Artykuły

Melodramat z happy endem w finale

"Nabucco" w reż. Tomasza Janczaka, koncert inscenizowany w Teatrze Muzycznym w Lublinie. Pisze Dorota Gonet w Gazecie Wyborczej - Lublin.

Niektórzy mogą pytać, czy warto robić w dzisiejszych czasach operę. Zawsze w zamian można zrobić coś bardziej produktywnego. Wypełniona w sobotę po brzegi hala Globus świadczyła o tym, że warto.

"Nabucco", trzecia z kolei opera Giuseppe Verdiego, ale pierwsza, która przyniosła mu sławę, inspiruje twórców i publiczność niezmiennie od blisko 200 lat.

Opowiada o zniewoleniu i wygnaniu Żydów przez babilońskiego króla Nabuchodonozora II i jest od dnia premiery aktualnym spojrzeniem na kwestie polityczne. Słynny chór Żydów wspominających nad wodami Babilonu ukochaną ojczyznę, stał się nieoficjalnym hymnem włoskiego Risorgimento (ruch na rzecz zjednoczenia Włoch rozdrobnionych pod panowaniem Cesarstwa Austriackiego). Wielu Włochów odczytało zniewolenie Żydów jako przypowieść o swojej walce o wolność, a po śmierci Verdiego w 1901 r. cały Mediolan śpiewał "Va, pensiero". Zgodnie z tradycją zapoczątkowaną na premierze, kolejne inscenizacje tej opery w mniejszym lub większym stopniu odnosiły się do problemów zniewolenia. Także i realizatorzy sobotniego koncertu przypomnieli, że religijny fundamentalizm i ludobójstwo wciąż stanowią zagrożenie dla ludzkości.

Ale "Nabucco" to także przepiękna opowieść o miłości. W ciągu czterech aktów rozgrywa się prawdziwy melodramat z happy endem w finale. Fenena, córka Nabucco, kocha Ismaela - siostrzeńca Sedekiasza, króla Jerozolimy; swoją miłością otacza też wszystkich Izraelitów. Jej przyrodnia siostra Abigail - pierworodna córka Nabucca z nieprawego łoża, także miłująca Ismaela, robi wszystko, by osiągnąć własny cel, a jest nim w pierwszym rzędzie władza. Jednak główna intryga rozwija się nie między siostrami, lecz między Abigail i Nabucco. Dwie antagonizujące ze sobą postacie w lubelskiej inscenizacji kreowali Jolanta Żmurko-Kurzak i Mikołaj Zalasiński. Najeżona karkołomnymi wręcz trudnościami partia Abigail wymaga najwyższych umiejętności. Jolanta Żmurko-Kurzak, niezapomniana mozartowska Królowa Nocy dała tym razem pokaz wokalnej siły głosu verdiowskiego, spełniając pokładane w tej roli nadzieje: jej sopran był mocny jak dzwon w partiach górnych i wywołujący dreszcze w dolnych. Stworzyła wyrazistą postać kobiety, która nie tylko pała nieodwzajemnioną miłością, ale nagle musi zmierzyć się z prawdą, że nie jest księżniczką lecz nieślubnym dzieckiem. Emanuje siłą od chwili kiedy po raz pierwszy pojawia się na scenie, schodząc ze schodów aż po ostatni, dramatyczny moment przemiany serca. I to właśnie Jolanta Żmurko-Kurzak była niekwestionowaną gwiazdą wieczoru.

"Nabucco" wymaga dwóch wspaniałych niskich głosów męskich, które do lubelskiej inscenizacji udało się pozyskać. Odtwarzający tytułową rolę Mikołaj Zalasiński (zastąpił chorego Andrzeja Dobbera) jest doświadczonym Nabucco i bez wątpienia włożył w rolę dużo serca, a i głos ma ciekawy, choć chciałoby się chwilami więcej kontrastu między scenami obłędu i przytomności umysłu króla. Takie odniosłam wrażenie w odniesieniu do stonowanej roli Bogdana Kurowskiego (Zachariasz, żydowski kapłan), którego rozlewający się głęboki bas brzmiał jak głos prawdziwego proroka - dobrotliwego ale i władczego. Zasłużone brawa zdobyła jako Fenena nasza lubelska (choć nie tylko) gwiazda, Elżbieta Kaczmarzyk-Janczak, której ciemna barwa głosu dobrze kontrastowała z sopranem Jolanty Żmurko-Kurzak. Obie panie bardzo dobrze prezentowały się na scenie. Ciekawie zaznaczyli swoją obecność znani i lubiani przez lubelską publiczność artyści naszego Teatru Muzycznego: obdarzona mocnym sopranem o szlachetnej barwie Dorota Dominiczak-Laskowiecka jako Anna, siostra Zachariasza i Partycjusz Sokołowski - dobrze brzmiący, mocny bas jako Arcykapłan, sługa świątyni bożka Baala. Nieco mniej dał się zapamiętać Andrzej Wiśniewski jako Abdallo, zaś Tomasz Janczak w roli Ismaela brzmiał w górnych partiach zbyt siłowo, co powodowało u słuchacza pewien dyskomfort. Za to prezentował się znakomicie.

Chóry - bodaj najważniejszy element "Nabucca", brzmiały na ogół dobrze, a "Va pensiero" miało w sobie wszystkie przypisane mu przez Verdiego elementy, a więc nostalgię, rzewność, nastrojowość. Na uznanie zasłużyła orkiestra Teatru Muzycznego pod batutą Andrzeja Knapa. Mimo niełatwych warunków hali sportowej dobre było brzmienie smyczków, pięknie brzmiały wiolonczele i flet. Zamysłem reżysera było pokazanie uniwersalności "Nabucca". Cel osiągnięty został skromnymi, ale bardzo wymownymi środkami (scenografia ograniczona była do telebimów z wizualizacją, złotego tronu i menory). Ciekawe, że ta uboga scenografia zupełnie nie przeszkadzała w odbiorze, a niektóre pomysły zaskoczyły celnością (świątynia ociekająca krwią, jej zamurowane wejścia, rozpadający się posąg bożka z obrazami współczesnych dyktatorów w tle).

Można zapytać, czy warto robić w dzisiejszych czasach operę. Zawsze w zamian można zrobić coś bardziej produktywnego dla społeczeństwa. Wypełniona po brzegi hala Globus już po raz drugi (cztery lata temu Teatr Muzyczny wystawił tam "Trawiatę") świadczyła o tym, że warto.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji