Artykuły

Nie zastanawiałem się nad tym, w jakim kraju żyję

- Uczyłem się od najlepszych przedwojennych dziennikarzy, w rozgłośni był cały przekrój przedwojennej inteligencji. Ja zawsze powtarzam z dumą, że oni nauczyli mnie jeść nożem i widelcem - mówi Janusz Marchwiński*, słynny głos Radia Wolna Europa.

Iga Dzieciuchowicz: Jak to się stało, że młody aktor z Łodzi znalazł się w 1970 roku w zespole redakcyjnym Radia Wolna Europa?

Janusz Marchwiński: Łódzka szkoła filmowa była w roku 1968, czasach słynnych protestów i manifestacji, wyspą intelektualnej wolności. Środowisko artystyczne, zawsze w dużym stopniu uodpornione na wpływy propagandy, sprawiło, że ja również mocno się zaangażowałem, uczestniczyłem w manifestacjach i wiecach. Z tego powodu szybko zacząłem borykać się z różnymi problemami. Moja matka była żydowskiego pochodzenia, więc mieli na mnie haka, a właściwie na całą rodzinę - ojciec stracił pracę, a brat, który dopiero co został skrzypkiem, nie mógł w ogóle znaleźć pracy. Podjęliśmy decyzję, by wyjechać z Polski. Wyjechała cała rodzina, choć nie wszyscy od razu. Ja wydostałem się z kraju przez Wiedeń. Pamiętam, jak ludzie gromadzili się na gdańskim dworcu, skąd odchodził słynny pociąg do Wiednia. Byłem przekonany, że to jest decyzja ostateczna, nieodwołalna, że nigdy do Polski nie wrócę. Nie było mnie 25 lat. W Wiedniu, zupełnie przypadkowo, spotkałem Wacława Pomorskiego, który był korespondentem rozgłośni polskiej Radia Wolna Europa. Usiedliśmy w kawiarni na kawie, ja mu zacząłem opowiadać o różnych wiecach, demonstracjach, atmosferze społecznej - ta rozmowa była transmitowana w formie audycji. Wywiad miał zupełnie nieoczekiwany skutek, który zaważył na moich dalszych losach. Zainteresował się mną Jan Nowak Jeziorański. Radio przechodziło przez bardzo trudy okres - ekipa, którą Nowak skompletował w latach 50., zaczęła się powoli wykruszać. Nowak postanowił poszukać młodych ludzi, którzy mieli doświadczenia z peerelem, bo żaden z tych ówczesnych pracowników redakcyjnych nigdy w tej Polsce komunistycznej nie był. Nowak napisał do mnie w liście, że chętnie by się ze mną spotkał, pożyczyłem garnitur od znajomych, byliśmy umówieni w restauracji w luksusowym hotelu. Nowak, szalenie konkretny i błyskotliwy, powiedział na koniec rozmowy: "Angażuję pana!". To był naprawdę niezwykły człowiek, który na każdym wywierał ogromne wrażenie. Potem poznałem go lepiej - czasem czerwieniał, wrzeszczał, darł się, tupał nogami. Ale to był wizjoner, niesamowicie urokliwy, miał też nieprawdopodobne poczucie sprawiedliwości. Na starość zyskał dodatkowo to, czego wcześniej nie miał, czyli poczucie humoru. Gdyby nie urodził się za wcześnie... Miał z pewnością najlepsze predyspozycje, by być prezydentem Polski.

Jak wyglądał pierwszy dzień pracy w RWE?

- Na "angaż" w rozgłośni musiałem jednak poczekać parę miesięcy. W styczniu 1970 roku rozpocząłem pracę w radiu, wyobrażałem sobie, że to przygoda może na pół roku, na rok. Zaczynałem jako spiker, ale bardzo szybko zacząłem pisać. Uczyłem się od najlepszych przedwojennych dziennikarzy. Nowak skompletował zespół składający się z przedstawicieli niemal wszystkich opcji politycznych. Była tam przedwojenna endecja, byli eksperci od prawa, socjaliści z PPS-u, znani literaci i poeci. To był przekrój przedwojennej inteligencji. Ja zawsze powtarzam z dumą, że nauczyli mnie jeść nożem i widelcem. Ten zespół był niesłychanie ideowy, to byli patrioci w najlepszym tego słowa znaczeniu. Pomimo waśni, fundamentalnych różnic politycznych, potrafili porozumieć się ponad podziałami. Poza tym marzec '68 był dla mnie wstrząsem. Jako młody człowiek nie zastanawiałem się nad tym, w jakim kraju żyję. I dopiero widok pałujących milicjantów w Łodzi otworzył mi oczy. Ta zmasowana propaganda polityczna, fala nienawiści, zupełnie zaplutej, która przetoczyła się potem przez komunistyczne media - to także ustawiło mnie we właściwej perspektywie na całe życie.

Podobno poznał Pan w Monachium młodego, niepozornego wikarego Rydzyka...

- Tak, przyjaźniłem się z pewnym księdzem redemptorystą, który założył w Monachium coś w rodzaju ośrodka kulturalnego. Pewnego dnia pojawił się tam wikary Rydzyk, o którym nikt za wiele nie wiedział. Potem okazało się, że Rydzyk uciekł z parafii w Otmuchowie, po prostu nagle zniknął, nic nikomu nie mówiąc. Mało kto wie, że wielkie dzieło ojca Rydzyka, czyli Radio Maryja, ma swój niemiecki pierwowzór. Niedaleko Monachium mieściła się wówczas rozgłośnia Radio Maryja, choć miała nieco inny profil. Rydzyk był tam częstym gościem, choć nie był za bardzo lubiany... Po tym, jak wrócił i założył własną rozgłośnię, redemptoryści zupełnie się od niego odwrócili.

Po 25 latach wrócił także i Pan, ale nie do rodzinnej Łodzi, tylko do Krakowa...

- Kiedy po 1989 roku było wiadomo, ze misja Radia Wolna Europa dobiegła końca, zdecydowałem się wyjechać z Monachium, zrozumiałem, że ten etap życia się kończy. Przez jakiś czas byłem korespondentem radia w Warszawie, jedną nogą próbowałem wrócić do teatru, założyłem w Niemczech agencję producencką, która zajmowała się produkcją spektakli. Organizowano wtedy w Krakowie Europejski Miesiąc Kultury, na który przywiozłem trzy niemieckie spektakle. Dzięki temu poznałem mnóstwo ludzi i z tego spotkania wynikło coś, co było kolejnym zwrotem w moim życiu - zakochałem się w Krakowie.

Dziś jest Pan właścicielem gejowskiego klubu Cocon i osobą, bez której nie istniałby Teatr Nowy...

- Klub założyłem trochę z przekory, bo pomyślałem sobie, że jest to rzecz bardzo tu potrzebna. Moja krytyka polskiej obyczajowości dotyka tylko instytucji, nie ludzi.

Na poziomie politycznym istnienie tej mniejszości seksualnej jest bardzo silnie tabuizowane i obarczone strasznymi lękami - to oczywiście świadczy o ignorancji polityków. Jestem przekonany, że społeczeństwo byłoby w stanie przyjąć wiele liberalnych rozwiązań. Poza tym - w życiu trzeba robić różne rzeczy... A moja przygoda z Teatrem Nowym zaczęła się kilka lat temu. Poznałem grupę młodych ludzi, studentów PWST drugiego roku, którzy chcieli stworzyć własny teatr. Obserwowałem ich długo. Pewnego dnia siedziałem z Bogdanem Hussakowskim, który opowiadał, że chce wyreżyserować dla nich sztukę. A ja mówię: "To ja wam zrobię teatr!". Miałem nieużywaną piwnicę, robotnicy w ciągu 4 tygodni postawili salę teatralną - pierwsza premiera odbyła się dokładnie 3 lata temu. Ostatnio powstała przy Teatrze Nowym scena Teatr Noffy z własną salą, przeznaczona dla amatorów, pasjonatów teatru, którzy egzaminy do szkół teatralnych mają jeszcze przed sobą.

Mówi Pan, że w życiu trzeba robić różne rzeczy... Pan ma po prostu głowę do interesów!

- Mam łatwość radzenia sobie w życiu. Jeżeli człowiek jest wyrzucony nagle do innego świata i nie ma zaplecza finansowego ani możliwości zarobkowania, musi umieć sobie radzić. Byłem spikerem, dziennikarzem, DJ-em , specjalistą od czyszczenia samochodowych zderzaków w Wiedniu, researcherem w telewizji niemieckiej, właścicielem firmy producenckiej i firmy, która parała się szkoleniami. Ale ciągnęło mnie z powrotem do teatru... Wsparłem Teatr Nowy, założyłem Teatr Noffy dla młodych ludzi z pasją, a oni przecież nie mają się gdzie podziać!

W krajach zachodnich jest mnóstwo takich projektów, funduszy, stypendiów, miejsc dla młodych ludzi bez dorobku, którzy mogą tworzyć swoją sztukę. Takie miejsca powstają wszędzie, w najmniejszej nawet miejscowości. A marzeniem każdego twórcy w Polsce jest poddanie się rygorowi instytucjonalnego finansowania - bo nie ma tu innej możliwości. To wymaga radykalnej zmiany.

Pamięta Pan swoje pierwsze święta w wolnej Polsce?

- Ja nie jestem za bardzo świętalski... Oczywiście kiedyś obchodziliśmy święta wraz z pracownikami Radia Wolna Europa, wspólnie szliśmy na pasterkę - to była piękna tradycja. Tamte spotkania świąteczne przeżywało się zupełnie inaczej niż obecne "jezuskowanie" i "maryjkowanie" w hipermarketach. Byłem wychowany w tradycji laickiej. Jak mówi Magdalena Środa - może nie była mi dana łaska wiary.

* Janusz Marchwiński - ur. 1948, z wykształcenia aktor, przez 25 lat spiker i dziennikarz polskiej rozgłośni Radio Wolna Europa w Monachium, były dziennikarz telewizji niemieckiej ARD, przedsiębiorca. Dziś właściciel krakowskiego klubu Cocon i sponsor prywatnego Teatru Nowego. Zdeklarowany ateista.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji