Powrót Odysa w Zielonej Górze
Scena jest prawie pusta: widać na niej tylko ustawione w jednej linii trzy szaro-białe prostokątne formy, fakturą przypominające mur. W tyle zwisają, niczym żagle, rdzawe zasłony; między nimi prześwituje czerwonawy horyzont. Powoli, w miarowych odstępach, wchodzą aktorzy. Mężczyźni ubrani są w czarne spodnie i bluzy, kobiety w trykoty i krótkie czarne sukienki. Zbliżają się ku proscenium, stają przodem do widowni, by po chwil, przy wygaszonym do niebieskich półtonów świetle, wykonać obrót - witając nadchodzącego Odysa. Odys jest skupiony, refleksyjny: "Widziadło tu do fali wiedzie mnie ku sobie (...) Pustkowie. To ojczyste wybrzeże Itaki (...) To moja pieśń życia skończona". Mężczyźni schodzą ze sceny, kobiety podejmują pieśń Syren: "Nikt żywy w kraj młodości raz drugi nie wraca (...) Byt duszy nieśmiertelny - zaś dola tułacza widzi wszędy daremno ojczyznę kochaną (...) Ojczyznę miałeś w sercu - dziś masz ją w pragnieniu. Dziś tęsknisz jeno do niej - cień - tęsknisz po cieniu". Odys zostaje sam.
Wszystko, co się wydarzy dalej, będzie już tylko konsekwencją owego prologu, skonstruowanego przez Jerzego Hoffmanna i Jerzego Ziomka z fragmentów aktu III. Los Odysa jest już przesądzony - żaden czyn i żaden gest nie będzie w stanie uchronić go od klęski. Toteż zielonogórski bohater (Ryszard Zieliński) nie ma złudzeń i nie żywi nadziei. Samotny spogląda w akcie I ku pałacowi i samotny ginie w finale. I nie na bezkresnym wybrzeżu, lecz we własnym domu, zagubiony pośród ciał pomordowanych zalotników, osaczony przez ich cienie, zadaje samobójczy cios. Ręką wprawną, przywykłą do zabijania.
Nie jest w zgodzie z tekstem ta śmierć tak pewna i jednoznaczna, będąca tu jedyną karą za grzechy - i to grzechy nie tak straszliwe. Bo czymże jest pozbawienie życia sługi i gachów własnej żony, wobec istotnych win owego "rzezańca Boga, burzyciela grodów, mordercy Hekuby, Polilksenia, Rezosa, zabójcy tylu, nieszczęsnych, których los postawił na drodze Odysowych zamierzeń". Zaś w Zielonej Górze ów sumiennie przez Horzycę wyliczony bagaż zbrodni uchodzi uwadze widowni. Końcowa kwestia Odysa jest bowiem tylko retorycznym popisem. Wszystko, co się naprawdę liczy, dokonało się w jego domu.
To odejście od intencji dramatu wiąże się z generalną koncepcją opracowania tekstu. Wszelkie dokonane tu skróty, a także rozbicie aktu III na prolog i epilog, zmierzają bowiem do przełamania dwoistości utworu, zacierając granice między stosunkowo
realistyczną konwencją dwóch pierwszych aktów i mistycznym charakterem ostatniego. Wszelkie konkretne działania i najprostsze dialogi nabierają dzięki komentarzom chóru wymowy ogólniejszej - i odwrotnie, problematyka scen na "Skalnym pustkowiu" traci swą wieloznaczność.
Takie porządkowanie rozwichrzonych pomysłów Wyspiańskiego jest bez wątpienia zabiegiem ryzykownym i budzącym sprzeciw, wartym wszakże dyskusji. Co więcej, zabieg ten w specyficznych warunkach sceny objazdowej zdaje egzamin. Tym bardziej, że przejrzysty i jasny układ tekstu wspiera prostota dekoracji. Trzy prostokątne formy? sygnalizujące w akcie I zagrodę (zresztą nie tylko w sensie dosłownym, ale i metaforycznym chronią one bowiem przed ciekawymi oczyma Odysa to wszystko co przeczuwa wprawdzie, lecz co chce także jak najszybciej ujrzeć), w akcie II - inaczej ustawione - stanowią ściany świetlicy, zaś w ostatnim są już tylko ruinami (a także pewną aluzją do "Skalnego pustkowia").
Funkcjonalne, celowe i ciekawe plastycznie dekoracje Andrzeja Sadowskiego pozostają zresztą z dramatem Wyspiańskiego w związku dość powierzchownym. Stanowią uniwersalne rozwiązanie "miejsc akcji" - lakonicznie w tym wypadku sygnalizowanych w didaskaliach - i można by je z powodzeniem wykorzystać przy realizacji paru innych tragedii. Odpowiada jednak założeniom reżyserskim Jerzego Hoffmanna, dążącego do oderwania dramatu zarówno od antyku jak i od pomysłów inscenizacyjnych samego Wyspiańskiego. Tendencja ta widoczna jest także we wprowadzeniu kostiumów prawie współczesnych, uzupełnionych jedynie aplikacjami skrótowo i symbolicznie określającymi postaci, oraz w fakcie, iż aktorzy grają bez charakteryzacji.
Na tym tle wyeksponowane zostaje słowo. Brzmi ono na zielonogórskiej scenie na ogół wyraźnie, chociaż jedynie Ryszard Zieliński i Hilary Kurpanik (Telemak) tworzą role interesujące, bez płytkiego "psychologizowania" i zbędnej gestykulacji, w stylu bliskim recytacyjnemu.
W sumie inscenizacja zielonogórska jest zamierzeniem ambitnym, choć daleko jej do doskonałości. Trudno jednak żądać od dysponującego niewielkimi środkami teatru, by stworzył konkurencję dla lwowskiego przedstawienia Pronaszki, Horzycy i Strachockiego - jedynej realizacji, która w krótkich dziejach scenicznych "Powrotu Odysa" naprawdę się liczy. Sam fakt, że zdecydowano się wystawić ten mało przecież znany i trudny dramat Wyspiańskiego, uznać należy za sukces teatru. Tym bardziej, że stworzono przedstawienie co prawda dyskusyjne ale nie odbiegające poziomem od wielu przedstawień stołecznych.