Artykuły

Rozzłoszczony Tuwim krzyczy ze sceny

"Bal w Operze" w reż. Wojciecha Kościelniaka w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Pisze Ewa Wójcicka w serwisie Teatr dla Was.

Julian Tuwim miał dwie twarze. Jedna, ta bardziej znana wszystkim, to twarz poety tworzącego bajki dla dzieci. Druga jest obrazem niepokornego artysty, który szokuje, pisząc odważne i mocne teksty ocierające się o brutalizm czy prymitywny biologizm. Teatr Muzyczny w Gdyni sięgnął po ten drugi "repertuar" napisany tuwimowskim piórem. Bal w Operze to mocny, satyryczny poemat, który (jak pokazał gdyński Teatr) może być czytany jako dzieło nadal aktualne w kontekście dzisiejszych realiów politycznych, społecznych i obyczajowych.

Przygotowaniem sztuki zajęli się wybitni ludzie teatru i muzyki. Mowa oczywiście o duecie Kościelniak - Możdżer. Reżyser słynnej gdyńskiej Lalki oraz autor muzyki do sztuki Izadory Weiss Windows, stworzyli dzieło wielopoziomowe, które nie tylko można czytać na różne sposoby, ale też rozkoszować się jego warstwą muzyczną.

Utwór Tuwima dawniej wzbudzał szerokie kontrowersje, drażnił i rozjuszał tę część społeczeństwa, w którą był wymierzony. Przedstawiał obraz rozpusty, masowej orgii, nie stronił też od pokazania aspektu fizjologicznego ludzkiej natury. Prezentował jak wzniosłe ideały przekształcają się w wyświechtane slogany. Pokazywał inwigilowany świat, pełen szpicli i węszących dziennikarzy. Tekstowi dodatkowo pikanterii dodawały fragmenty Apokalipsy św. Jana, które zapowiadały śmierć, zniszczenie - nieuchronny koniec, który musi nadejść. A co mówi tekst Tuwima dzisiaj, w realizacji Wojciecha Kościelniaka?

Spektakl analogicznie przedstawia wady systemu w którym funkcjonujemy: obłudę i ułomność rodzaju ludzkiego. Jest to obraz rozkładającej się Polski, która toczy wojnę - sama niszcząc się od środka. Ta degradacja spowodowana jest szerzącą się biurokracją, hipokryzją, skoncentrowaniem uwagi na rzeczach błahych, nieistotnych. Reżyser sprytnie przemyca w spektaklu subtelne symbole, które zebrane w jedną całość tworzą przerażający obraz nadchodzącej przyszłości i nawiązują do wydarzeń znanych z przeszłości. Aktorzy noszą przypięte do ubrania odznaki lub opaski jakie nosili Żydzi w getcie. Po każdorazowym otwarciu tajemniczych skrzyń, w których znajdują się włosy, podeszwy od butów przez trąby padają słowa Apokalipsy św. Jana. Na tych skrzyniach znajdują się takie napisy jak: HWDP, 666, dupa, Jude raus i wiele innych, które można znaleźć na każdym okolicznym murze. Czyżby to miało oznaczać, że jesteśmy niewolnikami własnego kraju, czy może boimy się wyjść na zewnątrz? Apokaliptyczne słowa wypowiadane przy pozostałościach z holocaustu, mogą być przestrogą, że zło nie zginęło i na nasze własne życzenie może powrócić. Napisy świadczą o głupocie, braku uszanowania dla wydarzeń, które miały miejsce podczas II wojny światowej.

Kompozycja ramowa dodatkowo wzmaga ten efekt. Na początku widzimy scenę przedstawiającą wagony kolejowe z ludźmi. Na koniec te same osoby stają całkowicie nagie, aby potem pokazać się w obozowych piżamach. Jest to jeszcze jedno wyraziste odniesienie do obozów zagłady, uwidocznienie konsekwencji, które mogą spaść jeżeli wielka orgia nie zostanie wstrzymana - bo przecież "sami sobie gotujemy ten los". Całości dopełniają apokaliptyczne obrazy autorstwa Hieronima Boscha, które podkreślają grzeszność, ułomność i niedoskonałość ludzi.

Jednak w spektaklu na próżno można się doszukiwać zarzutów sprecyzowanych pod konkretnym adresem. Jeżeli już pada jakieś oskarżenie to jest ono wymierzone w każdego, kto przyczynia się do procesu zepsucia.

Spektakl jest drapieżny, zadziorny, przekracza pewne granice, ale wszystko odbywa się w stalowych ramach dobrego smaku. Scena gdy aktorzy siedzą na desce klozetowej, czy wymiotują jest wymowna, tak jak wymowny jest poemat Tuwima, ale uzasadniona i poprowadzona tak, aby nadal była artystyczną manifestacją, niewykraczającą poza dopuszczalny eksperyment teatralny.

Sztuka jest nad wyraz dynamiczna. Wszystko dzieje się w błyskawicznym tempie. Sprawia to wrażenie, że bohaterowie są w ciągłym ruchu; na pewnej drodze, która kończy się tragicznie. Dynamizm spektaklu podkreśla dodatkowo zmienne tempo śpiewanych utworów.

Jest to chyba najlepszy spektakl gdyńskiego teatru pod względem wykonania wokalnego. Aktorzy są solistami a zarazem stanowią jeden organizm, są świetnie skoordynowani. Równo wchodzą w swoje solowe popisy i grupowe aranżacje. Utwory są wyśpiewane czysto, mimo ich skomplikowanej konstrukcji. Doskonałym zabiegiem było obsadzenie artystów o tak zróżnicowanej barwie i wysokości głosu. Pozwala to na stworzenie dzieła o nieprzeciętnym brzmieniu. Piosenki są ułożone tak aby podkreślić indywidualne walory głosowe artystów. Dlatego wielkie chapeau bas za wykonanie piosenek charakteryzujących się trudną warstwą dykcyjną, zwłaszcza przy zaskakująco żwawym tempie.

Spektakl znacznie odbiega od rozrywkowego repertuaru jaki zazwyczaj prezentuje Teatr Muzyczny w Gdyni. Bal w operze jest to spektakl metaforyczny. Nie należy brać jego przekazu dosłownie. Całość trzeba wziąć w cudzysłów, albowiem można go czytać zarówno jako ostrzeżenie, które nawołuje do zmiany, jak i rozrachunek z przeszłością.

Ten niepoprawny dla dorosłych Tuwim wypada w wersji gdyńskiej doskonale. A co najważniejsze Wojciech Kościelniak tę niepoprawność uzasadnia na dzisiejszym poziomie interpretacyjnym. Aktualizuje tekst poety poprzez symbole i liczne odwołania do historii; sprawia, że Tuwim krzyczy ze sceny - do współczesnych o przyszłości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji