Artykuły

Warszawski Balkon

Dopiero niedawno pisałem tutaj o dramaturgii Jeana Geneta w związ­ku z ciekawym przedstawieniem "Pokojówek", zrealizowanym przez trzy pełne zapału arty­stki w piwnicy ZLP przy ul. Kanoniczej, a już znowu przychodzi mi pisać o Genecie.

Tym razem z okazji jego "Bal­konu", wystawionego na sce­nie warszawskiego teatru "Ateneum". Sztuka ta - mocno skandalizująca - cieszy się naturalnie ogromnym powo­dzeniem i z pewnych wzglę­dów jest to nawet powodzenie zasłużone.

Owe "pewne względy", to po prostu względy czysto te­atralne, a ściśle: pomysłowość i nawet pewnego rodzaju bra­wura, z jaką zainscenizował i wyreżyserował "Balkon" An­drzej Pawłowski. Ponieważ rzecz cała dzieje się w domu publicznym - który jest zre­sztą wielką metaforą, jakkol­wiek ukazaną niezwykle re­alistycznie - a autor bynaj­mniej nie krępuje się w dobo­rze odpowiednich efektów, jak również słownictwa, realizacja "Balkonu" wymagała od re­żysera także dużej kultury osobistej, jeśli chciał sztukę po­kazać tak, żeby można ją by­ło oglądać bez obrzydzenia. Otóż Pawłowski dowiódł swej kultury, jakkolwiek o kilka szczegółów można by się z nim spierać. Gorzej, że spie­rać się z nim można także o sprawę zasadniczą: o samą po­trzebą wystawienia "Balkonu"." Pawłowski usprawiedli­wia się w programie przedsta­wienia, pisząc, że "porcja Genetowskiego relatywizmu, roz­bijanie naszego skostniałego obrazu rzeczywistości, rozbijanie naszego skostniałego obrazu rzeczywistości, podważanie kilku ogólnych prawd może nam się tylko przydać i dopomóc. Mam wrażenie - pisze, że odrobina Genetowskiego podejrzliwego, ostrego spojrzenia na siebie, innych, na świat, pozwoli nam lepiej wszystko zrozumieć, wyzwoli nas z kilku dogmatów i zara­zem przekona, że wszystko, co nas otacza jest teatrem, w którym czasem pozory są prawdą, a - prawda pozorem". No dobrze, na to zgoda, gdy­by tak było istotnie, choć to idee wcale nie nowe. Ale ten sam Pawłowski parę zdań przedtem przyznaje, że "po­gląd Geneta na życie społe­czne jest (...) absolutnym negatywizmem". Więc relaty­wizm czy negatywizm? Musi­my się jednak zdecydować na negatywizm, a nawet jeszcze mocniej: na nihilizm. Genet jest nihilistą odznaczającym się ślepym fanatyzmem, któ­ry każe mu całe społeczeń­stwo, bez żadnej różnicy, wy­rzucać na śmietnik, z wyjąt­kiem brudu, w którym zdaje się pławić z lubością". Tymi ostatnimi słowami (które zre­sztą niedawno już tutaj cyto­wałem) scharakteryzował Ge­neta sam wielki Louis Jouvet. Jeśli więc uwierzyć Genetowi, to pisarz ten w niczym nie może nam pomóc. Myli się Pa­włowski. Jeśli uwierzyć Gene­towi - pozostaje nam tylko rozpacz. I właśnie: obrzydzenie.

Niemniej to Jouvet wprowa­dził Geneta na scenę paryską. Tylko że były to "Pokojówki", rzecz od "Balkonu" znacznie - żeby tak powiedzieć - ła­godniejsza, a także lepsza dra­maturgicznie. I był to rok 1947 (lub 1948). Więc dawne czasy. I choć "Balkon", podo­bnie jak inne dramaty Gene­ta, powstał później (1956), to przecież już na tyle dawno, że jakkolwiek możemy uwierzyć, iż na swój czas był jakimś ob­jawieniem - choćby objawie­niem szczególnego stosunku autora do teatru - dzisiaj wydaje nam się po prostu... przestarzały. Zawarte w nim prawdy - jeśli są prawdami - doszczętnie się zbanalizowały, a forma - mająca epato­wać - nie epatuje już niko­go, poza widzem prymityw­nym. Tak więc, o ile niedawne krakowskie "Pokojówki" wciąż jeszcze potrafią wstrzą­sać, to ów warszawski "Bal­kon" potrafi jeszcze - jak wspomniałem na wstępie - wzbudzić zainteresowanie i uznanie jedynie dla świetnej roboty inscenizatora i reżyse­ra.

No, i aktorów. Szczególnie trudne zadanie miały tu pię­kne pensjonariuszki "pani Irmy", ale też wywiązały się z niego bez zarzutu, a nawet z dużym wdziękiem. Podobały mi się wszystkie, a najbar­dziej Grażyna Strachota (Klacz Generała). Z olbrzymiej i skomplikowanej roli Irmy-Królowej wybrnęła gładko, a chwilami znakomicie Barbara Wrzesińska. Interesująca by­ła Barbara Dziekan (Carmen) i Maria Ciunelis (Chantal). Jerzy Kamas (Biskup), Le­onard Pietraszak (Komendant policji), Marian Kociniak (Sę­dzia), Tadeusz Borowski (Kat-Artur), Żebrak (Jan Kociniak) i Jerzy Kryszak (Wysłannik) dopełniali obsady czołowych ról. Tłum rewolucjonistów efektownie atakował scenę z widowni. "Salony" pani Irmy ciekawie rozświetlały się w odpowiednich chwilach, uka­zując rozgrywające się w nich intymne sceny (to zresztą już zasługa scenografa - Marcina Stajewskiego). Było więc ru­chliwie i efektownie, a mimo to - zwłaszcza w drugiej połowie spektaklu - trochę nudno.

Ponieważ "Balkon" na scenie ujawnia wyraźnie swoje "pę­knięcie" dramaturgiczne, wła­ściwie mógłby się skończyć w momencie ogłoszenia Irmy Królową. Co więcej, Genet zdawał sobie z tego sprawę, pisząc w przedsłowiu do swej sztuki, iż "życzyłby sobie, że­by nie skreślano, nie skraca­no żadnej kwestii pod prete­kstem przyśpieszenia tempa, lepszej jasności, lub też argu­mentując, że wszystko to zo­stało już wcześniej powiedzia­ne, albo że publiczność i bez tego zrozumie, albo też, że się nudzi" (przekład podobnie jak całej sztuki - Marii Skibniewskiej i Jerzego Lisowskie­go).

Andrzej Pawłowski zastosował się do życzeń autora. Ale właśnie dlatego pod ko­niec przedstawienia nudziłem się potężnie. Nie szkodzi. "Bal­kon" ma i tak powodzenie za­pewnione. Dostać się na tę sztukę jest prawdziwą sztuką.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji