Tylko sadu żal
W "Wiśniowym sadzie" na scenie Teatru Ateneum nie ma cykania świerszczy, kumkania żab, samowaru i tęsknej muzyki wpadającej w ucho, czas i miejsce są zaledwie zaznaczone krojem kostiumu i elementami wyposażenia wnętrz. Dominuje kolor szarości. Nad sceną szare, upięte materie przywodzą na myśl kłębiące się chmury w ponury dzień, a w dali, za szarą przejrzystą zasłoną, jakby cofnięte za mgłą wspomnień, drzewa.
W tym teatralnym entourageu nie ma Czechowa, czyli tego, co w tradycji scenicznej tworzyło tzw. czechowowską atmosferę i realistyczny obraz życia rosyjskiego ziemiaństwa u schyłku ubiegłego stulecia. Nie ma, bo aby Czechow zaistniał w pełni na scenie, jako autor treści ludzkich marzeń, tęsknot, uczuć i losów - sceneria i inscenizacyjne sztuczki nie są warunkiem koniecznym. W czechowowskich przedstawieniach atmosferę tworzą aktorzy. A przynajmniej - powinni.
"Wiśniowy sad" w przedstawieniu Janusza Warmińskiego jest sztuką o przeszłości. Tej, która pozostawia nostalgię i żal, że minęła.
Gdy Lubow Raniewska, po stracie majątku, żegna się z domem rodzinnym i wiśniowym sadem, to w istocie gra i słowa Aleksandry Śląskiej wyrażają ból z rozstania na zawsze z tym, co było treścią, sensem, ideałem i stylem dawnego życia. Bo sad, o którym tyle się na scenie mówi, oznacza w sztuce Czechowa przenośnię tylko, skrót myślowy, pod którym kryje się treść przeszłości.
I jest to przedstawienie o ludziach, którzy chcą wierzyć, że wczoraj nie przechodzi w dziś, a bezpieczeństwo, niezmienność, trwanie i wartości ich świata młodości są nienaruszalne.
"Gdyby zrzucić z serca ciężki kamień, gdyby zapomnieć o przeszłości" - mówi Raniewska-Śląska zwrócona na proscenium twarzą do widza, by w chwilę potem, wbrew zdrowemu rozsądkowi, wbrew faktom, znów tej przeszłości bronić, nawet za cenę klęski, utraty domu i sadu. Nie chce pojąć surowych praw dążącego w przyszłość świata, bo nie chce się na nie zgodzić. Ślepo ucieka w nadzieję i wiarę w przychylność losu. Jest niepraktyczna w świecie coraz bardziej praktycznym, zagubiona. Zachowuje się jak dama, która nie wyrosła z dziecka, bezbronna, z ujmującą szczerością wyraża swe emocje, spontanicznie całuje córkę po rękach i bezradnym gestem, z zawiedzioną twarzą otwiera torebkę: nie ma pieniędzy, by je dać sąsiadowi.
Tyle aż o Śląskiej, gdyż to ona króluje na scenie, nie tylko zresztą z racji ważności w sztuce granej postaci. Tworzy klimat i kształtuje sceniczny sens utworu.
Raniewska, ale też Gajew - jej brat (Jerzy Kamas), stary lokaj Firs (Jan Świderski) oraz Łopachin - nowobogacki kupiec z chłopów, któremu aktor (Leonard Pietraszak) nadał wiele cech szlachetnych i który realizuje swe życiowe szanse nie bez skrupułów - to postacie w tym przedstawieniu potraktowane przez reżysera serio. Nie bez przyczyny zresztą, one właśnie mają w sztuce określoną biografię. Przeszłość motywuje i wpływa na ich postępowanie, emocje. Postacią serio jest jeszcze tylko Wiera (Grażyna Strachota). Młodej kobiecie, wyrosłej w atmosferze ziemiańskiego domu, los odmówił szczęścia znalezienia swego miejsca w nowych warunkach.
Reszta postaci wnosi już inne postawy życiowe, są jak gdyby ludźmi z innego świata wartości, ale też jakby z innego przedstawienia.
"Wiśniowy sad" jest sztuką nieśmiertelną, wraca na scenę co parę lat z regularnością bicia zegara. Nie każde przedstawienie bywa wydarzeniem artystycznym, lecz każde staje się okazją do indywidualnej interpretacji oraz i wyrażenia stosunku reżysera do postaci, świata ludzi, którzy schodzili w cień z areny dziejów i Czechowa. Utwór ten, jak cała zresztą wielka twórczość Czechowa niezależnie od czasu wystawienia go, przemawia do widzów treściami bliskimi, bowiem życie idzie naprzód - czy tego chcemy czy nie, i zawsze istnieją ludzie, którym wiśniowego sadu żal...