Artykuły

Premiera mogła wywołać skandal, a skończyło się na brawkach

"Wieczny kwiecień" w reż. Agnieszki Korytkowskiej-Mazur w Teatrze Polskim w Poznaniu. Pisze Stefan Drajewski w Głosie Wielkopolskim.

Premiera dramatu Jarosława Jakubowskiego "Wieczny kwiecień" w Teatrze Polskim w Poznaniu w przeddzień Święta Niepodległości mogła wywołać skandal, dyskusję polityczną... Skończyła się grzecznościowymi oklaskami.

"Wieczny kwiecień" Jarosława Jakubowskiego odwołuje się wprost do tego, co się stało z Polską i Polakami po katastrofie smoleńskiej, a właściwie już po 2 kwietnia 2005 roku, kiedy to świat dowiedział się o śmierci Jana Pawła II. Autor "swój" kwiecień rozszerza na śmierć Kurta Cobaina (5 kwietnia 1994), zniszczenie reaktora atomowego w Czarnobylu aż po akcję rodem z PRL-u "Kwiecień Miesiącem Pamięci Narodowej".

Może dlatego, że tych "kwietni": było wiele, dramat Jakubowskiego przestaje być li tylko próbą opisu Polski po katastrofie smoleńskiej.

W tym dramacie Jakubowski dziennikarz spotyka się z Jakubowskim poetą (autor ma na koncie kilka tomików wierszy). "Wieczny kwiecień" to nie tylko postrzępiona epicka narracja o Polakach, o dwóch nurtach, w których żyją (Armia Postępu i Armia Krzyża), to przede wszystkim poetycka metafora świata tu i teraz.

Cały czas piszę o tekście dramatu, który zdobył nagrodę główną w konkursie "Metafory Rzeczywistości 2012" i ukazał się drukiem jako dodatek do miesięcznika "Iks'.

Nieco inaczej rzecz się ma z "Wiecznym kwietniem" oglądanym na scenie. Czytanie sztuki w finale konkursu przygotowała Agnieszka Korytkowska-Mazur. W jej interpretacji usłyszeliśmy właściwie kabaret, chwilami dość niewybredny. Dramat Jakubowskiego nie jest pozbawiony ironii, ale ironia to nie rechot. A publiczność podczas finałowej prezentacji zarykiwała się ze śmiechu.

W sobotę, podczas premiery, nikomu nie było do śmiechu. Ale czy dramat zyskał? Ironia gdzieś uleciała, poezję przytłumiły scenki pantomimiczne albo głośna muzyka. Został plakat paćkany szerokimi machnięciami pędzla, płaski i płytki. Agnieszka Korytkowska -Mazur wpadła w drugą skrajność: ciężką powagę.

Reżyserka przed premierą opowiadała, że Areczek, główny bohater sztuki, kojarzy się jej z bohaterem "Kartoteki" Różewicza. Mnie nie. Raczej wierzę autorowi, który w jednym z wywiadów przyznał, że Areczek "ma coś ze mnie". To opowieść o Polsce z perspektywy trzydziestoparolatka, który posmakował życia w PRL-u, ale w dorosłość wszedł już po "okrągłym stole". Dziś nie bardzo wie, do którego nurtu mu bliżej, z kim jest mu bardziej po drodze. Areczek nie jest różewiczowskim everymanem, ma swoją konkretną biografię. Nie potrafi się odnaleźć w konkretnej rzeczywistości.

W scenicznej rzeczywistości kłopoty z odnalezieniem się mieli również aktorzy. Przekonał mnie tylko Michał Kaleta (Pan Krzysiu). Paweł Siwiak jako Kurt Cobain lepiej prezentował się dwa miesiące temu. Doczepione pod czapką blond długie włosy wypadły banalnie i kiczowato. Piotr B. Dąbrowski (Areczek) zagrał cały spektakl na jednej "strunie". Szkoda.

Wierzę, że po "Wieczny kwiecień" sięgną inni reżyserzy, którzy przy pomocy teatru próbują diagnozować współczesną Polskę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji