Artykuły

"Che inferno!"

"Don Giovanni" wystawiony w Teatrze Wielkim w Warszawie zyskał dzięki współczesnemu językowi scenicznemu świeży i arcyciekawy kształt. Toteż atak recenzentów codziennej prasy ("Gazeta Wyborcza" z 9 grudnia, "Życie Warszawy" z 10 grudnia, "Rzeczpospolita" z 12 grudnia 2002 r.) na spektakl Mariusza Trelińskiego jest wręcz niezrozumiały. Nareszcie scena Teatru Wielkiego stała się porównywalna artystycznie z największymi scenami światowych metropolii, a nasi krytycy, kurczowo przywiązani do staromodnych kanonów, nie potrafią przyjąć żadnych odstępstw od reguł. Poza interpretacją muzyki orkiestrowej wszystko było dla nich fiaskiem, "pustą wydmuszką". Czytamy w krytycznych ocenach: "to wielkie nic", "opera pozbawiona refleksji", "kim jest Don Giovanni?" etc. Pozostaje tu chyba odpowiedzieć ostatnimi słowami Don Giovanniego: "che terror" - "che inferno"!!!

Gdzie podziała się muzyczna wrażliwość owych krytyków, którzy z matematyczną precyzją wytknęli błędy tekstowe solistów i błędy reżyserskie, nie pisząc ani słowa o niekonwencjonalnych rozwiązaniach scenicznych. O dziwo nie słyszeli potknięć instrumentalistów orkiestry, tu zabrakło im konsekwencji. Bardzo dobra oprawa muzyczna w interpretacji orkiestry Teatru Wielkiego pod dyrekcją Jacka Kaspszyka świadczy o wielkim wyczuciu muzycznym dyrygenta. Jednolita fraza i wyrównany dźwięk smyczków, również w częściach utrzymanych w szybkich tempach, co jest szczególnie trudne do uzyskania w muzyce Mozarta, to walory, których nie sposób zignorować. Zdarzały się jednak pewne niedociągnięcia. Już w uwerturze, w końcowym jej fragmencie, grupa instrumentów smyczkowych rozminęła się z dętymi. Tym niemniej z przyjemnością słuchaliśmy w dalszych częściach opery pięknie i czysto grające fagoty i flety, towarzyszące solistom. Doskonale dobraną barwą zabrzmiały puzony w dwóch tercetach: Don Giovanniego, Komandora i Leporella - gdy imitując piekielne moce oddawały nastrój grozy.

Mariusz Treliński wydobył z muzyki Mozarta czyste obrazy. Nie było tam żadnej przesady w środkach, natomiast wypracowana gra solistów i pomysłowe układy choreograficzne sprawiły, że "Don Giovanni" ożył. Owszem, wytknięta przez Katarzynę K. Gardzinę na łamach "Życia Warszawy" niezgodność tekstu z obrazem w scenie z Komandorem (akt II) może budzić wątpliwości. Ale trudno pogodzić się z oceną, że "Mozartowski Don Giovanni irytuje sztucznością i przepychem". Jeśli preferuje się naturalizm, to lepiej zająć się recenzowaniem innego gatunku sztuki, np. filmu dokumentalnego, a nie opery, która ma być kwintesencją sztuczności i przepychu.

Bohater opery - bezecnik, któremu przyświeca jeden tylko cel: nasycenie swych zmysłowych pragnień, jest gotów zrobić wszystko: skłamać, przekupić, zabić, zdradzić. Nic nie jest go w stanie zatrzymać. Jego filozofia działania jest niezwykle prosta. Mariusz Treliński oświadczył w czasie konferencji prasowej, że Don Giovanni znajduje się ciągle w tych samych sytuacjach, dlatego też stawia wyzwanie losowi. Wprowadzone dodatkowe elementy już w uwerturze-prologu, jak tajemnicza postać dziewczynki w bieli oraz wielka klepsydra noszona przez Leporella to symbole nieubłaganego przemijania prowadzącego do śmierci. Te lejtmotywy przewijały się przez całą operę. Zabawa (na wzór komedii dell'arte) i refleksja występowały na przemian, wiernie oddając intencję kompozytora, który przecież zakwalrfikowat swoje dzieło do gatunku dramma giocosa.

Mariusz Kwiecień znakomicie wyśpiewał donośnym i śmiałym barytonem partię Don Giovanniego. Idealna sylwetka, ubrana w czerwony strój o iberyjskiej proweniencji przedstawiała pewnego siebie macho. Soprany: melancholijna Donna Anna - Iwona Hossa, zatroskana Donna Elwira - Lada Biriucov i niefrasobliwa Zerlina - Katarzyna Trylnik, stworzyły zróżnicowane trio, w którym wybijała się Katarzyna Trylnik. Jej żółty kostium la "kanarek w klatce" przykuwał uwagę. Ale przede wszystkim świetnie aktorsko wykreowała naiwną, zabawną chłopkę, świeżo upieczoną mężatkę. W bardzo dobrze odśpiewanym dialogu ze swoim ukochanym Masetto - Piotrem Nowackim usłyszeliśmy jej czysto brzmiący sopran o lekkim i jasnym kolorycie. W tym duecie Masetto, stojąc za Zerliną, powtarzał w takt muzyki na zmianę dwa ruchy: wyrzucanie rąk w powietrze i chwytanie partnerki za kibić.

Piękna aria "Dalia sua pace la mia" Ottavia z I aktu ujawniła walory lirycznego tenora Adama Zdunikowskiego. Pięknie i precyzyjnie zabrzmiał natomiast ensemble Donny Anny, Elwiry, Don Giovanniego i Ottavia w tym samym akcie. Nieudany był natomiast finałowy septet z I aktu, jako że zabrakło w nim czystości i równości, głównie za sprawą Donny Elwiry, która kilkakrotnie miała problemy z utrzymaniem głosu.

Wielka atrakcją oper Trelińskiego jest ich pomysłowość. Niezwykle zabawna była scena w I akcie, w której Don Giovanni wyskubywał "opierzonej" Zerlinie żółte piórka z jej kanarkowej minispódniczki skonstruowanej na szkielecie paniery. Niespodzianką był ogród tańczących choinek, starannie wystrzyżonych w kształcie stożków, rodem z pałacowego parku. Pod drzewkami zręcznie ukryto tancerzy, którzy stale przemieszczali się po scenie. Dzięki temu Don Giovanni mógł zwinnie lawirować między Donną Elwirą a Zerliną.

Śmiałym pomysłem był spacer na czworakach chóru męskiego w I akcie. Tenory i basy przebrane w czarno-żółte domina, z trójkątnymi czapeczkami, przemierzały scenę w akrobatycznej pozie, ze skręconymi w lewo głowami, przy dźwiękach arii "Su, svegliatevi da bravi".

Wielka pochwała należy się scenografowi. Boris F. Kudlička stworzył proste i oszczędne w środkach dekoracje. Prostopadłościenna bryła geometryczna była tłem całej opery. Czyste kolory, światła i światłowody były podstawowymi elementami scenerii. Na palcach można by wymienić ilość użytych rekwizytów dla wypełnienia przestrzeni: przezroczysta trumna z nieboszczykiem, czerwone łóżko, buty, klepsydra itd. Kostiumy Arkadiusa znakomicie odzwierciedlały temperament i naturę poszczególnych osób. Dostojne suknie - paniery Donny Anny i Donny Elwiry - osadzone w stylistyce XVI-wiecznej Hiszpanii, miały także współczesne akcenty, jak np. niesymetryczna linia gorsetu szafirowej toalety Donny Anny czy awangardowa kreacja Zerliny. W najwierniej odtworzony kostium z XVI-wiecznego wizerunku przyodziano Don Giovanniego.

Długie po kostki szaty zakonnic nabrały dwuznaczności, gdy surowy odcień szarości kontrastował z amarantowymi pończochami tancerek. Kontrast podkreślał kontekst rytmiczny. Otóż baletowi zakonnic towarzyszyła muzyka w dwudzielnym tempie, z charakterystycznym wydłużonym pierwszym krokiem, typowym dla poloneza, będącego przecież tańcem trójdzielnym.

Mariusz Treliński poprowadził operę barwnie i lekko, a jej frywolny wątek spuentował wysypaniem srebrnego proszku z klepsydry przy dźwiękach sekstetu "Questo e il fin, di chi fa mai!" "Oto koniec tego, który się źle prowadził".

"Don Govanni" uczy nowego języka scenicznego, mimo oporów warszawskich krytyków, którzy nie zauważyli przesypywania się piasku w klepsydrze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji