Artykuły

Każdy niesie swoją pętlę

Skromnie zabudowana scena z dominacją czerni. Ane­miczny snop światła jakby od niechcenia rysuje sylwetki dwóch mężczyzn siedzących przy "trunkowym" stoliku. Aż zieje ponurym, przygnębiającym nastrojem. Niedaleko już stąd do pętli, "symbolu" prawdy ostatecznej, która zaciśnie się na szyi Kuby. Na razie wie o tym tylko on. My dowiemy się dopiero później. Do tego czasu zdarzy się jeszcze parę spraw, padnie kilka słów dialogu, potoczy się przedstawienie.

"Pętla" Marka Hłaski, bo o niej mowa zawładnęła już nie­mal wszystkimi dziedzinami sztuki: kinem (pamiętny znako­mity film z 1958 roku w reżyserii Wojciecha Hasa z G. Ho­loubkiem), radiem (świetne słu­chowisko, roku nie pomnę już), a ostatnio teatrem. Po Lublinie i Zabrzu (gdzie jak podano w prasie cały Śląsk wali na "Pęt­lę"), to przejmujące opowiada­nie w adaptacji i reżyserii Magdy Teresy Wójcik, zaprezentował Teatr Adekwatny w War­szawie.

"Nie ma takiego nieszczęścia, samotności, klęski, kobiety, któ­ra warta byłaby wódki. Ale o tym wiedzą tylko ci, którzy wszystko przepili i którzy mu­szą pić. (...) Pijak rozumie swo­je życie dopiero wtedy, kiedy wszystkie drzwi są zamknięte..." - mówi bohater opowiadania Hłaski. Opowiadania będącego studium alkoholizmu, a zarazem przejmującym studium samot­ności, beznadziei i nieszczęść nieodwracalnych. Ale to tylko w opowiadaniu, bowiem na sce­nie, niestety, wszystko jest uproszczone. To prawda, że utwór Hłaski nie jest łatwym materiałem do adaptacji. Nie­wiele jest w nim wydarzeń atrakcyjnych z punktu widze­nia sceny, powiem akcja zawar­ta jest głównie w opisie stanu wewnętrznego bohatera. To w jego wnętrzu dzieje się dramat, który doprowadzi go do samo­bójstwa. Prawdą jest także iż Teatr Adekwatny - dysponują­cy przestrzenią sceniczną i sprzę­tem (np. tylko cztery reflekto­ry) mało przypominającymi teatralne - wymaga "przysto­sowania" tekstu do swoich wa­runków.

Niemniej nadmierne uprosz­czenie (m.in. brak incydentu z tramwajarzem i jego kolegą, brak sceny w komisariacie, za­miana bufetowej w bufetowego) spowodowało, iż w przedstawie­niu uległy przesunięciu akcen­ty, została spłycona myśl auto­ra -i nastąpiła - niejako - zmiana motywacji. A właściwie jej brak. Nie wiemy na przy­kład, dlaczego Kuba pije (wprawdzie w którymś momen­cie mówi, że "ludzie nie zmie­niają się sami, ludzi zmienia życie", ale ginie to wśród in­nych słów), dlaczego - mimo głębokiego postanowienia iż zerwie z alkoholizmem i podda się leczeniu - sięga właśnie te­go dnia po pierwszy kieliszek, który stanie się motorem na­stępnych zdarzeń. Nie wiemy też najważniejszego: dlaczego wybiera śmierć (knajpiana sce­na, w której Władek próbuje uświadomić Kubie iż z nałogu już się nie wychodzi - dla wi­dza nie jest wystarczającą mo­tywacją). U Hłaski dramat Ku­by uwarunkowany jest przesłankami psychologicznymi, biolo­gicznymi, społecznymi. Pozwala to na spojrzenie na problem w aspekcie szerszym: m.in. w sfe­rze spraw odwiecznych życia i śmierci, z góry wytyczonego losu ludzkiego. Właśnie parabo­licznie - jako koncepcja czło­wieka i losu - przedstawiona jest u Hłaski postać Kuby. W przedstawieniu - niestety - te­go zabrakło.

Są to przewinienia nie tylko reżyserskie, ale i aktorskie. Na odtwórcy głównej roli, Henryku Boukołowskim, spoczywa głów­ny ciężar przedstawienia, czyli ukazanie w sposób przekony­wający drogi człowieka: odda­lanie się od życia i zbliżanie do śmierci. Alkohol w tym wszyst­kim to bardziej pochodna, efekt stanu wewnętrznego bohatera niż bezpośrednia przyczyna tra­gedii. To trudne zadanie aktor­skie w części tylko zostało speł­nione.

Boukołowski nierówno prowa­dzi postać, obok umotywowa­nych świetnych scen, pojawia­ją się tzw. puste, jakby nieu­świadomione. Na przykład na­gle, nie wiedzieć czemu "trzeź­wieje". I to w momencie najmniej po temu sposobnym. Z kolei w scenie tuż przed samobójstwem Kuba jest pijany. I to bardzo. W tym momencie jest tylko alkoholikiem. Toteż trudno uwierzyć, iż pętla jest świa­domym wyborem bohatera. A to odbiera postaci jej wymiar tragiczny i każe spojrzeć na Kubę przez pryzmat jego pi­jaństwa, a nie zagubionego czło­wieczeństwa.

Te nieudane sceny częściowo rekompensują inne, jak choćby dramatyczna "rozmowa" Kuby z Władkiem przy kielichu. Ta przejmująca scena, najbardziej interesująca w przedstawieniu, na długo pozostaje w pamięci. Bogusław Parchimowicz jako Władek stworzył znakomitą kreację. Niepotrzebnie tylko na samym początku - powodowa­ny chyba tremą - zbyt prze­sadnie nakreślił wizerunek po­staci, nadając jej charakter nie­co groteskowy. Równie niepo­trzebnym elementem w spek­taklu jest ostatnia scena, w któ­rej za oknem pojawia się wi­szący maszkaron skonstruowany przez panią scenograf (Anna Stowpiec-Mackiewicz) na kształt jakiegoś straszydła. W jego "ra­mionach" bowiem szuka schro­nienia - już z pętlą na szyi - bohater. Zabrzmiało to nieste­ty, groteskowo. Szlachetne in­tencje reżyserskie, by w owym straszydle upostaciować jedynego przyjaciela, który nigdy nie zawiódł i do którego Kuba miał zaufanie, czyli owo deliryczne "ja" - nie została odczytana przez widzów.

Mimo tych wszystkich man­kamentów spektakl ten targa uczuciem widza i porusza jego wyobraźnię. Jest to niewątpli­wie przejmujące przedstawie­nie. Codziennie bowiem w ja­kimś barze "Pod Orłem" przy flaszce wódki siedzi jakiś Ku­ba który po powrocie do jakiegoś domu zarzuci sobie pętle na szyję...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji