Artykuły

Zderzając punkty widzenia

"Ja, Piotr Riviere, skorom już zaszlachtował siekierom swoją matkę, swojego ojca, siostry swoje, brata swojego i wszystkich sąsiadów swoich..." w reż. Agaty Dudy-Gracz w Teatrze Muzycznym Capitol we Wrocławiu. Pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

W tej opowieści naszkicowanej białą kreską na czarnym tle nie ma nic czarno-białego - to jeden z paradoksów znakomitego przedstawienia Agaty Dudy-Gracz "Ja, Piotr Riviere, skorom już zaszlachtował siekierom swoją matkę, swojego ojca, siostry swoje, brata swojego i wszystkich sąsiadów swoich".

Agata Duda-Gracz stworzyła olśniewającą plastycznie, hipnotyzującą wizję i wypełniła ją treścią, pod którą może się w całości podpisać. Jej opowieść, choć inspirowana książką "Ja, Piotr Riviere" pod redakcją Michela Foucaulta, została wymyślona na nowo i wyposażona w nowe sensy.

O ile w książce dostajemy zderzenie opinii i wersji wydarzeń, poddanych naukowej refleksji, to tutaj nie szkiełko i oko, ale współczujące spojrzenie autorki spaja całą opowieść. Obejmuje ono zarówno sąsiadów i rodzinę Piotra (Sambor Czarnota), jego samego, jak i zwierzęta - uciekającego przed rzezią prosiaka, żabę i konia.

Ten spektakl uwodzi od pierwszego momentu - kiedy, zaraz po tym, jak zostawimy w szatni płaszcz, wejdziemy w długi, ciemny tunel, który prowadzi do innego wymiaru. Zostawiamy za sobą szum i zgiełk, żeby trafić do czyśćca, przestrzeni na pograniczu życia i śmierci. W ciemności, która momentami rozbłyska czerwienią, wszystko, co wyłania się z tego tła - od ławek na widowni, przez elementy scenografii i makijaż aktorów - jest narysowane wyrazistą białą kreską.

W tak szkicowej formie, która ma tę zaletę, że kreski łatwo wymazać i ułożyć w nowy wzór, rozgrywa się historia wioski w Normandii, której mieszkańcy zostali wymordowani przez tytułowego bohatera. Duda-Gracz do perfekcji doprowadza tutaj to, co jest jej znakiem firmowym - zderza ze sobą rozmaite punkty widzenia, tworząc nieoczywiste sensy. Zaczynając od miejsc zajmowanych przez publiczność na otaczającej scenę widowni: to od aktorów będzie zależało, czy przypadnie nam w udziale ławka sędziów przysięgłych, czy świadków zdarzeń, czy trafimy w okolice cmentarza, czy też może do wiejskiej sławojki, gdzie perspektywa ograniczy się nam do serduszka wyciętego w drzwiach.

Jego wybór gra rolę zasadniczą - skraca lub wydłuża dystans do poszczególnych postaci. Ale prawdziwa żonglerka perspektywami, z jakich oglądamy tę historię, rozgrywa się na scenie - głównie w części pierwszej, gdzie historię mordu opowiadają kolejno sąsiedzi Piotra, lekarz sądowy, a potem jego najbliższa rodzina, zmuszona obnażyć swoje słabości. I o ile prawdziwa historia Piotra Riviere, mordercy z XIX-wiecznej Normandii, jest opowieścią o rodzinnej przemocy, o splocie namiętności i nienawiści, histerycznej matce i pogrążonym w depresji ojcu, to w spektaklu Dudy-Gracz światło reflektora rozszerza się, żeby objąć całą wioskę. Rodzina Riviere'ów - matka sekutnica (znakomita Justyna Szafran) i ojciec, którego nerwy często ponoszą (Cezary Studniak), puszczalska córeczka (Helena Sujecka), druga, opętana religijną manią (Magda Kumorek), upośledzony synek (Krzysztof Wach), który krzyżuje żaby i ptaki, no i Piotr - nie wyróżnia się tutaj specjalnie ze społecznego tła. Wszyscy tu są jednakowo nieszczęśliwi - cierpią na brak miłości jak nieszczęśliwa młynarzowa (Elżbieta Romanowska), nieuleczalną namiętność jak jej mąż (Tomasz Schimscheiner), brak potomstwa i kiepskie zbiory. A widz niemal uwierzy w finale, że Piotr spełnia prawdziwie chrześcijański uczynek, wysyłając tę gromadę na drugi świat. I tylko pamięć tego, co się działo w akcie pierwszym, przyniesie gorzką refleksję - śmierć nie daje uwolnienia, a piekło zabieramy ze sobą.

W tym przedstawieniu teatru muzycznego piosenek jest stosunkowo niewiele, choć jest sporo świetnej muzyki Piotra Dziubka. Nad solówkami przeważają wykonania zbiorowe, w których - przy nie najlepszej akustyce studia TVP Wrocław - część tekstu ginie. Kiedy podczas przesłuchania rodziny Riviere'ów matka i ojciec zaczynają swoje opowieści, spodziewamy się śpiewanego wyznania. Szybko jednak okazuje się, że poruszające monologi Justyny Szafran i Cezarego Studniaka należą do najlepszych momentów spektaklu. Zresztą cały zespół - wraz z gościnnie występującymi Wachem, Czarnotą i Schimscheinerem - gra tutaj jak w transie, więc szybko zapominamy o gatunkowych podziałach. Patrzymy po prostu na znakomite przedstawienie. Inna rzecz, że odrobinę za długie. Po skrótach skondensowało się do niespełna czterech godzin. Mam jednak wrażenie, że kolejne drobne skróty tylko by mu się przysłużyły. Wielkość mistrza jest w samoograniczeniu - tyle właśnie dzieli spektakl Dudy-Gracz od doskonałości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji