Śmiertelna igraszka
O najnowszym przedstawieniu w Teatrze im. Wilama Horzycy w Toruniu można powiedzieć wiele dobrego. Grane jest w kameralnej przestrzeni dużej sceny, na której - już niemal tradycyjnie - prócz aktorów mieszczą się też widzowie. Ma to tę wadę, że siedzi się w ciasnocie i niewygodzie, ale tę zaletę, że aktorów widać a zwłaszcza słychać znakomicie. Aktorzy podają tekst wyjątkowo poprawnie i czytelnie, kwestie padają płynnie i - gdy trzeba - szybko. Wymiany zdań następują dzięki temu niemal naturalnie, a długie, dyskursywne tyrady głównych bohaterów można śledzić uważnie.
Zaletą przedstawienia jest znakomite rozwiązanie problemu przestrzeni scenicznej. Akcja "Nie igra się z miłością" dzieje się w zasadzie w dwóch miejscach: w pałacu i we wsi. Zmiany planów następują często, teatr miał zwykle problemy z płynnymi zmianami dekoracji, a rozwiązywano je w różny sposób. Tu scenograf Anna Sekuła zaproponowała posadzenie widzów w przejściu, w przestrzeni pomiędzy pałacem a jego o-toczeniem, jakby na drodze, ograniczonej zresztą wyraźnie cmentarnym, żelaznym płotkiem. Pochodzenie starych, kutych krat staje się znaczące w momencie, gdy komediowo rozpoczynająca się sztuka stacza się w dramat. Efekt niespodzianki zostaje osiągnięty, acz głównie właśnie w zakresie operowania przestrzenią teatru.
Sztuka teatralna jest pracą zbiorową i dzielenie jej na działki: aktorską, scenograficzną czy reżyserską jest trochę sztuczne. Nie da się jednak tego uniknąć. O ile więc aktorsko, a zwłaszcza scenograficznie najnowsza toruńska praca teatralna wypada co najmniej interesująco, o tyle zastrzelenia budzi rzecz zasadnicza - prowadzenie aktorów i efekt całości.
Świat sztuki Muąseta dzieli się - dość zresztą schematycznie - na część pałacową, dworską, obciążoną wszystkimi grzechami, o jakie młodość obwinia starość: głupotą, cynizmem, nieuctwem, amoralnością. Po drugiej stronie (w toruńskiej inscenizacji dosłownie) jest świat wsi - u Musseta jako chór wieśniaków ironicznie komentujący sytuacje dworskie. Prawdziwą opozycją w stosunku do grupy dworskiej jest para młodych bohaterów - Kamila i Perdican (któremu tłumaczka odjęła "d", więc na scenie jest Pericanem, co rzeczywiście lepiej brzmi. Boy, by uniknąć nieprzyjemnych z tym "d" skojarzeń, nazwał w swym tłumaczeniu młodzieńca Oktawem). Oboje wychodzą dopiero z okresu młodości, są więc bardzo wyczuleni na rzeczy zasadnicze, na świat wartości. Toczą między sobą grę, która trochę przypomina sytuację ze "Ślubów panieńskich", bo Kamila z założenia nie chce utracić dziewictwa, wszystko jest jednak znacznie poważniejsze i bardziej niż u Fredry drapieżne. Dyskurs młodych bohaterów z połowy ubiegłego wieku wydaje się zaskakująco dojrzały i brzmi bardzo współcześnie do momentu, gdy - zachowując cechy postaci - aktorzy utrzymują naturalną konwencję gry. Wiarygodność tych postaci, którą uzyskuje się z dużym wysiłkiem przy pomocy języka nowego przekładu i bardzo klarownego, powściągliwego aktorstwa trójki "młodych" (Sławomir Maciejewski, Agnieszka Wawrzkiewicz, Maria Kierzkowska), niezbędna jest, jeśli romantyczna komedia Musseta ma być pretekstem do ogólniejszej niż tylko teatralna refleksji. Tymczasem ekspresjonistyczne wtręty, stosowane przy przeprowadzaniu aktorów od komedii do dramatu, niszczą ten efekt. Szkoda, bo znakomity pomysł inscenizacyjny młodych twórców przedstawienia stwarzał nadzieję, że unikną oni pułapek kryjących się w mussetowskiej komedii romantycznej, balansującej między farsą a tragedią, prowadzącej dyskurs między libertynizmem, racjonalizmem i romantyzmem, operującej inteligentnym dowcipem słownym i sytuacyjnym. Satysfakcja z obejrzenia sztuki jest przez to mniejsza. Ale może to tak jest, że gdy jest dużo dobrego, chciałoby się jeszcze więcej, tym bardziej, że osiągnięcie w pełni zadowalającego efektu wydaje się być bardzo niedaleko.