Gry i gierki
Małgorzata Matuszewska: Urodził się Pan i wychował w Holandii, w której powiedzenie przez kobietę mężczyźnie "nie" jest traktowane dosłownie i nikt nie uważa, że kobieta mówi "nie", a myśli "tak". Jak to wpłynęło na Pana myślenie o spektaklu, który Pan wyreżyserował i na Pana kontakty z ludźmi?
Redbad Klynstra: W Holandii efektem takiego rozumienia mówienia "nie" jest zamknięty w społeczeństwie etap flirtowania. Tam kobieta może sama wejść wieczorem do pubu i raczej nikt jej nie będzie postrzegał jako szukającej mężczyzny. W Polsce tak jest w dzień w kawiarni. W Holandii rzeczy nazywane są po imieniu nie tylko w sferze intymnej, ale na każdej płaszczyźnie: w pracy, w domu.
Efekt mojego holenderskiego wychowania jest taki, że byłem tu nawet posądzany o homoseksualizm, bo nie traktuję każdego spotkania z kobietą jako potencjalnego rozpoczęcia układu. Taka postawa jest jednak oddalona od natury i stereotypu mężczyzny - zdobywcy. Oczywiście model holenderski to "krok do przodu", ale w Polsce jednak czuję się lepiej.
Czy pracując nad spektaklem, rozmawiał Pan z jakimś adwokatem? Pytał Pan, jak by zachował się w podobnej do pisanej przez Mazyi sprawie?
- Tak. Jeden z adwokatów opowiadał nam o zgwałconej dziewczynie, którą się zajmował. Czuł, że jego obowiązkiem było dbanie przede wszystkim o interes ofiary i w imię tego obowiązku namówił rodziców, żeby odstąpić od sprawy. Wiedział, że podczas procesu ta dziewczyna będzie musiała przejść przez to wszystko jeszcze raz i że to będzie dla niej piekłem, tym bardziej że sprawcą był ktoś z dalszej rodziny.
A czy spotkał się Pan z psychologiem albo ze zgwałconą osobą?
- Rozmawiałem z osobą zgwałconą w mniej więcej wieku Debory, ale z Dorotą Abbe, która ją zagra, staraliśmy się raczej opierać na tekście Edny Mazyi, opisującym autentyczne wydarzenie. Zapis czegoś, co się naprawdę zdarzyło, niesie ze sobą coś innego niż poezja zza biurka. Nawet gdybyśmy konsultowali rolę Doroty z osobą zgwałconą, nie moglibyśmy zgłębić bardziej tego świata.
Przecież tu bardziej niż o gwałt fizyczny chodzi o gwałt psychiczny. Kto kogo... Adwokaci w sztuce dowiadują się, że dziewczynka podczas zdarzenia nie krzyczała. To jej milczenie stało się głównym argumentem dla obrońców, bo "skoro oskarżona nie krzyczała, to znaczy, że nie czuła bólu, skoro go nie czuła, to znaczy, że musiała być przygotowana na penetrację i odczuwała przyjemność, więc gwałtu nie było".
W sprawie przeciw gwałcicielom Debory w sztuce Mazyi nie ma żadnych dowodów rzeczowych, wszystkiego, czego dowiadują się adwokaci i pani prokurator - dowiadują się z przesłuchań dziewczynki i chłopców.
Część akcji toczy się na podwórku. Czy do jego pokazania zainspirowała Pana konkretna przestrzeń?
- W podwórkowej przestrzeni w ogóle nie jest ważne, co się mówi, ważne jest, kto na kogo zwróci uwagę. W dzieciństwie w Holandii też bawiłem się na podwórku, one wszystkie są podobne. Kiedy myślałem o podwórku opisanym przez Ednę Mazyi, zainspirowało mnie to naprzeciw Teatru Współczesnego. Siedzą na nim ludzie, którzy wyglądają jakby zostali wyjęci ze sztuki: dziewczyna obsiadana przez chłopaków, jeden chłopak jest w niej zakochany, inny chce pokazać, że ona jest łatwa do zdobycia i on potrafi ją zdobyć, a tamten nie... To gierki i w gruncie rzeczy nie różnią się one od gier w sądzie, w których czasem bardziej niż fakty liczy się, jak zostaną one przedstawione: który adwokat będzie szybszy i bardziej elokwentny.