Artykuły

Iluminacja bez laserów

"UFO. Kontakt" w reż. Iwana Wyrypajewa w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze Agata Tomasiewicz w serwisie Teatr dla Was.

Dla zorientowanych w swoistości twórczej drogi Iwana Wyrypajewa tytuł "UFO. Kontakt" może wydawać się osobliwy. I faktycznie, ów tytuł, sugerujący silne powiązania z gatunkiem science fiction, jest manewrem sprowadzającym na manowce. Spektakl dyplomowy zrealizowany ze studentami krakowskiej PWST w niczym nie przypomina monumentalnej space opery ani nie nawiązuje do myśli futurologicznej. Wyrypajew, jako autor scenariusza, przenika problematykę granicznego doświadczenia w życiu jednostki, rozdzielając dziesięć osobnych wyznań pomiędzy dziesięciu młodych aktorów. Na poziomie formalnym przedstawienie jest niezwykle klarowne; całość stanowi mozaikę kameralnych monodramów przeplatanych projekcjami wideo.

Same tylko zwierzenia ludzi z różnych stron globu (jak zresztą się okazuje, sfingowane przez Wyrypajewa) mogłyby stać się zrębem obszernej pracy badawczej. Wszystkie opowieści, choć snute głosami skrajnie różnych postaci, zbiegają się w jednym punkcie. Ich ogniskiem jest zawsze człowiek konfrontowany z doświadczeniem przekraczającym jego możliwości poznawcze. Spektakl obnaża niekompletność aparatu pojęciowego - język nie jest w stanie opisać transgresji. Bohaterowie bezładnie poszukują celnych słów, tworzą nowe zestawy pojęciowe, które mogłyby w przybliżony sposób naświetlić słuchaczom przełomowe przeżycie. W ten sposób zostaje obalone złudne przekonanie o uniwersalności systemu pojęć. W pewnym sensie "UFO. Kontakt" to opowieść o płynności języka, konieczności ciągłego przekształcania jego struktur, by uzyskać instrument opisu doświadczeń metafizycznych. Przede wszystkim jednak - o barierach komunikacyjnych, strachu przed odrzuceniem, groźbie alienacji, lęku przed społecznym ostracyzmem. Każdy segment spektaklu daje impuls do tworzenia rozbudowanych analiz, tropienia odwołań do rozmaitych systemów religijnych i filozoficznych.

Można zżymać się na Wyrypajewa, że jego wizja miejscami trąci tanim mistycyzmem, że pomimo ogólnej aury dystansu niektóre kwestie brzmią jak wywoskowane truizmy, że w dobie nicowania sfery duchowości i brania jej w cudzysłów lekcja płynąca z tekstu może wydawać się naiwna i nieprzystająca do zlaicyzowanej rzeczywistości. Można - ale to nie scenariusz jest najważniejszy w przypadku spektaklu dyplomowego. Tym, na co w szczególności warto zwrócić uwagę, jest gra aktorska, próby interpretacji niełatwego przecież tekstu.

I tutaj tkwi pewien szkopuł. Nie brakuje warunków do analizy ról młodych aktorów, wręcz przeciwnie - uwaga widza może koncentrować się na każdym z osobna przez plus minus dziesięć minut monologu. Ascetyczna scenografia, względna statyczność aktorów - wszystkie te czynniki pozwalają skupić się na sposobie podania tekstu i ogólnej prezencji wykonawców. Należy jednak postawić pytanie: co mógłby dać ludziom stojącym u progu kariery zawodowej autorytarny osąd? W recenzji, która ma formę skrótową, trudno jest zawrzeć konstruktywną i drobiazgową krytykę. A w przypadku spektaklu dyplomowego, który stanowi niejako wizytówkę nowicjusza, zbyt łatwo można wydać pochopny wyrok. Toteż pozwolę sobie po prostu zawrzeć kilka luźnych refleksji na temat gry (na wstępie zaznaczam: na dobrym, dosyć równym poziomie) dyplomantów.

W spektaklu zostało nakreślonych wiele typów osobowości. Każdego bohatera charakteryzuje inna postawa względem spontanicznej iluminacji. Niektóre są skrajnie różne. Julia Sobiesiak jako trzpiotowata młoda kobieta jest bez wątpienia spięta, zdenerwowanie maskuje żywiołową gestykulacją. W swoich zwierzeniach wyraźnie orbituje dookoła tematu "kontaktu", jakby blokowała ją obawa szykan. Zdecydowanie łatwiej jej opowiedzieć o pierwszym stosunku płciowym niż o doznaniu transcendentnym. Odmienną postawę prezentuje Adrian Wajda jako były biznesmen, który wyróżnia się powściągliwością. Jego mowa nie odtwarza składni charakterystycznej dla mowy potocznej, zwraca uwagę kładzenie akcentów logicznych w zdaniu. Miejscami jednak Wajda zaczyna przypominać bardziej retora czy kaznodzieję, niż osobę zwierzającą się z najbardziej intymnych doświadczeń.

Niektóre postaci wyróżnia ekspresja, wręcz neurotyczność. Taki jest Michał Wanio jako rozchwiany emocjonalnie programista rodem z amerykańskich sitcomów. Wanio doprawia swoje wyznanie szczyptą komizmu, choć niekiedy ociera się o kuglarską karykaturę. Równie ekspresyjna jest Jaśmina (Jasmine) Polak, która łączy w sobie zadziorność i zacięcie gawędziarskie (swoją drogą, to zastanawiające, czy kreacja czupurnej dziewczyny o chropawym głosie nie jest pewnego rodzaju pułapką? Łatwo jest zaczarować publiczność imagem awanturniczki, okraszającej co jakiś czas swoje wypowiedzi wulgaryzmami. Z kolei Mikołaj Dróżdż stawia na naturalność w swoim monologu, niezbędną ze względu na mnogość poruszanych tematów i doznań - w tym "boskie dotknięcie".

Na wiarygodny modelunek wpływa odnalezienie charakterystycznych gestów, odzwierciedlających spięcie czy głęboki namysł. I tak Łukasz Kabus w roli rockowego abnegata co jakiś czas przeczesuje ręką długie włosy, a postać Radosława Walendy boryka się z tickami, jakby reakcje somatyczne były odpowiedzią na stan wewnętrznego niepokoju.

Jednak najlepiej wypadają wystąpienia oparte na wewnętrznym zróżnicowaniu i niejednoznaczności. Postać Wiktorii Kulaszewskiej wygląda na ulizaną nudziarę w szarym blezerze, jednak to właśnie ona bez skrępowania zapowiada, że wyjawi zebranym tajemnicę Wszechświata. Mówi cichutko, jakby była zahukana, lecz to tylko pozór. Naraz rzuca z filuternym uśmieszkiem, że próbowała grzybów halucynogennych, potem dowiadujemy się, że nie są jej obce doznania związane z LSD. Natomiast przemyślana rola Marii Kani opiera się na prawie nieuchwytnym przejściu od zupełnego dystansu do wzruszenia, od prostolinijności do uduchowienia. Kania wciela się w kobietę zajmującą się domem, a wcześniej pracującą w fundacji na rzecz Trzeciego Świata. Można ulec złudzeniu (!), że jest prostą, żeby nie powiedzieć - prostacką kurą domową, dla której szamanizm nie różni się wiele od satanizmu. Kobieta przechodzi do opisu doświadczeń związanych ze spływem rzeką Ukajali. Punkt kulminacyjny opowieści stanowi przywołanie zasłyszanego śpiewu peruwiańskich Indianek. Przez plastyczne opisy przebija jeszcze niepoważny ton, lecz niepostrzeżenie lekkość wypowiedzi przeradza się w napięcie. Finałowe wyznanie jest - w pozytywnym znaczeniu - ciężkie, gęste; jakby bohaterka ponownie przeżywała doświadczenie z całą jego intensywnością. Momentami wydaje się, że postać staje się medium pomiędzy dwoma światami - jej "kontakt" skądinąd jest związany z szamanizmem. Później napięcie opada, kobieta budzi się z transu (czy transu?) i - jak gdyby nic się nie stało - powraca do swojego dawnego niefrasobliwego tonu.

Całość podsumowuje Jakub Wróblewski jako rosyjski oligarcha. Nonszalancki krezus (o ile można go tak określić w kontekście jego wypowiedzi) dokonuje demistyfikacji - wszystkie historie zostały wymyślone przez samego Wyrypajewa. Doświadczenia są fikcyjne; nie istnieją postaci dramatyczne, realni są za to aktorzy - w y k o n a w c y ról (znamienne, że Wyrypajew często eksponuje rozdźwięk pomiędzy aktorem-wykonawcą a postacią dramatyczną). Taki zabieg nie jest przewrotny ani szokujący - można było się spodziewać, że scenariusza nie oparto na prawdziwych relacjach. Najważniejsza jest konstatacja, że istotą opowieści o charakterze konfesyjnym jest ich potencjalny wpływ na odbiorcę. Zresztą, czy autentyczność jakiejkolwiek osobistej relacji może być w stu procentach mierzalna? Czy nie jest to w tym przypadku najmniej istotne?

Nie wydaje mi się, że spektakl Wyrypajewa zdołałby odmienić czyjekolwiek życie. I nie chodzi o to, że niektóre kwestie mogą brzmieć sztucznie w uszach cyników. Że czasem patos niepotrzebnie podkręcany jest podniosłą melodią a'la hipermarketowy muzak czy animacją przedstawiającą lot od galaktycznej makroskali do mikroskali sekwencji DNA. Mam na myśli to, że każdy musi nawiązać "kontakt", przeżyć swoje prywatne oświecenie o s o b i ś c i e. Teatr nie jest w stanie zagwarantować mistycznej iluminacji. Widowisko może jedynie pobudzić do refleksji czy rozpalić dyskusję nad zapomnianym w dzisiejszym świecie charyzmatem wiary. I Wyrypajew robi to prosto, bez przesadnej ornamentacji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji