Artykuły

Europa się wali

Reżyserowi nie chodzi o diagnozę współczesnej Europy - tych przecież nie brakuje. Stara się raczej pokazać coś, na co wszyscy czekają, ale w realność czego jednocześnie wątpią, czyli autentyczny zmierzch zachodniego świata - o spektaklu "Anatomia Tytusa. Fall of Rome" w reż. Wojtka Klemma w Starym Teatrze w Krakowie pisze Patryk Bywalec z Nowej Siły Krytycznej.

Upadek Rzymu w powszechnej świadomości kojarzony jest ze spektakularnymi bitwami, nagłymi wstrząsami oraz chaosem, z którego wyłaniają się siły dobra i zła. Dobrzy to ci, którzy zbudowali drogi, oglądali walki gladiatorów i myli się. A źli? To cała reszta - bezwzględni i nieokrzesani barbarzyńcy, tłumnie napierający na Rzym. Rzeczywisty upadek Rzymu nie miał w sobie nic z wzniosłości i tragiczności, z takim upodobaniem eksponowanej przez filmy "historyczne", był raczej serią niefortunnych wydarzeń, których fatalne skutki wzmacniały tylko nie bardziej fortunne decyzje. Plemiona gockie, nękane nieustannie przez Hunów, szukały schronienia w granicach Rzymu, który nie mógł pomieścić nowych osiedleńców albo - mówiąc językiem współczesnej poprawności politycznej - imigrantów. W sztuce zwalczania i zniechęcania przeciwnika Rzymianie nie mieli sobie równych, a stopień wyrafinowania ich okrucieństwa zawstydziłby niejednego bohatera wieczornych wiadomości - wszak znane są przypadki, gdy cywilizowani Rzymianie dokarmiali wygłodniałych barbarzyńców mięsem poległych współziomków.

"Anatomia Tytusa" Heinera Mullera, jest parafrazą szekspirowskiej tragedii, która długo nie cieszyła się uznaniem. Błędy w konstrukcji i warstwie stylistycznej dramatu, a przede wszystkim bestialstwo i niczym nieuzasadniona agresja postaci odstraszały tak reżyserów, jak szekspirologów. Tych ostatnich prowokowały nawet do podważania autorstwa stradfordczyka. Wszystko to, co sprawiało, że Tytus Andronikus był mało interesujący dla teatru na przestrzeni wieków, czyniło zeń jednocześnie doskonały materiał dla teatru nowoczesnego. To właśnie dostrzegł m.in. Heiner Muller. Jednak nie tragiczne dzieje wodza rzymskiego ani też brak miary w okrucieństwie były osią zainteresowania niemieckiego dramaturga. To, co w chwili pisania tekstu, a więc w roku 1984, wydawało mu się najbardziej aktualne i interesujące, to tło na którym rozgrywa się osobista tragedia Tytusa - groźba upadku imperium. Pisarz miał świadomość, że blok wschodni to kolos na glinianych nogach, a dni ZSRR są policzone. Wydaje się, że takie samo przeczucie w stosunku do Europy żywi Wojtek Klemm, który sięgnął po tekst Mullera, by opowiedzieć o "apokalipsie Europy". Reżyser nie mógł trafić na lepszy moment: Europa drży w (kulturowych) posadach, a nad starym kontynentem rozpościera się widmo nieustającego, wciąż zmieniającego swe postacie kryzysu finansowego. O tym wszystkim wiemy aż za dobrze; wszystko to składa się na ogrom informacji, którymi w przerwie między reklamą a telenowelą karmią widza masowego media.

Apokalipsa Europy w wizji Klemma nie ma w sobie niczego sensacyjnego. Od strony wizualnej spektakl przypomina telenowelę właśnie: patrząc na Tytusa widzimy biznesmena w eleganckim garniturze; jego córka, Lawinia, upudrowana lolitka prezentuje się w różowej sukience i podkolanówkach; Saturnin z Tamorą wyglądem przypominają ekscentrycznych nuworyszy; całość uzupełniają schludni i czyści robotnicy oraz przedstawiciele młodzieżowych subkultur. Łagodne, ciepłe światło pada na tekturowe, lite ściany, które - pomimo swego nieznacznego pochylenia - sprawiają wrażenie solidnej i pewnej konstrukcji. Z otworu w tylnej ścianie, z oparów wody, wydobywają się nagie, oczyszczone ciała. Akt przywdziania przez aktorów strojów jest swoistym zawiązaniem akcji, przypomina rozstawienie figur na szachownicy. Problem w tym, że szachownicy brakuje pól. A więc, rozpoczyna się bellum omnium contra omnes: kolejne zdrady i intrygi zbierają żniwo, liczone w ilości odrąbanych kończyn i zadanych ciosów; przemoc miażdży niewinność, a zemsta zabija sprawiedliwość. A wszystko to bez jednej choćby kropli czerwonej farby, zupełnie jak w paśmie programowym dla dzieci, czyli bezpiecznie i... zabawnie. Najbardziej okrutna scena całej tragedii, gwałt na Lawinii, zostaje rozegrana w sposób aluzyjny: synowie Tamory, ubrani niczym osiedlowe zbiry, próbują zbliżyć się do swojej ofiary, starając się zerwać jej spódniczkę, jakby w akcie chłopięcej zaczepności powodowanej ciekawością. Skazana na porażkę Lawinia w tej chwili nie traci nic ze swego wdzięku i uroku: jej makijaż pozostaje nietknięty a rękawy sukienki maskują "niedoskonałości" okaleczonego ciała. Klemm bardzo zręcznie posługuje się efektem obcości wplatając go w poszczególne elementy inscenizacji: symultanicznie prowadzone dialogi i sceny, układy ruchowo-gestyczne oraz groźna i niepokojąca oprawa muzyczna autorstwa Dominika Strycharskiego - wszystko to sprawia, że to, co widzimy, to, co tak dobrze znamy, staje się niebezpiecznie realne.

Przepaść, jaka dzieli uniwersum medialnego fantazmatu, w którym żyją Europejczycy, od realności i bezpośredniości tragedii wydaje się nieskończona. Ale to tylko pozór - mówi reżyser. Przy wszystkich różnicach, my również mamy swoich Gotów - są nimi murzyni, żydzi: inni. Oswoiliśmy ich na tyle, że potrafią nawet opowiadać rasistowskie kawały. Cała otoczka kulturowa to tylko fasada, pozór: Tytus biznesmen w obliczu przygniatającego nieszczęścia zakłada czapkę kucharską i z ciał uprzednio zabitych synów Tamory przyrządza ciasto, którym karmi swych gości. Brzmi znajomo? Te analogie można by ciągnąć dalej, jednak najistotniejsze w całym zamyśle jest nie samo podobieństwo między upadającymi światami czy dzieląca je różnica, ale nadwyżka świadomości, z którą - na wzór współczesnych Europejczyków - zmagają się postacie dramatu. Lawinia zna swój los, wie, co ją czeka, podsumowuje to stwierdzeniem, że w czasach turystyki zamordować kogoś, to wyświadczyć mu przysługę. Reżyserowi nie chodzi o diagnozę współczesnej Europy - tych przecież nie brakuje. Stara się raczej pokazać coś, na co wszyscy czekają, ale w realność czego jednocześnie wszyscy wątpią, czyli autentyczny zmierzch zachodniego świata.

Z całego spektaklu, z całej wrzawy i serii ustawień jeden obraz zapada najbardziej w pamięć: tekturowe ściany, które bezszelestnie opadają na podłogę, uginając się pod naporem ściekających zewsząd kropli. Europa zginie, a rytm jej agonii wyznaczy odwieczny dźwięk kropli uderzających w skałę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji