Artykuły

Norma Trelińskiego

Krytykowany zajadle przez muzycznych pisarzy Mariusz Treliński, autor reżyserii najnowszej produkcji "Don Giovanniego" Mozarta w Teatrze Wielkim w Warszawie, stał się - mimowolnie - punktem odniesienia dla współczesnego teatru operowego w Polsce.

Mimowolnie, gdyż, jak sądzę, nie przewidywał opozycji krytyków tak agresywnych, powierzchownych i pozbawionych wyobraźni, bezradnych wobec jego dzieła. Mimowolnie również dlatego (choć tego faktu już nikt nie zauważył), że Treliński wyrósł na pierwszą poważną alternatywę dla dominującego w ostatnich latach w operowej Polsce, wybitnego skądinąd, teatru Ryszarda Peryta.

Wyłamać się z zaklętego kręgu

Kiedy patrzymy na sytuację, która wydarzyła się po mozartowskiej premierze, widzimy - chcąc czy nie chcąc - tę nową jakość przez pryzmat marności naszego życia operowego i prób jego opisywania. Życia karmionego zaśniedziałymi w opatrznie rozumianej tradycji, świetlicowymi produkcjami Barbary Wachowicz i Marii Sartowej, albo histerycznymi próbami odnawiania opery, dokonywanymi przez artystów, którzy czas swej świetności mają chyba za sobą (poznańska "Halka" czy "Carmen" Weiss-Grzesińskiego). Z tego zaklętego kręgu wyłamuje się wybitna Warszawska Opera Kameralna i na swój sposób jedynie Ewa Michnik przyciągając tłumy na widowiska operowe w Hali Ludowej we Wrocławiu. Problem wszak w tym, że o randze inscenizacji nie decyduje ilość słoni na scenie i moc megaluksów kłujących oczy widowni rozanielonej rozmachem spektaklu. Tak - opera jest dla wszystkich, ale tylko tych, którzy zechcą wykrzesać z siebie nieco wysiłku, by ją głębiej zrozumieć i przeżyć Taką szansę stwarza Treliński.

Porównać szampan z wodą mineralną

Kiedy z rozmysłem używam nazwiska Trelińskiego i tytułu opery Belliniego to po to, aby unaocznić przepaść jaka dzieli warszawskiego Giovanniego i poznańską "Normę", przepaść, którą można barwnie zobrazować trawestując znaną opinię Callas o Renacie Tebaldi: jest to porównanie szampana z wodą mineralną (i proszę mi nie mówić, że woda mineralna lepiej działa na perystaltykę jelit niż szampan)! Jest to relacja między tym, co jałowe, co nie przynosi żadnej satysfakcji i nie rozwija ani artystów, ani publiczności, i tym co ożywcze i inspirujące.

Przygoda Trelińskiego z operą rozpoczęła się w zasadzie niewinnie. "Madame Butterfly" jest tym dziełem, które "wystarczy" potraktować malarsko, egzotyzm zaś rzuca cień tajemnicy, który plastyczna wyobraźnia Trelińskiego uchwyciła, a warunki sceny warszawskiej pozwoliły pokazać. Z każdą kolejną operą było jednak coraz trudniej: z "Królem Rogerem", bo polski, a dowie się tego każdy, kto odważy się z nim zmierzyć. Z "Onieginem", bo u Trelińskiego rzeczywiście nie dość konsekwentny, choć chwilami genialny.

Wizjonerski "Don Giovanni"

Jednak "Don Giovanni" to problem poważniejszy. To arcydzieło arcydzieł, operowy "Hamlet", niedosiężny i święty dla muzyki niczym Graal, jak żaden utwór skutecznie i bezpardonowo obala wiedzę i wyobrażenia na swój temat, skazując każdego reżysera na raczej ostro skontrastowanymi

mękę a czasami na odrzucenie. Treliński został niesłusznie odrzucony przez krytykę, ale nie przez dzieło. Jeśli miałbym jego spektakl nazwać jednym słowem, powiedziałbym - wizjonerski. Wizjonerstwo nie polega wszak na kolejnej próbie pedantycznej rekonstrukcji czasów, w których rozgrywa się dramat Mozarta, ani na "uwspółcześnieniu" akcji tak jak to zrobił onegdaj z "Giovannim" Sellars a z "Carmen" w Poznaniu i niekonsekwentnie Weiss-Grzesiński; na "uwspółcześnieniu", które jako łopatologiczny chwyt ma wytworzyć w odbiorcy złudzenie uczestnictwa w tym, co znajome, bliskie, a przez to wiarygodne. Treliński wyjmuje arcydzieło Mozarta z jakiegokolwiek konkretnego, tego, czy innego, czasu i buduje subtelną grę metafor. Zmusza nas do myślenia i wyostrza wyobraźnię na ile to tylko możliwe. Świat Giovanniego jest światem ludzi-marionet zawieszonych w przestrzeni, którą tworzą promienie laserowe niczym linie papilarne symbolizujące skomplikowaną siatkę życia. Oszczędność scenografii, operowanie raczej ostro skontrastowanymi barwami płaszczyzn i świateł niż meblowanie sceny dekoracją, oznacza "wszędzie i nigdzie", choć bohaterowie swymi bajecznie pomyślanymi kostiumami przypominają nam czasy mozartowskiego arcykochanka. Metafora goni i stymuluje kolejną metaforę tak, by zwyczajny Giovanni, autor i uczestnik serialu miłosnych podbojów, w końcówce pierwszego aktu pofrunął do nieba niczym półbóg, którego nie obowiązują ani ziemskie zasady, ani tym bardziej kara za ich łamanie. Obok świata Giovanniego, sztucznego i wzniosłego zarazem, jest świat plebejskich Zerliny i Masetta, zwyczajnej parki zakochanych, choć naiwnych ptasząt skrojonych w konwencji comedii dell'arte. Sławny duet tytułowego bohatera i Zerliny to obskubywanie szatek dziewczyny z piór, które są nie tylko osłoną jej dziewictwa, ale i symbolem łatwości z jaką Giovanni zdobywa każdą z tysiąca trzech kochanek. Wirtuozeria tej sceny dopomina się osobnego artykułu.

Stwarza problemy muzykom

Treliński, który nie czyta nut, nie śledzi muzyki poprzez jej zapis w partyturze, lecz chłonie jako zjawisko brzmiące i przemawiające do wyobraźni, stwarza szalone problemy muzykom nie dlatego, że mają się oni przebić przez trudne reżysersko sceny. Śpiewacy i dyrygent muszą zmierzyć się z siłą obrazu, sugestywnością każdej sceny, rozmachem myślenia reżysera. Nie radzą sobie, bo nie mogą. Może podołają tym wyzwaniom muzycy ze świata, który już niebawem ujrzy "Don Giovanniego". Może nawet dojdzie do tego, że tamtejsi krytycy pojmą trafniej niż polscy, że Mariusz Treliński jest godny zainteresowania.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji