Artykuły

A przecież mogło być inaczej

Czy uznany dramat i wybitny aktor w obsadzie decydują o sukcesie spektaklu? Okazuje się, że nie bardzo

"Amadeus" to hołd złożony muzyce Mozarta, dramat człowieka i barw­ny obraz epoki" - tak reklamuje nową premierę warszawski teatr Studio.

Po obejrzeniu spektaklu trudno mówić o "hołdzie dla muzyki". Żaden utwór Mozarta nie wybrzmiewa tutaj od początku do końca, a sceny w których aktorzy udają odgrywanie jego kompo­zycji, wypadły groteskowo.

W tym "Amadeusie" nie ma także "dramatu człowieka" - widzimy sfrus­trowanego starca i infantylnego niedo­cenionego za życia geniusza. Salieri, któ­ry odkrywa, że boskim talentem - które­go pragnął dla siebie - został obdarowa­ny wulgarny smarkacz, oszalały z zaz­drości próbuje zniszczyć Mozarta. Już w pierwszych minutach spektaklu, niczym w kiepskim kryminale, dowiadu­jemy się, że planuje go zabić. Czy rzeczy­wiście się tak stanie? Czy ugodzi Mozar­ta nożem, czy może wypchnie przez okno? Takie pytania stawiamy sobie, oglądając ciąg dalszy przedstawienia.

"Amadeus" Petera Shaffera pokazuje dramat niespełnionego artysty, który mimo ogólnego uznania, pozycji na dworze i niemałej sławy czuje się w życiu przegrany. To historia, która mówi o cenie za artystyczną nieśmiertelność czy granicach twórczych kompromisów. Poznając utwory Mozarta, Salieri prze­żywa podwójny wstrząs - dostrzega własną małość, ale jednocześnie wiel­kość młodego kompozytora. Nienawidzi go, a zarazem podziwia.

W "Amadeusie" Brzozy jest tylko zawiść. Salieri konsekwentnie i bez cie­nia wyrzutu niszczy Mozarta. Tak pow­ściągliwy dotąd w aktorskiej ekspresji Zbigniew Zapasiewicz wścieka się i krzy­czy na Boga, oskarżając go o niespra­wiedliwość. Tak, jakby nie było innego sposobu na pokazanie dramatu jego bohatera. Bardziej od tragedii przegra­nego Salieriego wzrusza fakt, że irytu­jący Mozart i jego piękna żona (świetna debiutująca Agnieszka Grochowska) nie mają co do garnka włożyć.

Zostaje jeszcze "barwny obraz epoki" z wyżej wymienionego hasła, portret środowiska wiedeńskich muzyków dru­giej połowy XVIII wieku i stosunków na dworze królewskim. Stosunki są smut­ne, bo cesarz Józef II to u Brzozy kom­pletny idiota, a jego doradcy to banda hien. A co do portretu epoki, to imponu­jące, świetnie zaprojektowane kostiumy nawiązują zapewne do jakiejś historycz­nej epoki, ale na pewno nie do tej, w któ­rej żyli nasi bohaterowie. Dlaczego? To pytanie pozostało bez odpowiedzi.

Mimo wszystko warto zobaczyć ten spektakl. Dla scenografii (Dorota Koło­dyńska), która czasy niepokojącego przepychu, dworskiej obłudy i wszecho­becnych zależności pokazała za pomocą kilku rekwizytów, kurtyn w głębi sceny i światła. Ta pełna mroku, oszczędna sceneria nie zgubiła nic z naszego wyob­rażenia o czasach Mozarta. Dodała do niego niewykorzystaną powagę uczest­nictwa w czymś ważnym.

I jeszcze ostatni monolog Salieriego ­Zapasiewicza. Aktor zdejmuje perukę, staje sam pośrodku pustej sceny, a swój tekst wypowiada wprost do widowni w pełnym świetle, które sugeruje, że spek­takl już się skończył. Zapasiewicz na moment sprawia, że obcujemy z teatrem najwyższej próby. Pokazuje, że ten "Amadeus" mógł poruszyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji