie byłby w stanie opano­wać (do tego trzeba wielu lat ćwiczeń), a widz zrozumieć. Wy­brał ostatecznie wariant realiza­cyjny będący wypadkową kultu­ry hinduskiej (ostrożna styliza­cja, odległe aluzje do teatru klasycznego) i europejskiej (na­wiązywanie do konwencji musi­calu, komedii dworskiej i dell`arte).

Pusta scena, okolona jasno-błękitnym horyzontem wywie­dziona jest zarówno z teatru hinduskiego (kathakali gra pod gołym niebem), - jak i z komedii dell'arte grywanej często na go­łej estradzie z zawieszonym z tyłu płótnem. W tym przedsta­wieniu szeroki pas barwnej ma­terii przecina horyzont sceny. Może to być także aluzja do kwiatonu czy ozdobnego filaru indyjskiej świątyni - teatru, lub aluzja do jedwabnej kurtynki z teatru kudijattam, czy

wykorzystywanego czasem ele­mentu plastycznego w postaci naciągniętej tkaniny, symbolizującej np. drzewo lub pałac. Jak w kudijattam, jedynym re­kwizytem jest stołek, a aktorzy występują boso. Z konwencji teatru kathakali jest z kolei np. zieleń i czerwień kostiumów. Wszelako tak zaaranżowanej przestrzeni i kostiumom zabrak­ło teatralnego dowcipu. Rzecz jest w końcu o miłości trakto­wanej z lekkim przymrużeniem oka, komediowo. A gdyby tak owa materia układała się na kształt kaktusa, jak hinduskie świątynie? Motyw gigantycz­nych, tryskających sokiem tro­pikalnych roślin jest zresztą częsty w sztuce hinduskiej.

Mrówczyńskiego interesowało to, co wspólne w tak odległych kulturach teatralnych, jak euro­pejska i hinduska. Okazuje się bowiem, że np. teatr indyjski ma wiele wspólnego z komedią dell`arte, a tekst Bhasy - z ko­medią dworską. Hinduski arle­kin czyli w tym przypadku Wiosenka (błazen) wnoszący żywioł burleski, farsy i element impro­wizacji wywodzi się z tradycji teatru kudijattam. Z komedii dell`arte są obie dworki, krzy­kliwe, przesadne w geście i mi­mice, rozbiegane i podniecone. Z dell`arte jest minister (w pro­logu i jako zwycięski wódz oraz bojaźliwy dworak). Z dell`arte i musicalu jest ruch, piosenka. Jak z komedii dworskiej jest tu wątek miłosny.

Rodem z pysznej komedii jest bardzo dobrze rozegrana scena, w której niewidoczne dla króla i błazna postaci, podsłuchują ich rozmowę. Rodem z dell`arte jest brawurowo wykonana, groteskowo-parodystyczna sekwencja bit­wy, zaaranżowanej wedle reguł - z przymrużeniem oka - walk wschodnich. Broń stanowią sło­miane miotły. Jest też wielopostaciowy twór demon wojny, wielogłowy i wieloramienny, symbol nadludzkiej siły, coś na kształt wojowniczego boga Siwy. I jest zwycięski minister na słoniu - grupie aktorów. I są bra­wa przy otwartej kurtynie. Kil­ka bardzo dobrych scen ma rów­nież błazen (Wojciech Siedlecki) np. kiedy musi załatwić potrzebę albo kiedy wtrąca niemieckie słowa. Dorota Lulka subtelnie charakteryzuje swą Wasawadattę przypominając smukłe, deli­katne kobiety z fresków Adżanty. Wdzięk i uroda to atuty księżniczki (Olga Dorosz). Może tylko brak w tym spektaklu bardziej zuchwałego erotyzmu.

Nieodłączną cechą klasycznego teatru hinduskiego jest muzyka, silnie zrytmizowana. Zastąpiono ją tu muzyką pop, skomponowa­ną przez Grzegorza Stróżniaka, grającego - na żywo - na syn­tezatorze. Melodycznie są to kom­pozycje zgrabne, udane, ale cały podkład rytmiczny brzmi dość banalnie, jakoś tak nazbyt estradowo-dyskotekowo. Z pewnością jednak muzyka spodoba się zna­komitej większości widzów. (A tak na marginesie: Hindusi śpie­wają z kolei w stylu pop Brechtowską "Operę za trzy grosze". Przebojowe "numery'' wykony­wane są, od strony wokalnej, bardzo sprawnie, ładnymi gło­sami (z użyciem mikrofonów).

Mrówczyński stosuje w swym spektaklu stylizowany gest rąk, głowy i tułowia, czerpiąc pewnie impulsy z autentycznych konwen­cji aktorskich i z przekazów iko­nograficznych (układ postaci na rysunkach czy płaskorzeźbach). Starannie zakomponowane, peł­ne gracji gesty wtłaczają jednak trochę widowisko w ramy tea­tru hieratycznego, operowego. Reżyser wyposażył też postaci w cieniutkie patyki, niby pręty bambusa albo ryżu. Są to cza­rodziejskie pałeczki Prospera. Sposób ich trzymania pozwala np. być niewidocznym, albo za­stępować rekwizyty czy nieobe­cne elementy dekoracji np. drzewa.

Teatr Polski przygotował "Wasawadattę" dużym nakładem pra­cy. Efekty tego są dobrze wido­czne w grze całego zespołu. Wszelako mimo to, przedstawie­nie jest jednak zbyt mało wi­dowiskowe, zbyt mało w nim zbiorowego ruchu (niewielka in­wencja choreografa). Nie mo­gę się też oprzeć wrażeniu, że reżyser zrealizował spektakl nazbyt grzeczny, czasem jakby zbyt baśniowo-szkolny, a czasem zbytnio schlebiający młodzieżowej widowni. Nie wątpię jednak, iż ten sprawny, pogodny, relakso­wy spektakl, niepozbawiony wszakże ambicji artystycznych, będzie się cieszył dużym powo­dzeniem widowni poznańskiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji