W zgrzebnych czasach - zgrzebna Zemsta
Jak grać dzisiaj "Zemstę"? - odpowiedzi może być wiele, w zależności od tego, jak kto dzisiaj widzi Polskę. Niewątpliwie jest to Polska, w której nie brak szczwanych Rejentów i porywczych Cześników. Niektórzy są na widoku, toczą wojny na górze, równie być może absurdalne, zacietrzewione jak spory bohaterów komedii Fredry. Można "Zemstą" pokazać archetypowy, staropolski rodowód takich postaw i je kompromitować, aczkolwiek zbyt daleko idące uwspółcześnianie i konkretyzacja postaci byłyby przesadą i nadużyciem.
Blisko ćwierć wieku temu realizator poprzedniej premiery "Zemsty" we Wrocławiu Jerzy Krasowski, wpisał tradycyjne w gruncie rzeczy przedstawienie w schemat... westernu. Budziło to pewne wątpliwości, ale przedstawienie miało świetne rytmy, brawurowe sceny, no i wysokiej próby aktorstwo. Przypadek (aktor złamał nogę) sprawił, że Cześnik był kuternogą; świetnie grał go Witold Pyrkosz. Znakomity był Andrzej Polkowski w roli Rejenta, bardzo podobał się Papkin Ferdynanda Matysika. A gdy Karczewski jako Dyndalski (potem tę rolę kontynuował z podobnym Dowodzeniem Młodnicki) pisał list, publiczność padała ze śmiechu. Nawet ta, która nie rozumiała po polsku. Oglądała bowiem także tamtą "Zemstę" podczas gościnnych występów w Dreźnie i byłem świadkiem, jak Niemcy tarzali się ze śmiechu.
Przez półtora wieku z "Zemstą" obchodzono się na rozmaicie. Wystawiano ją sentymentalnie, nostalgicznie realizując ("niezgoda rujnuje, zgoda buduje"), bądź tępiono jej satyryczne żądła, na różne sposoby aktualizowano, a utwór wszystko to wytrzymywał i pozostawał wciąż świetną komedią, zwłaszcza gdy grali w niej znakomici aktorzy, a każdy teatr dbał tu o najlepszą obsadę.
Po wielokrotnym obejrzeniu "Zemsty'' w różnych realizacjach dochodzę do wniosku, że ta niewątpliwie najlepsza z polskich komedii, jest tak świetnie napisana i skonstruowana iż nie wymaga żadnych "poprawek" ni modyfikacji - każda jakoś psuje oryginał.
Cały wysiłek teatru powinien iść w kierunku ożywienia na scenie tego co autor napisał i należytego uwiarygodnienia postaci przez aktorów. Sądzę, że najnowsza premiera komedii w Teatrze Polskim te opinie może potwierdzić.
Andrzej Makowiecki próbuje - jak można sądzić - wpisać "Zemstę" w naszą współczesną zgrzebną - materialną i psychiczną - rzeczywistość. Zmienia naturalną scenerię utworu, dzielącą przestrzeń na dwie połowy, mur realny antagonistów nie dzieli, nie jest nawet dostatecznym pretekstem pieniactwa. Zabiegi te jednak w gruncie rzeczy niczego nie zmieniają. Wiadomo, w każdym ujęciu, że prawdziwy mur
tkwi w charakterach i umysłach bohaterów, a wszystko inne jest pretekstem.
Jeden pomysł Makowieckiego wydał mi się świeży i obiecujący. Oto na początku pojawia się - grana przez Pawła Okońskiego - postać wędrowca, trubadura, poety lub aktora, który zgubił swą trupę, może cień samego Fredry, który snuje się po rumowisku z zapaloną świecą i próbuje - być może - zrekonstruować lub wymyślić, co tutaj się mogło dziać. Jest jakby narratorem opowieści scenicznej i jej uczestnikiem, wcielającym się w rolę Papkina. Wieże zamkowe zaczynają się obracać, rusza teatralna machina, przypominająca wielką starą pozytywkę..
Jest to, jak mniemam, dobry i początek do podszytego sentymentalizmem widowiska, szczególnej "podróży sentymentalnej" do krainy pradziadów, która straszna była i piękna, śmieszna i pociągająca, ale którą oglądamy z pobłażaniem i niejakim wzruszeniem. Wyprawa ta dzisiaj ma wyjątkowy smak o tyle o ile jest podróżą w głąb polszczyzny, naszej kulturowej ojczyzny, jak to pięknie określa profesor Miodek. Czegoś takiego najbardziej potrzebowałbym, ja przynajmniej, w czasach, w których - nasze kulturowe korzenie są coraz słabiej odczuwane, zwłaszcza w pokoleniach poddających się bez oporów standardowej obróbce wideokultury.
Taka podróż we wrocławskim przedstawieniu ledwie się zaczęła, już się skończyła, Są błyski, ale jest też odklepywanie fredrowskiego wiersza. Nie brak okazji do szczerego śmiechu, ale teatr nie uwodzi, nie zaurocza, nie przenosi w "inny wymiar". Poprawność wykonawców to trochę mało, gdy potrzebne są przynajmniej trzy kreacje. Wyrazistszy jest tutaj drugi plan (Miłogost Reczek, Igor Kujawski, Janusz Andrzejewski, Albert Narkiewicz, Marek Feliksiak, Wojciech Kościelniak) od postaci pierwszoplanowych.
Letnio mi było na tej "Zemście", ale przecież "Zemsta" to "Zemsta". Dla tych zwłaszcza, którzy po raz pierwszy obejrzą tę komedię w teatrze (od poprzedniej realizacji wrocławskiej upłynęły 23 lata), jest to jednak i rzadka, i nie najgorsza okazja posmakowania Fredry.