Artykuły

Bakchantki Eurypidesa w przekładzie Jana Kasprowicza

Od dawna już oczekiwaliśmy na sce­nie lwowskiej dramatu starożytnego. Arystofanesa obiecywał nam jeszcze Leon Schiller. I oto wbrew oczekiwaniom nie wieki satyryk, Bernard Shaw starożytnej Grecji, ale jej Szekspir za­witał w progi Teatru Wielkiego, otwierając podwoje na sezon tegoroczny okrzykiem "Dionizos!"

Dziwnie to piękna i dziwnie bliska współczesnemu człowiekowi tragedia ,,najnowożytniejszego z tragików greckich". Mimo niepojętej już dla chrześcijańskiego świata mściwej, ingresji bogów w życie człowieka, mimo okrutnego finału, jaki w dom Kadmosa wno­si szał dionizyjski - można tragicznej, dzikiej a przerażająco prawdziwej muzyce "Bachantek" przysłuchiwać się z coraz nowem uczuciem, z coraz ciekawszem widzeniem otchłannych spraw ludzkiej duszy.

Najulubieńsza tragedia starożytności nie stanie się nigdy przeżytkiem. Z oddali pięciu wieków przed naszą erą płonie jej czerwone światło, jak genialny reflektor, rozdzierający (wówczas gdy nie znano żadnych teoryj psychologicznych) tajemnice życia. Filologowie i historycy widzą w "Bachantkach" - prócz arcytworu - wyraz religijnego konfliktu Eurypidesa. Nam widzom nowoczesnym tego antycznego dramatu, objawia się w "Bachantkach" nie pro­blem religijny, ale troista prawda: 1. konieczność religijnego światopoglądu, 2. znaczenie kultu Dionizosa w religiach przedchrystusowych, 3. niebezpieczeństwo nieświadomych mocy, uśpionych w człowieku.

1. Niema w "Bakchantkach - jak w innych tragediach greckich - walki z przeznaczeniem, z wolą boga skoncen­trowaną na losach jakiegoś człowie­ka. Człowiek walczy tu z bogiem sa­mym. Dionizos zjawia się na ziemi Tebańskiej i stuka do pałacu Pentheusa bluszczowym tyrsem. Ale mądry czło­wiek broni bogu wstępu w swój dom i w swój kraj. Podejmuje wojnę z bóst­wem, nie chce mu zbudować ołtarza, ani złożyć ofiary. Bóg mści się. Sza­łem swoim, "świętym szałem", który ogarnia całe miasto, dotyka zarówno Pentheusa, jak jego matkę Agawę. Sta­nie się rzecz straszna: Agawa na czele szalejących bakchantek rozedrze w sztuki syna, sądząc że rozdziera lwa. Dionizos karze opornych. I nie złamie jego gniewu przedziwny w ustach greczynki krzyk Agawy: "Jeśliś jest bogiem, nie miej ludzi złości". Dionizos, już osadzony przez Eurypidesa jako bóg zbyt mało różniący się od człowieka, zostaje starym, homerowym bogiem namiętności. Każe Agawie za karę opuś­cić kraj i iść na wygnanie.

2. Kim jest ten Dionizos, przeciw któremu nie godzi się walczyć człowie­kowi? Jest ciemnym, w podziemia kę­dyś schodzącym, co rok zabijanym i grzebanym i co rok zmartwychwstającym Chrystusem pogańskiego świata. Przynosi wino na pokarm stęsknionym duszom, ale zaprawiane krwią. Idzie ze Wschodu, z Lidii jońskiej, w półnie­ście szaty odziany i wzywa do zapomnienia o wszystkiem w imię ekstatycznej pochwały życia i płodności. Jest tym który odrywa od pługów najgorliwszych oraczy ziemi i zbieraczy chleba, aby ukazać im najwyższe szczyty pogańskiego widzenia świata: mistykę ciała, duchową potęgę zmysłów. Zanim przyjdzie Ten, który ponad czerwoną glorię dionizyjskiego mistycyzmu rozpali białe słońce mistyki pozazmysłowej, tajemnicy wiecznego życia. W "Bachantkach" Eurypidesa skrzepła ta postać Dionizosa-Chrystusa w sposób jedyny i zniewalający analogię. Rozmowa z Pentheusem w chwili uwięzienia już prof. Witkowskiemu wydała się paralela Chrystusa przed Piłatem. Samo zjawienie się Dionizosa, jako ukrytego syna bożego, syna Dzeusa - przypomina przyjście Chrystusa, jako proroka własnej boskości. A po­tem wyjście Djonizosa z podziemi, własną mocą, z roztrzaskaniem pałacu Pentheusa i objawienia się jego opłakującym odejście boga bakchantkom - jakże uderzająco przypomina wyjście Chrystusa z pod grobowego kamienia i zjawienie się niewiastom. Dziwny to dokument tęsknoty człowieczej do prawdy, która nadejść miała dopiero za pięćset lat...

3. A poza tem drugiem dla nas szczególnie wstrząsającem obliczem "Bakchantek" - Trzecia ich twarz: Twarz wiecznego człowieka. Eurypides nie sformułował teoretycznie prawdy o podświadomości. Nie był Freudem, ani nie przeczuwał dzisiejszego poglądu na budowę duszy ludzkiej. Ale tym genialnym chwytem, który pozwolił mu po raz pierwszy żywych ludzi wprowa­dzić pod maską tragiczną - zerwał zasłonę z ciemnych spraw psychiki i ukazał je w ostrem i grozą przejmującem świetle.

Pentheus - to człowiek, który rządzi się tylko rozumem, prawdą umysłu racjonalistycznego. Chce aby ludzie mieli tylko głowy. Wyrzuca ze świadomości podstawową siłę człowieka, jego seksualną potęgę. Nie weźmie w dłoń tyrsa w którego kształcie uwieczniono symbol płodności. Weźmie zbroję, aby walczyć z kobietą miłości żądną. Dionizosa każe zamknąć w podziemiach swego pałacu. Powiedziałby dzisiejszy człowiek: "spycha go do podświadomości". I wtedy potęga zmysłów i ciała, potęga krwi - zaczyna zemstę. Pentheus ulega zupełnej prze­mianie. Dionizos rozsadza zaporę jego świadomej woli jak rozsadził sklepienia piwnic. Król, w szaty kobiece przyodziany, jak szaleniec pędzi na Kitajron, by podpatrywać pijane orgje Menad. Jakże płoną mu oczy w zmysłowej żądzy. Jakże miota się wyzuty z woli, z rozumu, z hamulców, ten człowiek, który zbyt zuchwale hamulec nakładał świętym, boskim sprawom w człowieku. Ale jest już za późno. Kto w czas nie pojmie głosu boga, kto nie uwierzy w świętość dionizyjskiego szału, jak wierzą niewiasty, przez które odradza się siła życia, ten ginie.

Wystawiono "Bakchantki" z prawdziwym ogniem wielkiej sztuki. Uwspółcześniono tragedję grecką w sposób nieporównany. Nic nas w tej sztuce nie dziwi, nie razi ani archaizmem, ani pogwałceniem starożytnego stylu. Żyją - ci Grecy w doskonale przestylizowanych kostjumach-posągach, wśród nowoczesnych kolumn, schodów i nisz. Najciekawiej i najlogiczniej zaś potraktowano chór Bachantek. Chór ten jest w ciągłym ruchu tańcząc, albo gestami rąk i postaci wyrażając nastrój i swój sąd, Z chóru wydobyto trzy salowe glosy. One to na tle symfonii okrzyków, barw, świateł i tańca łączą poszczególne sceny ze sobą. Chór znika i wchodzi znowu, jakby niewidzialnie okrążał scenę w przepisowymi pochodzie. Jest realistyczny w swej symbolice jak realistyczne są wszystkie postacie prócz Dionizosa. Dionizos jeden w hieratycznej pozie, prawie nieruchomy, tajemniczy jak blady, ożywiony posąg, porusza się w tej tragedii niby z antycznego koturnu zdjęta postać herosa.

Gra zespołu i dykcja wiersza - bez zarzutu. Szczególnie piękne partje dali obaj Gońcy: Brochwicz jako pasterz z Kitajronu, opowiadający o szale Bakchantek i rozdarciu trzody, i Szpiganowicz (po raz pierwszy grał u nas ) w relacji o śmierci Pentheusa.

Chóry wymagają jeszcze starannej pracy nad jednoczesnością słów. Korekty wymaga niczem nieuzasadniona ortografja i ortofonja "Bachantek". Afisz i aktorzy głoszą: "Bachantki". Jest to niezgodne z wymową grecką, gdyż tekst oryginalny wyraźnie mówi o "Bakchaj" - i te tradycje przekazało nam stare wykształcenie klasyczne.

Pronaszko jako dekorator, Radulski jako reżyser i Mund jako kierownik muzyczny - odnieśli na inauguracyjnym wieczorze Teatru Wielkiego pełny sukces artystyczny, narówni z główna trójcą aktorską: Siemaszkową (Agawa, matka Pantheusa), Krasnowieckim (Pentheus, król Teb) i Białoszczyńskim (Dionizos).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji