Artykuły

Erwin Axer - pan z niegdysiejszej bajki

ERWIN AXER z uwagą czytał autorów, głęboko wnikał w świat ich doznań, myśli i wyobraźni, bezbłędnie rozszyfrowywał styl i estetykę, zatem był wierny nie duchowi dramatu, lecz jego literze. Uważał bowiem, że wierność poetyce i konstrukcji sztuki, niepowtarzalnej aurze myśli jest trudniejsza do urzeczywistnienia na scenie niż reżyserowanie dramatu z przyjętą tezą własną. Styl to człowiek - często powtarzał.

Hartu ducha i odwagi trzeba było, by zachowując podziw i szacunek, lojalność i czułość wobec osoby, przeciwstawić się programowi Leona Schillera. Teatr w jego rozumieniu był najważniejszą ze sztuk, a reżyser kreatorem monumentalnych widowisk budzących sumienie narodu, w wolnych chwilach zaś geniuszem sceny lekką ręką tworzącym widowiska ludowe, staropolskie, kabaretowe, operowe, polityczne, zaangażowane w najbardziej palące społecznie sprawy... a także walczącym publicystą, eseistą, inspiratorem nauk o teatrze.

Erwin Axer, najmłodszy uczeń, trafił do PIST jako siedemnastolatek, potrafił zachować własne przekonania, co w zderzeniu z osobowością Mistrza nie było łatwe. Racjonalizm i sceptycyzm, wyniesione z inteligenckiego domu we Lwowie, w którym bywali luminarze kultury dwudziestolecia międzywojennego, podpowiadały dyscyplinę myśli i uczuć. Nade wszystko obserwację człowieka nie z perspektywy wielkich idei, lecz turbulencji życia, gdzie sprawdza się jego ordinary human decency, zwyczajna ludzka przyzwoitość. Jako program działalności artystycznej brzmiało to niezbyt efektownie, zwłaszcza gdy dodać niechęć młodego reżysera do pomysłów otwierających jak wytrych materię dramatu na rzecz jego analizy historycznej, stylistycznej, psychologicznej wywiedzionej z szacunku dla słowa dramatopisarza.

Doświadczenia lat nauki, później wojny dostarczyły materiału do obserwacji ludzkiej natury w sytuacjach o skali szekspirowskiej. Zwłaszcza gdy idzie o gęstość psychologiczną i przebiegi ludzkich losów, jakich nikt by nie wymyślił. Monumentalne wizje wielkości jednostki nasycone mistycyzmem, znane z romantycznej literatury, okazały się mało przydatne dla analizy zachowań człowieka postawionego przed kafkowskim prawem, którego nie sposób pojąć. Sprawdzała się rzeczowość i chłód opisu, powściąganie emocji i unikanie wielkich słów. Okrutne doświadczenia przekonały młodego reżysera, że teatr powinien pokazywać człowieka z całym jego bagażem przeżyć, reakcji i postaw, za to być nieufnym wobec wielkich idei, szlachetnych programów, od estetycznych po polityczne.

Po wojnie, w Łodzi, Erwin Axer wraz z Michałem Meliną założyli Teatr Kameralny, w którym młodzi aktorzy i reżyserzy próbowali, w oparciu o możliwie najlepszą zachodnią i polską literaturę, wypracować język scenicznej wypowiedzi bliski doświadczeniom ludzi uratowanych z wojennej pożogi, pozbawiony patosu, szerokiego gestu i podniesionego artystycznego tonu. Ten skromny program urzeczywistniany przez coraz lepszych aktorów, skupionych nie na gwiazdorskich solówkach, jak w przedwojennym teatrze, lecz na pracy zespołowej, stał się znakiem firmowym teatru Axera. Tu inaczej się mówiło i inaczej słyszało.

Po przeprowadzce do Warszawy w 1949 roku Kameralny zmienił nazwę na Współczesny, ale nie program, doskonaleniu podlegał sposób jego realizacji. U Axera znów najmniej fałszowano, także ideologicznie; ratując teatr z opresji socrealizmu klasyką i małą liczbą premier, dawał aktorom czas na pogłębienie zawodowych umiejętności i wypracowanie nowych środków wyrazu. Po październiku 1956 roku zespół jego aktorów okazał się najlepszym w kraju, grono wybitnych indywidualności mogło bowiem ucieleśnić teatralnie wyobraźnię, myśl, styl, wrażliwość i aurę emocjonalno-intelektualną wielu autorów. Teatr przy Mokotowskiej stał się miejscem polskiej inteligencji, która, żyjąc za żelazną kurtyną, mogła obcować ze współczesną dramaturgią, a premiery angielskich młodych gniewnych: Osborne'a, Pintera, Becketta (polska prapremiera Godota w 1957 roku), Ionesco, Frischa, Anouilha, Albeego, odbywały się niemal w tym samym czasie, co za granicą i, jak wynika z porównań krytyków, w niczym im nie ustępowały. Więcej, "Kariera Artur o Ui" Brechta z genialną rolą Tadeusza Łomnickiego wzbudziła podziw i zawiść. Wdowa, Helena Weigel, nie udzieliła zgody na występy w Londynie, nie chciała dopuścić, by przedstawienie Erwina Axera okazało się lepsze (a było zdecydowanie) niż to w wykonaniu Berliner Ensemble, z jej zięciem w roli głównej.

O "Tangu" Mrożka, zrealizowanym w Dusseldorfie rok po premierze we Współczesnym, pisały w superlatywach wszystkie europejskie gazety. Sukces przedstawienia stał się fundamentem zagranicznej kariery autora i reżysera. Erwin Axer jedną trzecią swoich przedstawień (29 z 99) zrealizował w Dusseldorfie, Amsterdamie, Nowym Jorku, Monachium, Leningradzie, Zurychu, Hamburgu, Berlinie i Wiedniu, gdzie w latach siedemdziesiątych był jednym z głównych reżyserów Burgtheater. Niejednokrotnie jego realizacje zagraniczne -"Marzyciele" oraz "Vincenz i przyjaciółka znakomitych mężów" Musila, "Święto Borysa" Bernharda, "Tango" Mrożka - ustanawiały najlepszą tradycję dla tych dramatów w Europie.

Dzięki Współczesnemu pod dyrekcją Axera (najdłuższą w naszych dziejach: w sumie 35 lat) widzowie mogli się czuć Europejczykami. Uczeń Schillera wypełniał jego testament: utrzymać polski teatr przy Europie. Niemal każda premiera była wydarzeniem artystycznym, przy czym każda proponowała odrębny język sceniczny, adekwatny do poetyki danego autora. Czy były to "Trzy siostry" Czechowa, "Nasze miasto" Wildera, "Ifigenia w Taurydzie" Goethego, "Kariera Arturo Ui" Brechta, "Androkles i lew" Shawa, "Dochodzenie" Weissa, "Biederman i podpalacze" Frischa, czy "Niemcy" i "Pierwszy dzień wolności" Kruczkowskiego, "Irkucka historia" Arbuzowa, "Dwa teatry" Szaniawskiego, kolejne sztuki Mrożka, Brylla. Nie były to przedstawienia psychologiczne teatru z czwartą ścianą, które to głupoty powtarza się po dziś dzień. Teatr Axera w pewnym momencie luminarze krytyki, zapatrzeni w awangardowy teatr kontrkultury i Grotowskiego, postanowili utrupić. Uznali go za kulturalny, wyciszony, stonowany, czyli za akademicki, jakby to były zarzuty, a nie komplementy.

Z analizy prac Axera wynika wniosek, być może dla wielu zaskakujący: nikt lepiej owych sztuk w Polsce (a często i w Europie) nie wystawił. To znaczy, że pozostały one w scenicznym wcieleniu wielowymiarowe, słowa uwiarygodnione przez aktorów prawdą przeżyć i zachowań niosły bowiem myśl precyzyjną i poetycką, uniwersalną i estetycznie oryginalną, nie pozbawioną absurdu, humoru czy przewrotności, ale zawsze osadzoną w sprawdzalnych pokładach życia. Iluzja teatralnej fikcji bywała podobnie przekonująca, jak w zetknięciu z obrazami holenderskich mistrzów, gdy wydaje się, że wystarczy wyciągnąć rękę, by dotknąć osoby, sprzętu, pięknej tkaniny i podążając za światłem, wejść w namalowany pejzaż czy wnętrze domu. Widzowie we Współczesnym wielokrotnie ulegali złudzeniu, że obcują z rzeczywistością prawdziwszą niż samo życie, choć nigdy nie była budowana naturalistycznym konceptem, kopiowaniem ulicy i pospolitości, ale zawsze kunsztownie skomponowana z elementów rzeczywistości. Wykreowana przede wszystkim ze słów, czyli myśli i uczuć urzeczywistnionych przez sceniczne zachowanie, a nade wszystko przez sposób mówienia wybitnych aktorów. Odróżniających, jak reżyser, precyzyjnie rodzaj literatury, dla jakiej przyszło im szukać najlepszych akcentów, intonacji, odcieni, niuansów ludzkiej mowy rozumianej jako najbardziej precyzyjny i kunsztowny sposób wyrażania myśli i uczuć. Mowy, która broni przed barbarzyństwem i irracjonalnymi instynktami. "Słowo jak gwiazda świeci wśród ciemności"- pisał reżyser. I dalej, konsekwentnie, "łut myśli wart jest więcej niż tony farb i butaforki". Zatem scenografia i efekty dźwiękowe nigdy nie były w tym teatrze dominujące, tylko podporządkowane ściśle sensom całości. Najważniejsi byli autor i aktor. Nie bez powodu podkreśla się, że Erwin Axer wychował kilka pokoleń aktorów jako, warto dodać, świadomych swej roli artystów posługujących się wieloma językami teatru i literatury. Zgodnie z tymi przekonaniami kształcił reżyserów, jego najwybitniejszy uczeń swymi dokonaniami wpisał się w najlepszą tradycję polskiego teatru znaczoną nazwiskami Leona Schillera - Erwina Axera - Konrada Swinarskiego.

Wszystko to Erwin Axer osiągnął nie dlatego, że jako reżyser eksponował siebie, inscenizował własne myśli na temat świata, polityki, wydarzeń, wręcz przeciwnie: dlatego, że z uwagą czytał autorów, głęboko wnikał w świat ich doznań, myśli i wyobraźni, bezbłędnie rozszyfrowywał styl i estetykę, zatem był wierny nie duchowi dramatu, lecz jego literze. Uważał bowiem, że wierność poetyce i konstrukcji sztuki, niepowtarzalnej aurze myśli jest trudniejsza do urzeczywistnienia na scenie niż reżyserowanie dramatu z przyjętą tezą własną, choćby najbardziej aktualną czy uchodzącą za słuszną, do której trzeba nagiąć, skrócić lub dodać tekst, czyli opowiedzieć ją innym językiem. A to już nie brzmi ani nie wyraża tego samego, co właściwy styl autora. Styl to człowiek - często powtarzał.

Nie szło tu o banalną wierność autorowi, jak się przyjęło mówić, lecz o odkrycie i pokazanie językiem teatru możliwie wielu autorów w całej oryginalności i niepowtarzalności ich światopoglądów i talentów, do czego trzeba wiedzy, klasy i znajomości wielu obszarów kultury. Ograniczenie czyni mistrza, w przypadku Axera było ono świadomie przyjęte, bo pisać czy wyrażać poglądy umiał jak mało kto, więc nie miałby kłopotu z dopisywaniem czy przerabianiem cudzych dramatów. Nie czynił tego z szacunku wobec autorów i siebie, bo jak mawiał: "inscenizacja to za duży garnitur", w którym człowiek wygląda pokracznie, jeśli nie kabotyńsko.

Los podarował mu długie, świadome życie; na ludzką szamotaninę patrzył z dystansu przeżyć i doświadczeń, z jakich budował swoją niepodległość duchową, analizując ludzkie postępki w konkretnych okolicznościach. Urodził się w Wiedniu, kilka tygodni po śmierci Franciszka Józefa, którego ponadpółwiekowe rządy dla wielu poddanych i historyków oznaczały to, co w dziele rządzenia wymyślono najlepszego. Jeszcze długo po rozpadzie monarchii we Lwowie, dokąd przenieśli się rodzice w 1920 roku, cesarz był darzony szacunkiem i sentymentem, a wielojęzyczne ludy jego państwa żyły w zgodnej symbiozie religii, kultur i obyczajów. Przeżył jako uczeń i student dwudziestolecie międzywojenne, wcale nie tak sielankowe, jak się to dziś przedstawia, bo nacjonalizmy, faszyzm i komunizm rosły w siłę. Następnie przeżył sowiecką okupację Lwowa, a dwa lata później wkroczenie do miasta Niemców, którzy odmówili jego narodowi prawa bytu i zdołali unicestwić ojca i brata. On sam i matka ocaleli, w dużej mierze dzięki rodzinie Kreczmarów. Po powstaniu warszawskim wraz z jeńcami trafił do obozu pracy w górach Hartzu. Stamtąd wrócił do Lodzi, w której nigdy nie był i gdzie przyszło mu, jak wszystkim ocalonym, "budować socjalizm" na kolejnych etapach rozwoju.

Zostawił oprócz wielkich przedstawień kilka tomów "Ćwiczeń pamięci". Ich lektura sprawia, że świat normalnieje, gdyż skrojony został na miarę człowieka pogodzonego ze sobą, skonstruowanego świadomie wedle najlepszych wzorów humanizmu. Artysty, który maczał pióro w rozumie i sercu, by dać świadectwo własnych przeżyć i doświadczeń, przy czym nie zapominał o wrażliwości na ludzką niedolę spowodowaną nieszczęściem, chorobą czy biedą. Posługiwał się krystalicznie czystą polszczyzną, zdolną wyrazić subtelne stany uczuć i oddać precyzję myśli. Dla wielu ta znakomita proza dowodzi wyższości Erwina Axera pisarza nad reżyserem. Dla mnie niekoniecznie, widzenie człowieka i świata jest w obu formach wypowiedzi takie samo, a że trudniej przeczytać przedstawienie niż wspomnienia czy eseje, dowodzi, że raczej jego teatr, zwłaszcza wspaniałe role aktorów zbywane w recenzjach komunałami, nie został w pełni odczytany.

Z prób życia wyszedł obronną ręką, nie był fanatykiem żadnej idei czy wiary, tylko świadomym swoich postępków człowiekiem. Mawiał, że nie da się przejść przez życie i nikogo nie potrącić, ale starał się tego unikać, nie mówił o ludziach źle, choć doznał ich głupoty, a niekiedy podłości. Nie czynił ekshibicjonistycznych wyznań przeciw czasom, ideologiom, nie należał do grona "zawodowych jęczenników", co się stale rozliczają ze światem. Lekceważył ułomności ludzkiej natury z powodów raczej estetycznych, skłonności do moralizowania był pozbawiony zupełnie. Wolał pisać swoje eseje i felietony, po raz enty poczytać "Próby" Montaigne'a albo "Rozmowy z Goethem" Eckermanna, lektury, które pokazują, jak poznać siebie, czyli świadomie się doskonalić. Lubił spotykać piękne kobiety, na ich urodę był wyjątkowo wrażliwy, tak jak na piękno przyrody czy sportu - grał w tenisa, pływał - i często chodził na spacer, by spotkać krasnoludki, "bo przecież są na świecie...".

Przez ostatnie kilkanaście lat miałam szczęście w kawiarni, w alejkach Łazienek, parku przy Filtrowej lub w domu Erwinowi towarzyszyć. Spotykałam mądrego, pełnego (najchętniej absurdalnego) humoru człowieka, który zawsze potrafił znaleźć właściwą miarę rzeczy, zobaczyć spektakl, artykuł, zjawisko czy książkę w perspektywie ich rzeczywistej wartości, a nie snobizmu czy politycznej poprawności. Wyżej cenił wierność własnym przekonaniom niż ideologiom. Widziałam wartości, w które wierzył, potwierdzane praktyką życia, dopełnione elegancją i urokiem osobistym, manierami dżentelmena. "Takich ludzi już nie ma" - słyszałam dookoła na warszawskich Powązkach w dniu pożegnania. Wiele osób, nie tylko pań, ukradkiem ocierało łzy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji